Reklama

Zgaszeni jak Pet(ew)

red

Autor:red

22 lutego 2020, 20:12 • 3 min czytania 0 komentarzy

Mecze Legii Warszawa z Jagiellonią Białystok w ostatnich latach kojarzą nam się z zaciętością. Jasne, poziom bywał – delikatnie mówiąc – dyskusyjny (do dziś mamy dreszcze, gdy wspominamy jesienne 0-0), jasne, zdarzały się wyjątki (2-0 dla Jagi wiosną 2018, gdy po kwadransie wyleciał Antolić), ale zazwyczaj przynajmniej leciały iskry i występowało zagrożenie, że “trup” będzie słał się gęsto. Dziś? Mamy wrażenie, że wyjściowa jedenastka Legii bardziej musi się spinać, gdy na treningu mierzy się z rezerwowym składem. Jaga solidnie pracuje, ale tylko na miano najgorszej drużyny ligi po przerwie zimowej. 

Zgaszeni jak Pet(ew)

Po 0-3 w Krakowie można było mówić o wypadku przy pracy, zwykłym falstarcie. Po 0-0 u siebie z Koroną – o nieskuteczności, bo przecież w pierwszej połowie mogło być pozamiatane. Jednak po dzisiejszej wizycie na stadionie przy ulicy Łazienkowskiej trudno rzucać kolejnymi wymówkami, którymi można by zaklinać rzeczywistość. Całościowy obraz po trzech wiosennych kolejkach jest taki, że Jagiellonia Iwajło Petewa to nędza, rozpacz, kopania i Taras Romanczuk próbujący zapieprzać pomiędzy męczącymi bułę kolegami.

Nie zrozumcie nas źle. Jeszcze bułgarskiego trenera nikt nie skreśla, jeszcze nie twierdzimy, że Jakov Puljić nadaje się tylko do tarcia chrzanu, a Bogdan Tiru i Dejan Iliew mogą być jedynie jego asystentami przy tej szalenie skomplikowanej czynności. Nic z tych rzeczy. Prawda jest jednak taka, że Petew nie przejął tej drużyny przedwczoraj i nie musiał naprędce sklecić cokolwiek z tego, co zastał po poprzedniku. Nie. On został zatrudniony przed wznowieniem treningów i obozem, on jest odpowiedzialny za przygotowanie drużyny, on miał też wpływ na to, kto do Jagiellonii trafi, a kto nie.

Dlatego fajnie byłoby zobaczyć cokolwiek, choćby jakiś strzępek jego pomysłu na drużynę. Na razie widać kupę, nie tylko problemów.

Dobra, przejdźmy do Legii, bo Jadze i tak poświęciliśmy więcej czasu, niż na to zasłużyła. Kibice stołecznej drużyny po raz kolejny zobaczyli popis swojej ekipy na własnym boisku. Może nie tak efektowny jak z Wisłą Kraków, ale już do wysoko wygranych spotkań z Górnikiem czy Koroną ten mecz można spokojnie porównać. Zaczęło się dość szczęśliwie, bo po strzale Vesovicia rykoszet był tak wyraźny, iż Iliew miał prawo być zaskoczony, ale trudno przywiązywać do tego większą wagę, gdy kolejne gole wisiały w powietrzu.

Reklama

Trzeba przyznać jedno – momentami świetnie na tle byłych kolegów wyglądał Novikovas. To rzecz jasna sporo mówi o postawie gości z Białegostoku, ale też oddajmy Litwinowi to, że w końcu przypomniał sobie to i owo. Szarpał raz za razem aż w końcu zaliczył asystę przy trafieniu najlepszego na placu (znów) Kante. Jak na razie w Warszawie nawet nie mają kiedy tęsknić za Jarosławem Niezgodą. Reprezentant Gwinei, tak wszelki wypadek, dorzucił też drugą bramkę, żeby nikomu przez głowę nie przeszła taka myśl (a także trzecią, ale ta nie została uznana przez sędziego).

A w dodatku bardzo fajnie z Warszawą przywitał się Tomas Pekhart, które wszedł na nieco ponad kwadrans, ale zdążył wykończyć akcję Karbownika z Luqinhasem. Same powody do radości. Mogła Legia oczywiście wygrać jeszcze wyżej, no ale przy 4-0 trudno czynić z tego zarzut. A Jagiellonia… Zakończmy może tym, że mógł jeszcze w doliczonym czasie gry jej honor uratować Imaz, ale setkę spartaczył tak, że tylko dobił każdego fana białostockiej ferajny.

screencapture-207-154-235-120-mecz-650-2020-02-22-19_59_30

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...