Reklama

Przeciętny mecz, który na jeden dzień połączył całą Polskę

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

02 lutego 2020, 16:05 • 17 min czytania 0 komentarzy

„To był zwykły i przeciętny mecz bez żadnego wpływu na tabelę, a jednak wiąże się z nim przepiękna historia, która wykracza daleko poza boisko” 

Przeciętny mecz, który na jeden dzień połączył całą Polskę

„Z pozoru klasyczny mecz dwóch drużyn ze środka tabeli, a jednak to przykry i bolesny moment w moim życiu” 

„Jedna wielka cisza. Nie działo się nic. Nikt nie nie mówił. Nikt nic nie robił” 

„Połączyliśmy się nie tylko my na boisku i na trybunach. Połączyła się cała Polska” 

2005 rok. Prima Aprilis. Lech podejmuje Pogoń. Mecz trwa 39 minut. Przerywają go kibice, którzy dowiadują się o śmierci Jana Pawła II. To informacja fałszywa, papież umrze dopiero dzień później, ale wtedy nikt tego jeszcze nie wie. To sytuacja tak niestandardowa, jak zwyczajnie wyjątkowa. Rozmawiamy z bohaterami tamtego wydarzenia i przypominamy historię tego spotkania, wraz z całym kontekstem, w najnowszym odcinku cyklu „Był sobie mecz”, który przygotowujemy razem z z ETOTO.

Reklama

***

W 2005 roku Jan Paweł II umierał. Cierpiał na chorobę parkinsona, bóle w klatce piersiowej, duszności, zniedołężnienie, był coraz słabszy i słabszy. Sam wiedział, że jego czas na ziemi dobiega końca. Pogarszać zaczęło się już od stycznia, kiedy Watykan odwołał papieskie audiencje, wyjazdy i spotkania. Papież zachorował po tym, jak pewnego zimowego dnia zdecydował się wygłosić kazanie do wiernych zgromadzonych pod jego oknem i wyczekujących na każde jego słowa. Jan Paweł II był kochany, był wielbiony, był oczekiwany. Miliony, jeśli nie miliardy ludzie na całym świecie widziały w nim autorytet. Wtedy, tego mroźnego popołudnia, przegrał z pogodą. W lutym trafił do szpitala. Pod koniec marca nie był w stanie mówić. Milcząco pozdrawiał wiernych, ale bardzo przeżywał swoją słabość i gasł z każdym kolejnym dniem.

Na przełomie marca i kwietnia stolica apostolska ogłosiła, że papież jest umierający. Świat zamarł. Jego ostatnie dni śledzili wszyscy. Szczególnie w Polsce, skąd pochodził Karol Wojtyła i gdzie był symbolem mnóstwa pozytywnych narodowych wspomnień. Polacy kochali go miłością bezgraniczną. Wielu nie miało okazji go spotkać, zobaczyć, wysłuchać, ale i tak traktowano go, jak członka rodziny. Jak wiecznego pomocnika, do którego zawsze można się zwrócić ze świadomością, że na pewno będzie.

Grzegorz Matlak, wówczas piłkarz Pogoni Szczecin, zasępia się na wspomnienie Jana Pawła II. Dla niego to była naprawdę ważna postać. Wspomina z nostalgią:

– Pamiętam dzień, kiedy Jan Paweł II przyjechał do Szczecina. To było w czerwcu 1987 roku. Wielki tłum. Wtedy pierwszy i ostatni raz widziałem go na żywo. Potem czasami myślałem, żeby pojechać do niego do Watykanu, ale nie wyszło. Nie złożyło mi się. Bardzo ceniłem, cenię i będę cenił sobie jego mądrości, jego wiarę, jego siłę. To był dla mnie wielki życiowy przykład.

Wtedy, na wiosnę 2005 roku, stan naszego ojca świętego był już na tyle ciężki, że z tyłu głowy pojawiała się myśl, że życie każdego człowieka kiedyś się skończy. Że na każdego przyjdzie czas. I że jego też niedługo czeka koniec drogi. Tyle, ile Jan Paweł II zrobił dla naszego świata, to niewyobrażalne, to naprawdę niewyobrażalne. Nie wiadomo, czy jeszcze kiedykolwiek na świecie pojawi się taki człowiek, jak on. Pewnie nie. 

