W ostatnich latach raz po raz zabierał kibiców na szaloną jazdę bez trzymanki. Jeszcze w 2016 roku Conor McGregor (21-4) był na szczycie – jako pierwszy zawodnik w historii UFC równolegle dzierżył tytuły w dwóch kategoriach wagowych. Potem otwarcie flirtował z boksem, by w konsekwencji zaliczyć bolesną weryfikację w oktagonie. Gdzieś po drodze został biznesmenem, wziął udział w kilku głośnych aferach i zadeklarował nawet zakończenie kariery. Teraz wraca i przekonuje, że życie nauczyło go pokory.
W ostatnich miesiącach nie miał może wiele wspólnego ze sportem, ale wciąż często gościł na pierwszych stronach gazet. W marcu 2019 roku na Florydzie miał zniszczyć należący do pewnego 22-latka telefon – podobno dlatego, że nie spodobał mu się pomysł zrobienia zdjęcia. McGregor miał skakać po telefonie mężczyzny, a potem go zabrać. Trafił za to do aresztu, ale jeszcze tego samego wieczora wyszedł za kaucją. Poszkodowany domagał się 15 tysięcy dolarów, ale ostatecznie sprawa nie trafiła do sądu.
Kilka dni później Irlandczykowi nerwy puściły już w ojczyźnie. W jednym z dublińskich pubów uderzył w twarz dużo starszego od siebie mężczyznę. Po kilku miesiącach w sieci pojawił się krótki film prezentujący całe zdarzenie, które z PR-owego punktu widzenia wydawało się kompletną katastrofą. McGregor zareagował agresją, bo mężczyzna… nie chciał spróbować jego whisky. W listopadzie skruszony zawodnik przyznał się do winy i musiał zapłacić 1000 euro grzywny.
Pierwsza połowa 2019 roku to w ogóle nie był najlepszy czas dla sportowca, który w oktagonie zdążył zarobić dziesiątki milionów dolarów, stając się w ostatnich latach głównym ambasadorem MMA. Kilkanaście dni przed tymi incydentami Conor ogłosił zakończenie kariery. “Szybkie ogłoszenie – zdecydowałem się rozstać ze sportem oficjalnie znanym jako mieszane sztuki walki” – napisał w mediach społecznościowych.
Okoliczności zdecydowanie nie należały do typowych, bo kilkanaście godzin wcześniej wystąpił w popularnym programie Jimmy’ego Fallona, gdzie wypowiadał się w nieco innym tonie. Można było odnieść wrażenie, że nie może doczekać się kolejnej walki, choć między słowami przyznał, że nie musi już wychodzić do klatki. “Jestem ustawiony do końca życia, moja rodzina też” – przekonywał.
Trudno było nie zauważyć, że gdzieś po drodze pod wieloma względami przerósł popularnością swoją dyscyplinę. Podczas finału piłkarskich mistrzostw świata gościł go sam Władimir Putin, którego nazwał zresztą “jednym z największych przywódców”. Był wtedy na szczycie – kilka miesięcy po hitowej walce z Floydem Mayweatherem juniorem. Jednorazowy skok do boksu na walkę z najlepszym pięściarzem ostatnich lat zakończył się wprawdzie porażką, ale Irlandczyk wyszedł z tego przedsięwzięcia z twarzą.
Lepszy od Pacquiao?
Ten pomysł długo wydawał się niedorzeczny i niemożliwy do zrealizowania. Przeszkód było kilka – Conor wciąż był związany z organizacją UFC, a Amerykanin zdążył przecież zakończyć karierę. Sprawa rozwijała się powoli. McGregor najpierw uzyskał bokserską licencję. Potem Dana White stwierdził, że macierzysta organizacja nie będzie stała na przeszkodzie gdy w grę wchodzą kosmiczne pieniądze.
Gdzieś po drodze do pomysłu przekonał się Mayweather. Walka miała dla niego przede wszystkim walor prestiżowy – mógł zmierzyć się z twarzą MMA w bokserskim ringu. Zwycięstwo pomogłoby mu również pobić rekord słynnego Rocky’ego Marciano (49-0). Najważniejsze były w tym wszystkim ogromne pieniądze przy stosunkowo niewielkim ryzyku – coś co Floyd po prostu uwielbia.
Choć pojedynek nie miał większego sportowego sensu, to pakiety Pay-Per-View rozchodziły się jak świeże bułeczki. Ostatecznie sprzedano ich ponad 4,3 miliona w samych tylko Stanach Zjednoczonych. To drugi najlepszy wynik w historii boksu – Mayweather przebił ten rezultat tylko przy okazji walki z Mannym Pacquiao w 2015 roku.
Można śmiało powiedzieć, że takiego debiutu w zawodowym boksie jak McGregor nie miał wcześniej nikt. Sama walka też była o wiele bardziej wyrównana niż można było przypuszczać. Mistrz UFC wygrał kilka pierwszych rund, jednak bardzo możliwe, że doświadczony Amerykanin od początku celował w sprawdzian na głębokich wodach. Ostatecznie sędzia przerwał walkę w dziesiątej rundzie – Irlandczyk sprawiał wrażenie coraz bardziej zmęczonego, ale do tej pory ani razu nie wylądował na deskach.
Liczby odsłoniły drugie dno tej nietypowej rywalizacji. McGregor doprowadził do celu aż 111 uderzeń na 430 prób (26 procent). To lepszy wynik od tego, który dwa lata wcześniej osiągnął Pacquiao, który zadał 81 celnych ciosów na 429 prób (19 procent), choć miał na to dwie rundy więcej. Można oczywiście snuć teorie, że Mayweather nic nie robił sobie z siły rywala i dlatego przyjmował tyle ciosów, ale doświadczony sędzia Dave Moretti zapisał na koncie debiutanta wszystkie trzy pierwsze rundy.
