Sporo było w tym sezonie takich spotkań, w których Real Sociedad San Sebastian prezentował naprawdę kawał dobrego futbolu, zwłaszcza w ofensywie, a jednak koniec końców nie zapisywał na swoim koncie zwycięstwa. Dzisiaj przez moment też zapachniało czarnym scenariuszem. Baskowie po 70 minutach gry prowadzili z Realem Madryt aż 4:1 i to w dodatku na Estadio Santiago Bernabeu, ale “Królewscy” nie poddali się do samego końca i w ostatnich sekundach naprawdę niewiele im zabrakło do wyrównania.
Summa summarum jednak – remontady nie udało się przeprowadzić, więc Real Sociedad melduje się w półfinale Pucharu Króla. Zasłużenie.
Od samego początku spotkania goście prezentowali się w Madrycie ze znakomitej strony. Co tu dużo mówić, już w pierwszej fazie meczu pachniało na Bernabeu niespodzianką. Choć przecież “Królewscy” przystępowali do dzisiejszego starcia z naprawdę imponującą serią meczów bez porażki na koncie. Ostatni raz sposób na pokonanie podopiecznych Zinedine’a Zidane’a przeciwnik znalazł w połowie października minionego roku. Tymczasem od ostatniej wpadki Realu Sociedad minęło zaledwie kilka dni, ponieważ baskijska ekipa w minionej kolejce La Ligi poległa zawstydzająco w konfrontacji z tkwiącym w strefie spadkowej Leganes. Nie było zatem wątpliwości, kto na papierze przystępuje do meczu w roli faworyta, ale papier swoje, a boisko swoje. Przyjezdni świetnie weszli w mecz i raz za razem obnażali luki w defensywie stołecznego zespołu.
A luk było sporo. Zizou na dzisiejsze spotkanie oddelegował obronę w składzie, od prawej: Nacho, Militao, Ramos, Marcelo. Plus Areola w bramce. Doprawdy trudno określić, który z nich zaprezentował się dzisiaj gorzej – wszyscy solidarnie walczyli o miano antybohatera meczu, notorycznie popełniając idiotyczne błędy w ustawieniu. Mimo wszystko, najmocniej trzeba jednak w tym kontekście wyróżnić drugiego z wymienionych zawodników. Eder Militao zagrał po prostu katastrofalnie. Spartaczył na boisku wszystko, co tylko było do spartaczenia. Przegrywał pojedynki, gubił krycie, w ogóle nie kontrolował odległości do partnerów z obrony.
Wydaje się, że jego fatalna postawa to była ta kostka pierwsza kostka domina, prowokująca całą lawinę błędów w wykonaniu gospodarzy.
Przed przerwą goście tylko raz zdołali udokumentować swoją świetną postawę golem. Do siatki trafił Martin Odegaard, zawodnik wypożyczony do San Sebastian… z Realu Madryt. Norweg posłał w gruncie rzeczy dość kiepski strzał, uderzył w sam środek bramki, ale przy interwencji zupełnie nie popisał się wspomniany Areola. Inna sprawa, że to niedopuszczalne, jak wiele miejsca przy tej akcji mieli zawodnicy gości. To był dzisiaj podstawowy problem “Królewskich” – oni po prostu rywalom na wszystko pozwalali. Zero agresywnego dojścia, zupełny brak koncentracji. Baskowie ochoczo korzystali z tej swobody.
Eksplozja nastąpiła na początku drugiej części gry. Beztroscy gospodarze lekceważyli kolejne sygnały ostrzegawcze ze strony gości, aż wreszcie się doigrali. W przeciągu piętnastu minut (54′ – 69′) przyjęli od Realu Sociedad trzy sztuki – dwie zapakował genialnie dziś dysponowany Alexander Isak, jedną dorzucił Mikel Merino. Zresztą po dograniu 20-letniego Szweda. W międzyczasie “Królewscy” odpowiedzieli wprawdzie jednym trafieniem – Marcelo w minimalny stopniu zrehabilitował się za swoją nędzną postawę w defensywie i zdobył gola na 1:3 – ale i tak wydawało się, że jest już po meczu.
No i w gruncie rzeczy było. Choć gospodarze spięli się w końcówce i powalczyli, trzeba im to oddać – kiedy w trzeciej minucie doliczonego czasu gry Nacho wpakował do siatki bramkę na 3:4, zrobiło się na boisku naprawdę nerwowo. Ale na czwarte trafienie zabrakło madryckiej ekipie czasu. Zbyt znaczną część meczu liderzy hiszpańskiej ekstraklasy przedrzemali. Nie pomógł im Alejandro Remiro, golkiper Realu Sociedad, który na linii spisywał się bardzo niepewnie.
REAL MADRYT 3:4 REAL SOCIEDAD SAN SEBASTIAN
(Marcelo 59′, Rodrygo 81′, Nacho 90+3′ – M. Odegaard 22′, A. Isak 54′ 56′, M. Merino 69′)
fot. NewsPix.pl