Reklama

Nie mam wątpliwości, że w całej historii Polski nie było drugiej takiej postaci, jak Jan Paweł II. Nikt tak nie łączył ludzi. Urodziłem się jeszcze w poprzednim wieku, obserwuję ten świat, żyję w nim, patrzę, jak się zmienia, trochę pozwiedzałem, byłem obieżyświatem i wszędzie, gdzie przyjechałem, niezależnie, czy były to Brazylia, Meksyk, Kanada, USA, Francja czy Niemcy, to wszyscy zawsze mówili o nim dobrze. Było w tym wiele dobrego, co przekazywał innym ludziom. I wiara jest tu drugorzędna. To w pierwszej kolejności był człowiek kochający drugiego człowieka.

Innym, równie bliskim i równie personalnym, wspomnieniem z Janem Pawłem II dzieli się były reprezentant Polski, wówczas pomocnik Lecha Poznań, Piotr Świerczewski.

– Głowa kościoła katolickiego. Święty. Całe moje życie, do tamtego dnia, było z Janem Pawłem II. Kiedy był wybierany na papieża miałem 5-6 lat, byłem brzdącem, niewiele z tego pamiętam, ale w całym moim świadomym życiu on był obecny. 

Miałem okazję poznać Jana Pawła II. To było przed Igrzyskami Olimpijskimi w 1992 roku. Był z nami ksiądz Jankowski, pan Niemczycki i Henryk Loska. Grupa ludzi bardzo wpływowych i któremuś z nich udało się zorganizować nam audiencje u Jana Pawła II. Nie wiem, kto konkretnie to zorganizował, ale myślę, że może ksiądz Jankowski z racji na swoją pozycję w polskim kościele. Finanse pewnie zgromadził pan Niemczycki, bo to był wtedy główny fundator fundacji olimpijską, a Henryk Loska też mógł swoje dwa grosze dodać. Powtórzę: naprawdę wpływowi ludzie. 

Same spotkanie z papieżem było nieprawdopodobnym przeżyciem. Przechodziliśmy przez te wszystkie place, pokoje, komnaty. I to nie od przodu, jak wszyscy ludzie, tylko gdzieś od tyłu, tak niestandardowo. Obok nas siedziała starsza pani, babulka, niepozorna zakonnica, a potem okazało się, że to była Matka Teresa z Kalkuty. Nie zwracaliśmy na nią większej uwagi, a tu spotkanie z dwojgiem późniejszych świętych jednego dnia. Robi wrażenie. Potem samo spotkanie z papieżem. I nie, że Jan Paweł II stał 20 metrów od nas, nie, nie, nie, on był przy nas, blisko nas, mówił do nas, całowaliśmy go w pierścień, dostaliśmy błogosławieństwo. Przepiękne wspomnienie.

1 kwietnia Świerczewski i Matlak stanęli naprzeciw siebie. Lech przeżywał wtedy trudny moment, miał swoje problemy, pałętał się gdzieś w środku tabeli ligi, niezłe mecze przeplatał beznadziejnymi i wszyscy w Poznaniu tylko czekali, żeby w klubie wszystko zaczęło się prostować, ale to opowieść na inną historię. Pogoń, na koniec ligi bezpośredni sąsiad Kolejorza w tabeli, też organizacyjnie nie stała na najlepszym poziomie, też słabowała, też przeżywała kryzys tożsamościowy i też potrzebowała czasu, żeby wszystko na nowo przeorganizować.

Faworytem był Lech, bo Pogoń akurat przegrywała mecz za meczem.

ILE GOLI PADNIE W MECZU INTERU Z UDINESE? WIĘCEJ NIŻ 3,5? TO BARDZO MOŻLIWE! KURS ETOTO NA POWYŻEJ 3,5 BRAMKI: 3,30

Inna sprawa, że to nie był mecz wielkiej wagi. Klasyka gatunku. Dwa średniaki spotykające się w środku rundy wiosennej. Nie ma w tym wielkiej historii, nawet, jeśli dodamy, że Pogoń i Lech są ze sobą zwaśnione. Kibice obu klubów mają kosę, ustawiają się i próbują nadawać tym meczom dodatkową rangę. Dla nich może to spotkanie miało jakieś znacznie. W skali krajowej – praktycznie żadnego.

