Na rozwój Marcina Listkowskiego można było patrzeć z pewnym niepokojem. Niby widać po nim gołym okiem, że jest z piłką na ty, wie jak przedryblować, zrobić przewagę, rozruszać akcję. Nie trzeba być analitykiem z dziesięcioletnim stażem, by stwierdzić, że ma tak zwane papiery. Problem z piłkarzem Pogoni jest (był?) jeden – kompletnie nie oferuje konkretów. Liczb, które w piłce są przecież kluczowe.
I dzisiaj – uwaga, uwaga, prosimy o powstanie – stała się rzecz niesłychana. Listkowski strzelił swoją pierwszą bramkę w Ekstraklasie!
W swoim 83. meczu.
Po 3475 minutach w lidze.
1715 dni od debiutu.
Żeby uświadomić sobie, jak długo Listkowski czekał na ten moment, przypomnijmy sobie okoliczności, w których debiutował w lidze:
a) wszedł na boisko przeciwko Lechowi Poznań – wówczas wciąż urzędującemu mistrzowi Polski,
b) „Kolejorza” prowadził Maciej Skorża,
c) a w pierwszym składzie grali Zaur Sadajew i Szymon Pawłowski,
d) na ławce siedział Krzysztof Kotorowski,
e) Pogoń prowadził wówczas Czesław Michniewicz,
f) z opaską kapitańską biegał Rafał Murawski,
g) a obiecującym juniorem „Portowców” był Kamil Wojtkowski.
Epoka.
Mówisz „Listkowski”, myślisz – „aha, to ten, co nie notuje liczb”. Przylgnęła już do niego łatka gościa, który przeszedł amputację instynktu kilera. Wszedł do ekstraklasowej piłki bardzo wcześnie – jako 17-latek – a więc naturalne było, że rozpalił duże oczekiwania. Czy daje radę im sprostać? Naszym zdaniem – niekoniecznie. Jego reputacji nie ratuje fakt, że także asyst notuje nieszczególnie dużo – do tej pory w Ekstraklasie zdarzyły mu się one tylko trzy razy.
Przełamał się na wypożyczeniu w Rakowie, gdzie na zapleczu strzelił trzy gole. Czuł się dobrze w nowym środowisku, beniaminek próbował nawet ściągnąć go do siebie przed sezonem, ale kwoty, jakimi operował, wzbudzały w Szczecinie tylko uśmiech politowania. Sam Listkowski także zapatrywał się na dołączenie do ekipy Papszuna na stałe, ale przyszło mu walczyć o skład w Pogoni.
Czy się broni – na dwoje babka wróżyła. Pozostaje mieć nadzieję, że dzisiejsza bramka sprawi, że z tego chłopaka zejdzie ciśnienie i będzie pokazywał piłkę na miarę swoich możliwości. Jeśli stanie się inaczej, Listkowski szybko podzieli los Marcina Cebuli – innego wiecznego talentu, który z czasem ewoluował, ale tylko do roli notującego nieliczne przebłyski dżemiku.
Fot. FotoPyK