Byłem szczerze przekonany, że porażka 0:4 z Danią za kadencji Adama Nawałki jest już tak przemaglowana, że nie da się o niej napisać nic nowego. Sam skłaniam się ku hipotezie, że to był mecz przełomowy dla całej drużyny o roboczej nazwie “Bohaterowie Euro 2016”. To wtedy – zarówno na boisku, jak i na pomeczowej konferencji prasowej – zostały poruszone te elementy domina, które doprowadziły zespół do mundialowej klęski, a Adama Nawałkę do zakończenia swojej przygody z rolą selekcjonera.
Sami wiecie: “Polska jest przewidywalna”, “bez trudu rozszyfrowaliśmy”, a potem już poszło, próby gry trójką stoperów, kombinacje w środku pola, zaburzanie dotychczasowej harmonii w kwestii liczby zawodników ofensywnych i defensywnych. Ech, po prostu do tego nie wracajmy. Natomiast mecz z Danią warto dziś wspomnieć również dlatego, że to ostatni ponad godzinny występ Karola Linettego w meczu o punkty w reprezentacji Polski.
1 września 2017 roku. Grubo ponad dwa lata temu. Potem było jeszcze 59 minut z Armenią i właściwie tyle, jeśli chodzi o istotne mecze.
Czy Linetty z Duńczykami był aż tak fatalny, czy zadecydowały również względy pozasportowe – zacytuję Mourinho, I prefer not to speak. Natomiast liczby mówią jasno: kadra od tego feralnego meczu zagrała jakieś 20 meczów o stawkę (nie jestem pewny, czy wliczać tutaj Ligę Narodów, czyli coś więcej niż sparing), zdecydowaną większość bez Karola. U Jerzego Brzęczka piłkarz Sampdorii zagrał 159 minut, u Nawałki po Danii – 59 minut o punkty, 125 minut w meczach towarzyskich. Jakkolwiek spojrzeć: po Danii Linetty został właściwie definitywnie skreślony i do dzisiaj nie otrzymał już prawdziwej szansy.
Czy uważam, że to było niesprawiedliwe? Nie, to za duże słowo, Linetty nie jest Robertem Lewandowskim, a trzeba też pamiętać, że nigdy nie przełożył formy klubowej na występy w reprezentacji. Natomiast za niesprawiedliwe uważam ocenianie Linettego 2020 na podstawie jego meczów w reprezentacji w 2017 roku, a coś takiego zaczyna właśnie mieć miejsce. Wiem, że trudno mi będzie tutaj zamaskować sympatię dla tego wychowanka Lecha, wręcz przesadnie grzecznego, ale spróbuję się wznieść ponad proste: “powołajta Karolka, bo to king”. Okej, to tak:
Dlaczego nie powinniśmy się sugerować dotychczasowymi występami w kadrze w wykonaniu Linettego?
Odpowiedź jest tutaj prosta – bo miały one miejsce zbyt dawno, by przykładać do nich wagę. Podczas wspomnianego meczu z Danią Linettego zastąpił Maciej Makuszewski, a na prawej flance nienaruszalny duet wydawali się stanowić Błaszczykowski z Piszczkiem. Ile znaczą dwa lata w piłce, najlepiej widać po zestawieniu roli Bartosza Kapustki w drużynie Adama Nawałki w 2016 oraz 2018 roku. Ktoś napisze: ale przecież Linetty dostawał szansę i wcześniej, i później, ani razu nie zagrał na takim poziomie, by kibice tatuowali sobie jego nazwisko na plecach.
To prawda, ale tylko częściowo. Trzeba się dokładnie przypatrzeć zwłaszcza występom Linettego już u Jerzego Brzęczka i porządnie zastanowić, w jakich okolicznościach pomocnik miał przekonać obecnego selekcjonera.
– 45 minut z Włochami w ustawieniu 4-3-1-2, gdzie Linetty wystąpił w linii z Jackiem Góralskim i Damianem Szymańskim. Być może się mylę, ale w reprezentacji Polski w ustawieniu 4-3-1-2 u boku Góralskiego i Szymańskiego kiepsko mógłby wypaść nawet Luka Modrić.
– 90 minut z Irlandią w meczu, w którym razem z nim “testowani” byli Reca, Kurzawa, Kamiński oraz – przede wszystkim – atak Piątek-Milik. Czyli znów bardzo eksperymentalne ustawienie (na dwóch napastników, z których żaden nie jest Lewandowskim, gramy raz na osiem lat) i bardzo eksperymentalny zestaw nazwisk.
– 24 minuty z Włochami, gdy ograniczaliśmy się głównie do obrony jednobramkowego prowadzenia.
Końcówkę u poprzedniego selekcjonera Linetty też miał zresztą dość karkołomną. Okej, zagrał w najsilniejszym składzie w meczu z Chile, ale tylko połówkę, którą zresztą wygraliśmy 2:1. Kolejne dwa mecze to już eksperymenty z trójką stoperów, które odbijały się na dyspozycji całej drużyny. Zwłaszcza ocena Linettego przez pryzmat spotkania z Meksykiem, gdy grał za nim tercet Jędrzejczyk-Jach-Cionek, a u jego boku Mączyński, wydaje się niezbyt miarodajna.