Tym bardziej, że wszyscy w Polsce myślami byli gdzieś indziej. Piłkarze drużyny gospodarzy:

Piotr Reiss: – Śledziłem historie ostatnich miesięcy Jana Pawła II. Nie sposób było nie śledzić. Cały naród, a może nawet cały świat, skupiał się wtedy na zdrowiu naszego papieża. Pamiętam, że mecz, który rozgrywaliśmy z Pogonią miał miejsce 1 kwietnia. Prima Aprilis.

Piotr Świerczewski: – Wszystkie stacje telewizyjne na bieżąco informowały o sytuacji w Watykanie. To nie była nagła śmierć. Proces, który postępował z miesiąca na miesiąc, z tygodnia na tydzień, z dnia na dzień. Można było przewidzieć, że w jakimś najbliższym czasie to się stanie. 

Pogoń Szczecin do stolicy Wielkopolski przyjechała odpowiednio wcześniej i zamieszkała w poznańskim Novotelu. Blisko Malty. Normalnie lubili przejść się po pokojach, spotkać się w holu, pogadać, pośmiać się, pożartować, ale tego dnia nikomu nie było do śmiechu. Część spała, druga część śledziła informacje o zdrowiu Jana Pawła II w radiu i w telewizji. A nuż coś się stanie, a nuż pojawi się coś nowego, wyczekiwali wszyscy.

Grzegorz Matlak: – Rano, kiedy się obudziliśmy, od razu włączyliśmy sobie telewizję. Od samego rana cały czas leciały transmisje z Watykanu, oczekiwania na jakieś informacje, co się z nim dzieje. Już samo to było przygnębiające i niemotywujące do meczu. Byliśmy myślami w innym świecie. Albo nie, to źle powiedziane: byliśmy myślami z naszym ojcem świętym. Mieliśmy odprawę przedmeczową, ale widziałem po twarzach chłopaków, że ich wzrok był rozbiegany. Nie dało się być w pełni skoncentrowanym.

Nie dało się. Nie w takich okolicznościach. Najgorsze mogło przyjść w każdym momencie.

***

Opowiada dziennikarz „Gazety Wyborczej” – Radosław Nawrot.

Mecz Pogoni z Lechem miał miejsce w specyficzny dzień, ale nie było ryzyka niewłaściwych zachowań. Papież był na ostatnich nogach, umierał i kwestią godzin była oficjalna informacja o jego odejściu z naszego świata. Nikt się nie bawił w żarty.

Przed meczem poszedłem do kabiny komentatorów. Komentował Jacek Laskowski. Mówię do niego:

– Jacek, co się stanie, jak papież umrze?

– Jak papież umrze? Nie ma meczu.

Po prostu. 

***

Trenerzy oddelegowali na mecz następujące składy:

Lech: Piątek – Sasin, Wójcik, Telichowski, Lasocki – Świerczewski, Scherfchen, Topolski, Wachowicz – Reiss, Nawrocik.
Pogoń: Pesković – Michalski, Julcimar, Magdoń, Poledica – Kuchar, Łabędzki, Kaźmierczak, Matlak – Milar, Divecky.

Na trybunach zasiadło prawie piętnaście tysięcy widzów. Nie działo się wiele. Przeciętny poziom widowiska rozgrywanego w przeciętnym tempie przez zawodników w przeciętnych momentach swoich karier. Po dziesięciu minutach gry było 0:1 dla gości. Trafił Divecky, ale z każdą kolejną minutą Lech zaczynał przejmować kontrolę. To nie była nawałnica, nie był walec, nie był porywający futbol, ale czuło się, że prędzej czy później padnie bramka na wyrównanie.

83908476_2948570048567694_4623066792703557632_n

I wtedy przez stadion przetoczyło się coś, czego nie sposób nazwać. To nie był szum, to nie był wstrząs, to nie było nic namacalnego, to było jakieś zbiorowe porozumienie. Nie wiadomo, kto je zapoczątkował, kto nadał mu bieg i czy nie była to może jakaś siła wyższa, ale stało się oczywiste, że ten mecz nie powinien być dokończony.

