Ostatnio czterdzieści strzałów w kierunku Kuciaka, dzisiaj cztery gole, świetna gra Jóźwiaka i Ramireza, odblokowany Gytkjaer, sporo koronkowych akcji, ciąg na bramkę do ostatniej minuty, ambitni rezerwiści. Poznaniacy, chodźcie na mecze Lecha – naprawdę warto.
Lech wszedł w ten mecz jak dzik w żołędzie. Mała gra jak na treningu Barcelony – i to Barcelony w tych lepszych czasach – tylko że pod polem karnym Górnika. Karuzelę kręcą głównie Jóźwiak i Tiba, ostatecznie strzał oddaje Kostewycz, a Ramirez dobija z bliska.
1:0.
Najbardziej imponujące było nie to, jak szybko Lech wyszedł na prowadzenie, ale to jak dobrze czuł się z piłką pod presją rywala – serio, Górnik podwajał, potrajał, robił sztuczny tłum, a tu piłka krąży jak po sznurku, nawet w przypadku podań na metr, dwa. Mało tego, Lechowi pod bramką Chudego nie brakowało też polotu, czyli piętek czy siatek – jeśli dobrze liczyliśmy, tylko Ramirez założył dziś dwie dziury, a trzy razy zagrał piętą. Trzeba mówić, że wszystkie z tych zagrań były celne i konstruktywne?
Ale pierwsza połowa miała i drugie oblicze, bo jakkolwiek Lech wyglądał efektownie, gdy już się przedarł, złapał Górników i zaczął szukać rozwiązań godnych podwórkowego grania (w pozytywnym tego zwrotu znaczeniu), tak gdy wyprowadzał piłkę, miewał spore kłopoty z pressingiem Górnika. Zabrzanom nie można nic odmówić: tak szybko stracony gol niejednego by podłamał, a po nich to spłynęło i doszli do głosu. Raz po takim pressingu Jimenez strzelał nawet na pustą bramkę, bo Van der Hart wyszedł i niezbyt dokładnie podał – Hiszpan jednak spudłował. Poza tym próbował sił głową Krawczyk, a Janża tak dopieścił jedno z dośrodkowań, że Jirka był zupełnie sam na piątym metrze. Miał obowiązek to trafić, ale zamknął oczy jakby pomylił futbol z grą w zbijaka i przestraszył się piłki.
Może nie było to cios za cios, bo wciąż konkretniejszy był Lech, ale gol dla Górnika był zasłużony. Krawczyka ośmieliło trafienie z dwumetrowego spalonego, poczuł dzięki niemu pewność – gdy więc po wrzutce Wolsztyńskiego Van der Hart wykonał siatkarską, o wiele za krótką interwencję, Krawczyk pewnie załadował piłkę do siatki. Lech niby mógł mieć poczucie niedosytu, ale trzeba oddać gościom, że nie tylko podjęli rękawicę, ale jeszcze nią rywalowi machali.
Po zmianie stron Górnik wciąż próbował, grał swoje, pressował, ale Lech po prostu wrzucił dla rywali zbyt szybki bieg. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Na 2:1 Lecha wyprowadził Jóźwiak – znowu dobre rozegranie przed polem karnym, a potem Jóźwiak w swoim stylu się zakręcił i w końcu uderzył. Mamy wrażenie, że ta bramka wzięła się też z respektu, jakim defensorzy obdarzają Jóźwiaka – boją się zdecydowanej interwencji, bo a nuż zostaną łatwo nawinięci. Być może to stworzyło ten metr, dwa miejsca, który pozwolił na strzał.
Tak naprawdę Górników rozłożyły zmiany. Krawczyk grał swój najlepszy mecz w Ekstraklasie, Wolsztyński też robił wiatr. Kopacz i Angulo nie wnieśli nic. Jeśli coś jeszcze zabrzanie stwarzali, to raczej pomimo tej dwójki, niż dzięki niej. Wymowne, że bodaj najgroźniejszy był centrostrzał Janży. Po drugiej stronie natomiast Żuraw wprowadził Modera, a ten, choć może przesadnie szukał kolejnej bomby z dystansu, tak wniósł sporo do gry Lecha, był kolejnym do tańca na połowie Górnika. Lech powoli zwiększał przewagę aż w końcu ją udokumentował, wykorzystując aktywnego, ale zatrzymywanego wcześniej Gytkjaera.
3:1 – znakomity przerzut Kostewycza, asysta w tempo Modera i pewny finisz Duńczyka.
4:1 – kontra Lecha, Letniowski otwiera przed Gytkjaerem autostradę. Ten ma dość czasu i miejsca, by położyć Chudego i trafić do pustej bramki.
Warto docenić to, że w dzisiejszych bramkowych akcjach Lecha nie było cienia przypadku – były efektem dobrego futbolu, również różnorodnego, od małej gry w polu karnym, po długie otwierające zagranie. Co więcej, nie mieliśmy do czynienia z kilkoma zabójczymi akcjami, tylko Lech sukcesywnie nękał. Górnik? Ile mógł walczyć, tyle walczył – w końcu spasował, ale swoje do emocji i dobrego obrazu widowiska dołożył.
I tylko szkoda, że na takim meczu nie pojawiło się nawet dziesięć tysięcy widzów, które jeszcze do niedawna wydawało się w Poznaniu absolutnym minimum.
Fot. Chwieduk/400mm.pl