– Czy na wydarzenia z ostatnich miesięcy mógł mieć wpływ przegrany przez Tottenham finał Ligi Mistrzów? Nie wiem, nigdy nie przegrałem w finale Ligi Mistrzów – te szczere i pozbawione fałszywej skromności słowa Jose Mourinho na jednej z konferencji prasowych po objęciu Spurs mógłby powtórzyć Zinedine Zidane. Z tą małą różnicą, że on jako trener nie przegrał w ogóle żadnego finału. Wczorajszy Superpuchar Hiszpanii był już dziewiątym zwycięskim meczem o trofeum w karierze francuskiego szkoleniowca.
9 finałowych starć. 9 uniesionych w górę pucharów. Jeśli Transfermarkt poprawnie podaje liczbę jego meczów w roli trenera Realu – średnio co dziewiętnaście spotkań Zizou dodaje do gabloty nowy garnek, bo trzeba tu jeszcze doliczyć ligowe zwycięstwo w sezonie 2016/17. A przecież to nie jest tak, że dostał w swoje ręce wybitnego samograja. Nie, wręcz przeciwnie – trafił do klubu w dość interesującym momencie, gdy trzeba było najpierw godnie zakończyć erę Cristiano Ronaldo, a teraz spokojnie rozpocząć budowę nowego projektu.
Zresztą, przecież sporo mówią wyniki ligowe Realu. To nie jest jakieś PSG, które nie ma sobie równych na krajowym podwórku, przez co kolejne zwycięstwa w finałach Pucharu Francji czy Superpucharu wydają się naturalne jak śnieg na Boże Narodzenie Wielkanoc. Wręcz przeciwnie, Zidane do rozlicznych triumfów pucharowych dołożył tylko jedno mistrzostwo, a przy pierwszym pożegnaniu zdawał władzę w Realu jako trener dopiero trzeciej siły La Liga. Niektórzy twierdzili, że to dowód na spore szczęście francuskiego trenera. Że łatwiej jest wygrać kilka meczów na drodze po triumf w Lidze Mistrzów, zwłaszcza jeśli w składzie ma się specjalistę od tych rozgrywek, niż utrzymać dominację przez 10 miesięcy sezonu ligowego.
Ale czy to na pewno poprawnie sformułowany zarzut?
Nie uciekniemy od tego, musimy przywołać anegdotę dotyczącą Raymonda Domenecha, zwłaszcza, że dotyczy kolegi Zidane’a z mistrzowskiej drużyny Francji ’98. Domenech tłumaczył, że gdy on wchodzi do szatni, musi przekonać 23 zawodników do swojej wiedzy i umiejętności trenerskich. Musi ich kupić zarówno na poziomie technicznym, przekonując, że wykonywanie jego poleceń przynosi wymierne efekty, jak i na poziomie mentalnym czy taktycznym. Trener uwija się jak w ukropie, próbuje udowadniać swoje racje, potwierdzać je statystykami czy analizami, a i tak słyszy szeptane w kącie szatni: “co on tam wie”.
A potem do tej samej szatni wchodzi Laurent Blanc. Mówi: bonjour, jestem Laurent Blanc, a to jest mój medal za mistrzostwo świata z 1998 roku. I tyle, to wszystko, wystarczy.
Oczywiście byłoby szaleństwem spłycanie sukcesów Zidane’a do jego autorytetu wypracowanego jeszcze w czasach kariery zawodniczej. Ale przy każdym wygranym finale coraz trudniej uwierzyć w zwykły przypadek czy właśnie wspomniane “szczęście”. Za pierwszym, drugim, czwartym razem – okej. Ale nie w momencie, gdy po raz dziewiąty na dziewięć prób Zizou jest w stanie zmotywować swoich piłkarzy właśnie na te najważniejsze mecze.
– Zawsze znajdą się tacy, którzy nie doceniają solidnej pracy, bazując na przekonaniu, że to po prostu wielkie szczęście – zabrał głos w El Confidencial legendarny Vicente del Bosque. Jeden z najbardziej utytułowanych trenerów w historii futbolu oczywiście broni Zidane’a, podkreślając jego zdolności interpersonalne. – Zizou ma grupę piłkarzy, którzy podążają za swoim liderem. Należę do tych ludzi, którzy twierdzą, że trener musi mieć za sobą przede wszystkim piłkarzy, w drugiej kolejności tych, którzy rządzą klubem.