Koniec końców w pewnym sensie wygrali obaj. Amerykanin znów zarobił grubo ponad 100 milionów dolarów. Jego rywal nieco mniej – w mediach przewija się kwota około 70 milionów, która jak na realia MMA i tak jest kosmiczna. McGregor odgrażał się, że jeszcze w boksie namiesza, ale zamiast tego wrócił do UFC. Nie od razu, bo najpierw urządził sobie kolejną dłuższą przerwę, podczas której zdarzało mu się narozrabiać. Najgłośniej było po ataku na autobus z zawodnikami szykującymi się do gali UFC 223, który doczekał się ciągu dalszego przed sądem.
Uduszony przez Chabiba
Mimo zamieszania po powrocie do oktagonu nie wziął walki na przetarcie. Od razu ruszył na Chabiba Nurmagomiedowa (26-0) – nowego mistrza świata kategorii lekkiej. Pojedynek wzbudził ogromne zainteresowanie mediów i świetnie się sprzedał. W sumie pakiety Pay-Per-View wykupiło ponad 2,3 miliona odbiorców – najwięcej w historii UFC. Walka nie rozczarowała – McGregor miał w niej swoje momenty, ale było ich stosunkowo niewiele. Mistrz potrafił posadzić go pojedynczym ciosem z prawej ręki, a to Irlandczyk miał być w tym zestawieniu puncherem. Ostatecznie Nurmagomiedow skończył robotę w czwartej rundzie efektownym duszeniem.
Po wszystkim rozpętała się kolejna afera, a Conor głośno domagał się rewanżu. Potem zaczął wysyłać sprzeczne sygnały. Z jednej strony zaczepiał Chabiba w mediach społecznościowych, z drugiej informował o zakończeniu kariery. Wygląda na to, że wreszcie wszystko poukładał, choć w tej kwestii nic nie jest przesądzone. Nad McGregorem pojawiły się niedawno kolejne ciemne chmury – dwie kobiety oskarżyły go o gwałt. Zawodnik zaprzecza oskarżeniom.
“Cierpliwość to jedna z najcenniejszych umiejętności, którą człowiek musi opanować. Pracuję ciężko, by tego dokonać, Czuję też, że jestem tego blisko… Czas wszystko odsłoni. Na ten moment skupiam się na walce i staram się skupiać na pozytywach i dobrych myślach. Będę się modlił za tych, którzy próbują mnie zranić takimi rzeczami” – tłumaczył filozoficznie McGregor w rozmowie z Arielem Helwanim,
Plan na 2020 rok jest ambitny. Irlandczyk chce stoczyć aż 3 walki – ostatni raz taki scenariusz miał miejsce w 2016 roku. Na początku czeka na niego doświadczony Donald Cerrone (36-13), który przegrał dwie ostatnie walki. Za wyjście do oktagonu Conor ma zapewnione 5 milionów dolarów – to największa “podstawowa” wypłata w historii UFC. Ostateczna kwota będzie jednak dużo większa – sam zainteresowany liczy na 80 milionów dolarów, ale trudno powiedzieć na ile poważne to szacunki.
W oczach bukmacherów i ekspertów McGregor jest zdecydowanym faworytem. Na konferencjach prasowych pokazuje się w nowej wersji. Nie ma prowokacji i złych emocji – zamiast tego niemal na każdym kroku okazuje rywalowi szacunek. Nie musi robić szumu, bo ten pojedynek i tak się sprzeda. Zasadne wydaje się jednak pytanie, co będzie dalej. Irlandczyk podkreśla, że zależy mu na rewanżu z Chabibem – w tym celu jest gotów polecieć nawet do Moskwy.
Na horyzoncie są także posiadacze mistrzowskich pasów UFC w innych kategoriach – Jorge Masvidal i Kamaru Usman. McGregor deklaruje jednak w mediach, że wcale nie skończył jeszcze z boksem. Liczy na rewanż z Mayweatherem – o ile ten zdecyduje się jeszcze na wejście do ringu. Na tym jednak opcje się nie kończą. “Stoczę kolejną walkę w boksie i zdobędę tam pas mistrzowski” – przekonywał niedawno.
Jego słowa szybko podchwycił Leonard Ellerbe – prawa ręka Mayweathera. Ewentualny ciąg dalszy kariery McGregora w boksie może mieć także związek z planami Dany White’a. Człowiek stojący za sukcesami UFC od dawna zapowiada wejście do nowej dyscypliny, ale ambitne plany cały czas się opóźniają. W ostatnich miesiącach White miał prowadzić intensywne rozmowy także z Mayweatherem, więc niewykluczone, że wszystkie te sprawy są w jakimś stopniu połączone.
To jednak wciąż melodia przyszłości. Najpierw trzeba wygrać 19 stycznia z Cerrone – w Polsce transmisja gali od 4:00 w nocy z soboty na niedzielę w Polsacie Sport. Ostatnie miesiące pomogły marce UFC przebić się na rynkach między innymi w Australii i Chinach, jednak nowej gwiazdy na miarę McGregora wciąż nie udało się wychować. Nigdy nie wiadomo, ile walk jeszcze przed elektryzującym wojownikiem z Dublinem, więc warto cieszyć się każdą kolejną.
KACPER BARTOSIAK
Fot. Newspix.pl