Conor McGregor długo kazał czekać swoim fanom na powrót do oktagonu. Irlandczyk, słynący z niewyparzonego języka, ze spektakularnych garniturów, niezapomnianych konferencji prasowych i jedynego w swoim rodzaju stylu walki, nie stoczył pojedynku od października 2018 roku. W nocy wreszcie wrócił na stanowisko pracy, ale kartę na zakładzie podbił już po 40 sekundach.
Takie rzeczy możliwe są tylko w sportach walki. Donald Cerrone, przydomek „Kowboj” przegrał dwie ostatnie walki, obie przed czasem. Conor McGregor, przydomek „Notoryczny”, także ostatnie dwa starcia kończył jako pokonany. Co więcej, tylko jedno z nich miało miejsce w oktagonie UFC – ostatnie, 15 miesięcy temu, kiedy został w 4. rundzie poddany przez Chabiba Nurmagomiedowa. Wcześniej zrobił skok na kasę i w bokserskim debiucie zmierzył się z prawdopodobnie najlepszym pięściarzem dekady, Floydem Mayweatherem Juniorem. Szans wielkich nie miał, Amerykanin w pełni kontrolował pojedynek i bez większych problemów wygrał, kończąc nierówne starcie w 10. rundzie (eksperci byli zgodni, że mógł to zrobić dużo szybciej). Sam przebieg walki i jej zakończenie nie miały jednak większego znaczenia. Starcie gigantów sprzedało się tak dobrze, że obaj panowie zapewnili sobie gigantyczne wypłaty. Mówiło się o prawie 300 milionach dolarów dla Mayweathera i blisko 100 dla McGregora. Nawet, jeśli w tych kwotach było trochę przesady, to prawdopodobnie niezbyt dużo. Na tyle niedużo, że nikt się nie dziwił, że Irlandczykowi teraz nieszczególnie się spieszy do klatki.
W każdym razie, kiedy ogłoszono, że McGregor wraca i zmierzy się z Cerrone, zainteresowanie kibiców sięgnęło znacznie wyższych rozmiarów niż normalnie można by oczekiwać w przypadku gości, którzy przegrali łącznie 4 ostatnie walki (wszystkie przed czasem). T-Mobile Arena w Las Vegas wypełniła się po brzegi, a starcie w telewizji oglądali widzowie na całym świecie.
Starcie to może trochę za duże słowo. McGregor rzucił się na rywala, najpierw zasypał go lawiną ciosów, potem obalił, nie przestając bić. Sędzia nie miał większego wyboru niż przerwać egzekucję po zaledwie 40 sekundach. Według nieoficjalnych informacji, gaża irlandzkiego gwiazdora za ten występ miała sięgnąć 80 milionów dolarów. Przeliczenie zarobku na sekundę to zadanie matematyczne na poziomie II klasy szkoły podstawowej.
Tak czy inaczej, McGregor ma się czym chwalić, nie tylko, kiedy pokazuje wyciąg z konta. Dziś wygrał w 40 sekund w wadze półśredniej, zaś wcześniej miał na koncie nokauty w kategoriach piórkowej i lekkiej. Zwycięstwami przed czasem w trzech kategoriach wagowych nie może się pochwalić nikt poza nim w UFC. – Dziś przeszedłem do historii. Zrobiłem to zresztą po raz kolejny. Dokonałem tego dla wszystkich Irlandczyków – komentował w klatce.
Kolejne szanse na zmienianie historii zapewne przed nim. Szef UFC Dana White już zapowiedział, że będzie dążył do zorganizowania rewanżowego starcia McGregora z Nurmagomiedowem. – Ta walka jest najlepsza dla dziedzictwa obu zawodników – mówi. Zresztą, tak naprawdę nieważne są słowa. Ważniejsze są cyfry. Taki pojedynek to kolejna gwarancja olbrzymich dochodów, a ostatecznie przecież to jest kluczowe w grze, w którą od długiego czasu gra Conor McGregor.
foto: newspix.pl