Po ponad dwóch lat przerwy na światowe korty powrócił jeden z największych talentów polskiego tenisa, Jerzy Janowicz. I był to powrót w gruncie rzeczy udany. Jasne, momentami brakowało mu szlifu i ogrania, ale elementy z których zawsze słynął – potężny serwis i forehand były na swoim miejscu. Polak pokonał Czecha Tomasa Machaca 7:6, 6:7, 6:4 i awansował do drugiej rundy turnieju ATP Challenger Tour w Rennes.
W szczycie formy mierzył się z Andym Murrayem w półfinale Wimbledonu, ale ostatnio więcej mówiło się jego zamiłowaniu do gier komputerowych, niż tenisowych popisach. Powód? Kontuzja kolana, która wykluczyła go z rywalizacji na ponad dwa lata. Ostatni mecz Janowicz rozegrał w listopadzie 2017 roku z Kazachem Michaiłem Kukuszkinem podczas challengera w Bratysławie. Mozolna rehabilitacja przeciągała się tak długo, że wielu zwątpiło czy kiedykolwiek zobaczymy go jeszcze na kortach. Długo przeciągał się też jego pierwszy mecz po powrocie, bo pojedynek w Rennes z urodzonym w 2000 roku Machacem, potrwał niemal trzy godziny.
Nasze oczekiwania? Cóż, były nieco stonowane. Rdzy w końcu pozbyć się trudno – nawet za pomocą Coca-Coli i innych domowych sposobów. Jak się jednak okazało, Janowicz wcale na specjalnie zależałego nie wyglądał. Powiedzmy nawet, że patrząc na okoliczności, prezentował całkiem porządny tenis. Z drugiej strony: – Grał jednak trochę za mało różnorodnie, ale to wszystko może wynikać z nieogrania. Brakuje mu zwyczajnej praktyki meczowej. Dało się zauważyć, że niektórych uderzeń nadużywał – zauważa Adam Romer, redaktor naczelny magazynu Tenisklub oraz autor audycji na Weszłofm o tej samej nazwie.
Początek meczu przebiegł w klasycznym stylu: mój serwis, mój gem. Przy stanie 4:3 dla Machaca, Polak był bliski bycia przełamanym, ale wtedy pomogło mu to, co było po jego stronie przez cały pojedynek, czyli mocny serwis. Dość powiedzieć, że polskiemu tenisiście zdarzyło się posłać piłkę z prędkością 228 km/h (w sumie zanotował aż 19 asów serwisowych). Ostatecznie po zaciętej walce, sprawy zmierzyły do tiebreaka, który już bez większych problemów trafił w ręce Janowicza.
W kolejnej partii znacznej zmiany obrazu gry nie uświadczyliśmy. Z jedną różnicą – tym razem Polak nie zdołał ani razu przełamać rywala. Znowu potrzebny był tiebreak, w którym więcej werwy pokazał młodszy i niższy z zawodników. Stopniowo powiększały się więc nasze obawy, co do losów spotkania, bo przecież co jak co, ale przewaga kondycyjna stała po stronie młodszego o dziesięć lat Czecha. Na całe szczęście, wszelkie przypuszczenia okazały się niesłuszne.
Polak odpowiedział bowiem na przegranego seta najlepiej jak mógł, rozpoczynając kolejnego od prowadzenia 2:0 w gemach. A następnie krok po kroku doprowadził pojedynek ku końcowi. Romer: – Wrażenie jest dobre, natomiast trzeba mieć świadomość, że bardzo dużo zależy od tego co będzie dalej. W kolejnym meczu Jurek zmierzy się z Francuzem Lestienne, który jest solidnym challengerowym graczem. Zobaczymy ile będzie miał siły i na ile go ten dzisiejszy mecz wyeksploatował. Wygrana na pewno jest pozytywnym sygnałem, ale z różnymi proroctwami trzeba się wstrzymać, aż zagra kilka kolejnych meczów.
Fot. Newspix.pl