A to już naprawdę wszystko od tych meczów z Danią i Armenią. Nawet nie było kiedy za bardzo spieprzyć sobie opinii, ale z drugiej strony – nie było też kiedy zapracować na zaufanie. Siłą rzeczy, Linetty musiał to robić w klubie.
Dlaczego powinniśmy docenić jego pozycję w Sampdorii Genua?
Bo Karol Linetty wypracował sobie coś, o co polskiemu piłkarzowi w obcej lidze nie jest łatwo. Kredyt zaufania. To nie jest już człowiek, który drży o każdy uraz czy pauzę za kartki, bo może się to wiązać z utratą sumiennie wypracowanego miejsca w pierwszym składzie. Linetty zawsze wraca do pierwszej jedenastki, nawet w tym sezonie, gdy przez kontuzję wypadł na ponad miesiąc. Co więcej – opaska kapitana w meczu z Juve też coś tam waży, przecież mówimy nie o Lechu Poznań z przechodnią funkcją kapitana, ale solidnym włoskim klubie.
Właściwie od samego transferu do Włoch, Linetty gra regularnie, na poziomie, który nie daje powodów do odstawienia go od pierwszego składu na dłużej niż kilka spotkań odpoczynku. Sezon 16/17 – 38 meczów, 1 gol i 5 asyst. 17/18 – 29 meczów, 3 gole, 2 asysty. 18/19 – 35 meczów, 3 gole, 3 asysty.
W obecnym sezonie już 4 punkty w klasyfikacji kanadyjskiej, gol i 3 asysty, choć Sampdoria gra grubo poniżej oczekiwań. Linetty na stałe wrósł w krajobraz Sampdorii, a za jej sprawą – również w krajobraz Serie A, gdzie ma już określoną markę i rozpoznawalność. Do tego obecnie za jego piłkarski rozwój odpowiada Claudio Ranieri. Nie ma oczywiście sensu przywiązywać się do liczb, bo Linetty ma na boisku zdecydowanie inne zadania, jestem też zdania, że ten pojedynczy mecz z Brescią, podczas którego był jednym z najlepszych na murawie nie powinien fałszować obrazu na korzyść polskiego pomocnika. Ale musimy sobie odpowiedzieć na jeszcze jedno ważne pytanie.
Czy mamy wielu lepszych?
Linetty jest istotnym ogniwem niezłego klubu w jednej z najmocniejszych lig. Takiego zdania nie możemy napisać ani o występującym w Championship Mateuszu Klichu, ani o występującym w Bułgarii Jacku Góralskim, ani o naszym ekstraklasowym Dominiku Furmanie. Poza tym pamiętajmy, że Karol jest chyba jednym z najbardziej elastycznych pomocników z doświadczeniem w reprezentacji – ostatnio próbowany na bokach, w środku może sobie poradzić zarówno jako człowiek za plecami Zielińskiego, jak i ten, który operowałby za Krychowiakiem.
Poza tym – czy my naprawdę jesteśmy już na tak szalonym poziomie reprezentacyjnym, by lekką ręką odpuszczać zawodnika z regularnymi występami w lidze włoskiej?
Ale okej, wróćmy do taktycznych niuansów. Należałoby zadać pytanie: za kogo do środka? Z Zielińskiego zrezygnować raczej nie możemy, z Krychowiaka w tej formie też. Co oznacza wprost: Linetty musi walczyć albo z Klichem jako ósemka, albo z Góralskim jako szóstka. Być może dałem się ponieść meczowi z Brescią, ale nie sądzę, by stał na straconej pozycji w obu tych pojedynkach. Gdy dodamy do tego, że Sampdoria w 4-4-2 wykorzystuje Linettego w roli bocznego pomocnika… No kurcze, aż żal nie dać mu szansy. Tym bardziej, że o reprezentacji Brzęczka można napisać wszystko, ale nie to, że ma jakieś wybitne automatyzmy, które sprawiają, że dołożenie do tej ekipy nowego człowieka wywróci projekt do góry nogami. Zobaczymy, jak sytuacja się rozwinie, ale nie byłbym wcale zdziwiony, gdyby dobre występy na bokach pomocy sprawiły, że Linetty na turnieju mógłby stanowić zmiennika dla naszych skrzydłowych.
***
Zdaję sobie sprawę, że w naszej reprezentacji najlepsi są zazwyczaj ci nieobecni. Jak gra Milik, to wydaje się, że Piątek lepszy, jak gra Bereszyński, to że jednak Kędziora, a jak Reca, to że Rybus. Ale tutaj mamy coś więcej niż rozczarowanie linią pomocy w dotychczasowych występach. Tutaj mamy gościa, który od 2,5 roku nie istnieje dla reprezentacji. Nie istnieje, choć stanowi istotne ogniwo porządnego klubu porządnej ligi.
Czas by zaistniał. Jak coś nie pójdzie, biorę to na siebie.