W dawnych, dobrych czasach, polscy kibice sportów walki zarywali noce, żeby oglądać walki Andrzeja Gołoty. Później zrywali się o świcie, żeby ściskać kciuki za Tomasza Adamka. Dziś w boksie nie ma gwiazd tego pokroju, ale to nie znaczy, że fani sportów walki w Polsce mogą się wysypiać. Teraz noce zarywa się na Jana Błachowicza. W tej sytuacji nie wiemy, czy to dobra wiadomość, czy zła, ale wygląda na to, że czekają nas kolejne nieprzespane nocki. Najbliższa już prawdopodobnie w walce o pas mistrza federacji UFC.
Dziś w nocy w Nowym Meksyku Błachowicz mierzył się z Coreyem Andersonem. Co tu dużo gadać, to rywal był faworytem, z kilku powodów. Choćby dlatego, że gdy panowie spotkali się po raz pierwszy, 4,5 roku temu, to jednogłośnie na punkty wygrał właśnie Amerykanin. Co więcej, miał na koncie cztery kolejne zwycięstwa i – wydawało się – autostradę do walki o pas. Tymczasem okazało się, że na tej autostradzie ktoś niespodziewanie ustawił bramki, na których trzeba było słono zapłacić. W roli inkasenta zameldował się Jan Błachowicz. No dobra, tak naprawdę inkasowali obaj. Najpierw – Corey Anderson przyjął potężną bombę, która wyłączyła mu światło i zakończyła walkę już w trzeciej minucie. Potem inkasował już Polak – konkretnie mówiąc: bonus w wysokości 50 tysięcy dolarów za najlepszy nokaut gali.
Oczywiście, 50 tysięcy dolarów to kupa pieniędzy i faktycznie bardzo przyjemny bonus. Ale właśnie, dla Błachowicza to tylko bonus, dodatkowy zarobek. Bo prawda jest taka, że zwycięstwo nad Andersonem ma dla niego zdecydowanie większą wartość, i to wcale nie tylko dlatego, że jak każdy wojownik dąży do rewanżu za porażkę. W tym przypadku wygrana w walce wieczoru oznacza znacznie więcej. Do dokładnie? Wymarzoną walkę o mistrzowski pas UFC, która teraz wydaje się być na wyciągnięcie ręki.
Ba, w pierwszym rzędzie, tuż przy oktagonie, siedział dziś w nocy Jon Jones, panujący mistrz UFC w wadze półciężkiej. Polak nie omieszkał zaapelować do czempiona w wywiadzie po walce. – Obiecałeś mi to, kiedy się spotkaliśmy. Jesteś moim kolejnym rywalem. Powiedz mi tylko, kiedy. Wskaż mi miejsce i czas – wołał. Jones na to tylko wstał, rozłożył szeroko ramiona i wymownie pokiwał głową. Co więcej, kiedy po walce rozmawiał z dziennikarzami ESPN, przyznał, że jest zadowolony ze zwycięstwa Błachowicza. – Anderson gadał za dużo głupot, cieszę się, że przegrał. Zdecydowanie, wyobrażam sobie, że teraz może dojść do walki z Błachowiczem – stwierdził.
Sam Błachowicz prosto z hali w Rio Rancho pojechał do hotelu. Zanim jednak poszedł spać, porozmawiał z transmitującym galę w Polsce Polsatem Sport. – Jon Jones? Gdziekolwiek i kiedykolwiek, ja jestem gotowy. Widzę tę walkę, jestem gotowy, dziś udowodniłem, że zasługuję na nią. Nie jestem rozbity, potrzebuję 2-3 tygodnie, żeby głowa się odświeżyła i… niech się dzieje. Poproszę o wskazanie czasu i miejsca – mówił. – Na razie w głowie mam radość i szczęście, że moja ciężka praca przynosi efekty. W pierwszej walce Anderson mnie zdeklasował, teraz wziąłem rewanż w taki sposób, to cieszy. Zrobiłem to, co zakładałem, weszło idealnie.
W imieniu portalu Weszło pozdrawiamy „Cieszyńskiego Księcia” i życzymy, żeby w następnej walce także weszło. Z przyjemnością zarwiemy kolejną nockę!
foto: newspix.pl