Część ludzi zaczęła opuszczać stadion, część łapać się za głowy, część nieśmiało szlochać, część popadać w traumatyczną katatonią, jaka przychodzi tylko w momencie, kiedy do człowieka dochodzi coś bardzo bolesnego, a jeszcze inna, największa część zaczęła skandować.

„Minuta ciszy, Kolejorz, minuta ciszy!”

Piłka znajdowała się wtedy na połowie Pogoni. Lech atakował, ale kiedy skandowanie kibiców zaczęło się nasilać, zawodnicy gospodarzy natychmiastowo przetransportowali ją na swoją połowę, żeby tam wyczekiwać na to, co będzie działo się dalej. Pogoń nie zamierzała stosować pressingu. Nikt nie wiedział, co robić.

„Przerwij mecz! Przerwij mecz!”

Chwilę później kibice zwracali się już do sędziego Krzysztofa Zdunka. Ten nie wiedział, jak ma zareagować i patrzył się bezradnie w stronę ławek rezerwowych.

„Przerwij mecz! Przerwij mecz!”

„Przerwij mecz! Przerwij mecz!”

„Przerwij mecz! Przerwij mecz!”

Nie przerywał.

***

Mariusz Mowlik: – Siedziałem wtedy na ławce rezerwowych. Kiedy grałem potrafiłem się tak skupić, że nie dochodziły do mnie żadne odgłosy z trybun. Zabawne jest też to, że identycznie było, kiedy siedziałem na ławce, więc nie kojarzyłem nawet sytuacji, żeby kibice cokolwiek skandowali. 

Piotr Reiss: – Trzeba wyobrazić sobie, co mogliśmy myśleć, kiedy graliśmy, byliśmy w trakcie meczu, a nagle kibice zaczęli gromadnie wstawać, kierować się w stronę korony stadionu, żeby móc go opuścić. Byliśmy w niemałym szoku. Rzadko coś takiego się zdarza. Może czasami, kiedy drużyna na własnym stadionie przegrywa 0:3 na pięć minut przed końcem spotkania, ale na pewno nie przy jeszcze nierozstrzygniętym meczu.

Błażej Telichowski: – Na trybunach było kilkanaście tysięcy osób i wszyscy domagali się zakończenia tego meczu. Wszyscy, każda jedna osoba. Nie byliśmy tym zdziwieni, bo wszyscy śledziliśmy losy Jana Pawła II. Zawsze miałem tak, że w czasie meczu bardziej skupiałem się na swojej grze, ale w tej sytuacji nie dało się zlekceważyć tego, że cały stadion skandował. Nie dało się i już. Wszyscy wiedzieli, czego to może dotyczyć. Żyła tym cała Polska. Nie tylko te kilkanaście tysięcy osób na trybunach. Jan Paweł II był w każdym polskim domu. Docierało to do nas, nie mówiliśmy chyba nic do sędziego, bo byliśmy podobnie zdezorientowani.

Radosław Nawrot: – Informacja o śmierci nie została podana przez spikera, nie została oficjalnie ogłoszona. Dowiedzieli się o tym ludzie. Na trybunach pojawiło się poruszenie, które było na tyle duże, że piłkarze w pewnym momencie też przestali grać – podawali sobie piłkę, coraz wolniej i wolniej, bez zdecydowania, bo nie wiedzieli, co w takiej sytuacji się robi. Ten mecz stał się fikcją. Kibice zaczynali coraz głośniej i głośniej krzyczeć: „Przerwij mecz! Przerwij mecz!”. 

***

Coraz większa konsternacja. Coraz większe zagubienie. Nikt nie był w stanie zareagować.

„Przerwij mecz! Przerwij mecz!”

Aż wtedy pojawił się on. Marcin Tomczyk. Zwykły kibic. Klasycznie ubrany, klasycznie wyglądający. Wtargnął na boisko, przebiegł kilkadziesiąt metrów, ostatnie kilka przeszedł, podbiegł do sędziego Zdunka i powiedział mu tylko jedno zdanie. Zdanie, które oznaczało najgorsze: „Papież umarł”.

Zdunek przerwał mecz. Podbiegli do niego piłkarze, trenerzy, delegat i zaczęła się zbiorowa dyskusja. Co robić dalej?

83883922_1715317441941617_1334980869022023680_n

***

Piotr Reiss: – Najkonkretniej zadziałał ten jeden kibic, a w to wszystko zamieszany był jeszcze Tadeusz Dąbrowski z Pogoni, który działał najkonkretniej. Reszta była zagubiona, włącznie z sędzią, dominowała konsternacja. Dopiero po kontakcie z obserwatorem zawodów mecz został przerwany.

To były inne czasy. Nie było szybkich środków komunikacji, ale to nie była informacja, która spadła na nas, jak grom z jasnego nieba, bo stan Jana Pawła II był nam już wcześniej znany. Czas jego agonii trwał od dłuższego czasu. Trzeba było podejść do tej informacji należycie. Widać było, że kibice nie są chętni oglądać meczu piłkarskiego, a sami piłkarze też za bardzo nie chcą już grać. Trzeba było ten mecz przerwać.

Radosław Nawrot: – W normalnych okolicznościach wbiegnięcie na murawę obłożone jest sporymi karami finansowymi, ale w tej sytuacji tego kibica nikt nie gonił, nikt nie zatrzymywał, nikt nie atakował. On nie biegł nikomu zrobić krzywdy, nie chciał się popisać i wybić, on zwyczajnie miał przekazać informację, której wszyscy najbardziej się obawiali, że Jan Paweł II zmarł. 

Grzegorz Surdyk był wówczas spikerem i też zaczął przekazywać tę informację, sędzia przerwał mecz, piłkarze przestali grać, a kibice powoli zaczęli opuszczać stadion. 

Piotr Świerczewski: – To wszystko zaczęło się jednostkowo. Jedna osoba zaczęła krzyczeć, reszta stadionu podłapała i pojawiło się ogromne ogłupienie. Dla nas to nie była komfortowa sytuacja. Jesteśmy w pracy, w trakcie meczu, w ferworze rywalizacji, ubrani w koszulki, spodenki, getry, buty, a tu nagle taka zbiorowa rozpacz. Nie wiedzieliśmy, czy atakować, czy bronić, czy szaleńczo się rzucać. Zaczęliśmy spokojnie rozgrywać piłkę, wycofywać ją, stan dezorientacji. 

Sędziowie zaczęli rozmawiać z obserwatorem. Nie widziałem innego rozwiązania niż przerwanie meczu. Nie wiedzieliśmy, że to niepotwierdzona i nieprawdziwa informacja. Nie mogliśmy wiedzieć.

***

Wszyscy wiedzieli, że trzeba oddać hołd Janowi Pawłowi II. Obie drużyny zgromadziły się w kole na środku boiska, objęły się, zaproszono też dziennikarzy i fotoreporterów. To miał być symboliczny gest.

Mariusz Mowlik: – Wszyscy się zjednoczyli. Mieliśmy też w drużynie kapelana, który od razu zebrał oba zespoły, całe sztaby i ławki rezerwowych, żebyśmy mogli odmówić modlitwę w intencji Jana Pawła II.

Grzegorz Matlak: – Po tylu latach ciężko określić to wszystko. To stało się tak nagle. To połączenie, ci kibice, mecz Pogoni z Lechem, gdzie między klubami są pewne animozje i nagle wszyscy się ze sobą połączyli. I piłkarze, i kibice, i działacze, cała Polska zamarła w tym momencie. Stanęliśmy na środku boiska, objęliśmy się, łzy leciały każdemu z nas, zapomnieliśmy o tym meczu, o tym co się działo do tej pory na boisku.

Radosław Nawrot: – Piłkarze, sztab i działacze obu klubów stworzyli kółko na środku boiska, zaprosili tam zresztą też dziennikarzy i fotoreporterów, część osób płakała, wszyscy milczeli, oddawali pamieć Janowi Pawłowi II. Z kimś wtedy też rozmawiałem. Chyba z Czesiem Michniewiczem, ale nawet tego nie pamiętam, bo i on, i ja byliśmy w szoku.

***

Kibice w tym czasie wracali już do domów. Smutni. Piłkarze musieli udać się do szatni. I wtedy zaczęła się jeszcze większa dezorientacja. Organizacyjny chaos. Okazało się, że informacja jest niepotwierdzona i nieprawdziwa. Że papież żyje. Że informację o jego śmierci podały włoskie media, ale Watykan w żaden sposób się do niej nie ustosunkował. Że papież umarł dopiero dzień później.

LEO MESSI Z OTWIERAJĄCYM GOLEM PRZECIW LEVANTE? KURS ETOTO NA TAKI STAN RZECZY: 2.80

Piotr Świerczewski, w złości, miał nawet powiedzieć: „Polacy to nawet papieża umieją uśmiercić”.

I choć sam tych słów nie pamięta, to uznaje, że jeśli tak powiedział, to je podtrzymuje i to z prostego powodu:

– Polacy to nawet papieża umieją uśmiercić” – nie pamiętam, żebym tak powiedział, ale jeżeli ktoś mi wkłada taki cytat do ust, to ja się pod nim podpisuję, bo dosyć dobrze oddaje polską mentalność. Wszystko robimy szybciej, raptownie, bez gruntownego sprawdzenia i nie inaczej było w sprawie śmierci papieża. Potrafimy wszystko.

Mimo to podtrzymuję też, że to dobra decyzja sędziego. Trzeba było ten mecz przerwać. Mecz to święto, ale tutaj należało oddać żałobny hołd Janowi Pawłowi II. Nie wiedzieliśmy, że to niepotwierdzona i nieprawdziwa informacja. Nie mogliśmy wiedzieć.

W szatni było nam smutno, byli tacy, którzy płakali, bo wiadomo, że przeważająca większość to byli katolicy. Nie wiem, może tam był jakiś muzułmanin, który przeżywał to inaczej, bo pamiętam Ibou Sawaneha, ale w tym meczu on akurat nie grał. Tak czy inaczej, umarła najważniejsza postać w kościele katolickim, umarł wielki Polak, umarł wartościowy człowiek.

Dostęp do informacji był wówczas zwyczajnie mniejszy i trudniejszy. Nie dało się wszystkiego potwierdzić.

Mariusz Mowlik: – Zupełnie inne czasy. To było 15 lat temu, nie było Twittera, nie hulały media społecznościowe, ciężko było cokolwiek zweryfikować. Ludzie najczęściej słuchali radia, w internecie dużo było informacji, ale dostęp do niego nie był jeszcze tak szybki i łatwy.

Piotr Reiss: – To były inne czasy. Nie było szybkich środków komunikacji, ale to nie była informacja, która spadła na nas, jak grom z jasnego nieba, bo stan Jana Pawła II był nam już wcześniej znany. Czas jego agonii trwał od dłuższego czasu. Trzeba było podejść do tej informacji należycie. Widać było, że kibice nie są chętni oglądać meczu piłkarskiego, a sami piłkarze też za bardzo nie chcą już grać. Trzeba było ten mecz przerwać.

***

Piłkarze Lecha mieli ten komfort, że po meczu mogli wrócić do swoich domów od razu. Pogoń czekała jeszcze droga na północ Polski. Grzegorz Matlak wspomina, że to jedna z najtrudniejszych podróży w jego życiu, a pewnie nawet najtrudniejsza.

– Nasi koledzy z Lecha zostali w domach, a my wracaliśmy do Szczecina. Po drodze nasz autokar zatrzymał się na jakimś parkingu i spotkał się z autokarem naszych kibiców. Wyszliśmy, spojrzeliśmy się na nich i zobaczyliśmy, że i u nas, i u nich jest tak samo – żałoba, cisza, smutek. Nie wiedzieliśmy, co możemy z siebie wydobyć. Droga Poznań-Szczecin. Jedna wielka cisza. Nie działo się nic. Nikt nie nie mówił. Nikt nic nie robił. Nikt nie był w stanie się uzewnętrzniać. Zastanawiam się, czy potrafię opisać to, co wtedy doznałem. Czy jest to w ogóle możliwe? To było przeżycie o wielkiej skali. Ciężko mi się mówi o tym momencie w moim życiu. Tyle się wydarzyło, tyle czułem, tyle przeżywałem. Myślę, że to był mecz, którego nigdy nie zapomnę do końca moich dni i jeden dzień dłużej. 

***

Liga zastawiała się, jak ten mecz rozwiązać. Czy rozgrywać go od 39 minuty? Czy rozgrywać go od początku? Czy w ogóle jest sens go rozgrywać?

Ostatecznie zdecydowano się na pierwsze rozwiązanie. Trzy tygodnie później Pogoń znów przyjechała do Poznania. Na tablicy wyników w momencie rozpoczęcia spotkania widniał wynik 0:1 dla gości.

Mariusz Mowlik: – Zaczęliśmy grać od 39 minuty i w tym meczu już grałem. Śmieszna sytuacja, bo wyszedłem w pierwszym składzie, ale goniliśmy wynik i w czasie spotkania trener Michniewicz zdążył mnie jeszcze zdjąć z boiska. Ale to już wszystko było drugorzędne. Pierwszy mecz robił wrażenie. Na wszystkich. Magiczny moment.

Piotr Reiss: – Dziwna sytuacja, bo wyszliśmy na pierwszą połowę, zagraliśmy kilka minut i była przerwa. Bardzo dziwaczny mecz. Wyszliśmy na niego, jak na normalne spotkanie, rozgrzewka, szatnia, wybiegamy, zaczynamy i znów szatnia. Pamiętam, że z dokończenia tego wszystkiego, to my wyszliśmy zwycięsko, Damian Nawrocik strzelił bramkę i zremisowaliśmy 1:1.

Znów: wielkiej historii tu nie ma.

***

Za tym wszystkim stało jednak coś więcej. To niewątpliwe. W Poznaniu stało się coś niestandardowego. To, że była to informacja niepotwierdzona, wydaje się absolutnie drugorzędne. Chodziło o sam gest, sam hołd, który piłkarze oddali ważnej dla Polski postaci. To był czas, kiedy śmiertelnie skłóceni kibice Cracovii i Wisły Kraków składali razem kwiaty i wpadali sobie w ramiona, kiedy kibice Lecha i Pogoni potrafili połączyć się w wyższym celu, żeby stworzyć przepiękną atmosferę podczas spotkania swoich ukochanych drużyn, kiedy w Polsce ucichły wszystkie spory.

Ten 1 kwietnia był ważny.

Ale się skończył. Minęło kilka tygodni, minęło kilka miesięcy, minęło kilka lat i wszystkie spory wróciły.

Radosław Nawrot: – Pojawiły się takie sugestie, że skoro to mecz Pogoni z Lechem i taka okoliczność to może można to wykorzystać, żeby pogodzić dwa zwaśnione środowiska kibicowskie. Dzwoniłem nawet do ludzi ze sceny fanowskiej Lecha i Pogoni, pytałem się ich, ale oni nie byli skłonni do żadnych dłuższych pojednań. Mówili, że zobaczą, że potrzebują czasu, że na razie jest zawieszenie broni, ale to dalej było na razie, bo szybko im przeszło. Niestety.

***

Błażej Telichowski: – W tamtym okresie nie tylko kibice Lecha i Pogoni się połączyli. Połączyła się cała Polska. Umarł Jan Paweł II – człowiek wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju. I niezależnie od wszystkiego tego, co stało się potem, jestem dumny, że mogłem wziąć udział w tym meczu i w taki sposób oddać hołd Janowi Pawłowi II.

Grzegorz Matlak: – Przykry i bolesny moment w moim życiu. Wynik końcowy nie robił żadnego wrażenia. Żadnego. Trwała żałoba, zresztą nieraz w wielu polskich domach trwa ona do dzisiaj. To był wielki człowiek. Ale przy tym to przepiękna historia. 

Tak, to bez dwóch zdań przepiękna historia.

JAN MAZUREK

***

„Był sobie mecz” to cykl na Weszło, w którym wraz z ETOTO wspominamy pamiętne mecze z historii futbolu. Czasami ze szczegółami opisujemy starcia, o których mówił cały świat. Czasami zaglądamy na polskie podwórko i przypominamy spotkania, o których wielu kibiców już zdążyło zapomnieć. Niemniej gwarantujemy, że zawsze jest ciekawie.

etoto

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Bartosz Lodko
0
Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Weszło

Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
1
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City
Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

Komentarze

0 komentarzy

Loading...