A nawet najbardziej zatwardziali krytycy Zidane’a muszą przyznać: piłkarzy potrafi sobie zjednać jak mało kto. To o tyle ważne, że w szatniach naszpikowanych gwiazdami, z których każda potrafi przesądzić o wyniku meczu indywidualnym błyskiem, utrzymanie poprawnych stosunków urasta do miana jednego z największych wyzwań. Przykłady można mnożyć – Pogba w United, Neymar w PSG, nawet Pique w Barcelonie, coraz częściej krytykowany za swoje pozaboiskowe projekty. Zidane z kolei potrafił rozładować nawet narastający konflikt z Garethem Balem, który już po przygodzie z walijską flagą zaliczył niezły występ przeciw Barcelonie. Niedawno w mediach wypowiedział się menedżer skrzydłowego, zapewniając, że Bale nigdzie się nie wybiera w zimowym okienku, a niewykluczone, że i latem nie zdecyduje się na zmianę barw klubowych.
Plotki zazwyczaj są sformułowane w odwrotny sposób. To piłkarze innych klubów – jak choćby wspomniany Pogba – przebąkują o tym, że zaszczytem i nobilitacją byłoby dla nich granie pod batutą Zidane’a. Czy działa magia trzech triumfów w Lidze Mistrzów, czy jednak dziecięca nostalgia chłopaków wychowanych na jego ruletach i wolejach – trudno ocenić. Ale widząc jak rosną w tych najważniejszych meczach choćby Benzema czy nawet bohater wczorajszego Superpucharu, Fede Valverde, wiadomo, że to już na pewno nie jest tylko łut szczęścia. Jak więc to nazwać? Cóż, dobrze słowa dobrał Rafał Lebiedziński, kiedyś autor weszlackiego cyklu “Życie jak w Madrycie”, który zachwalał trenera Realu na Twitterze – klasa, spokój, równowaga. A zwyciężanie? To już gen.
I to widać nawet w transmisjach telewizyjnych. Od Zidane’a bije pewność siebie, ale jakże daleka od pyskatej bezczelności. To bardziej spokój mistrzowskiego rzemieślnika, świadomego swoich umiejętności, pozbawionego tremy. To udziela się jego piłkarzom i drużynom. Za odpowiednim “mentalem” idzie zresztą również wiedza taktyczna, instynkt przy zmianach, elastyczność zarówno przy wyborze składu, jak i przesuwaniu piłkarzy po formacjach. Czasami na różnych etapach tego samego meczu moglibyśmy rozrysować trzy różne ustawienia.
Do tego jeszcze zarządzanie nastrojami w drużynie. Sztandarowy przykład? Wczorajszy rywal Realu, Alvaro Morata, który u Zidane’a był wyjątkowo luksusowym rezerwowym. Utrzymywanie piłkarzy numer 16 czy 17 w dobrej formie i – co ważniejsze – w dobrym nastroju było prawdopodobnie kluczem do dubletu w sezonie 2016/17.
Momentami nawet trochę nam żal tego poczciwego Zizou. Na realmadryt.pl ukazały się wypowiedzi z ostatniej konferencji przed finałowym meczem. Ustosunkowywanie się do przedstawianych zarzutów w wykonaniu Francuza brzmi zabawnie.
– Co myślę, gdy słyszę, że określa się mnie jedynie jako trenera wystawiającego zawodników bez taktyki? Nie jest tak…
– Co do tego, że mam szczęście czy innych tego typu zarzutów, to się nie zmieni. Możesz mieć swoje zdanie na mój temat, a ktoś obok ciebie ma zupełnie inną opinię. Akceptuję to.
***
– Jak się szczęście zaczyna powtarzać, to to już nie jest szczęście – powtarzał Kazimierz Górski i wypada się chyba pod tym podpisać.
Finał Ligi Mistrzów z Atletico Madryt, Juventusem i Liverpoolem. Finał Superpucharu Europy z Sevillą i Manchesterem United. Finał Klubowych Mistrzostw Świata z Kashimą i Gremio. Superpuchar Hiszpanii z Barceloną i Atletico Madryt. Jeśli to jest cały czas szczęście, to Zizou powinien rozważyć odwiedzenie kolektury Lotto.
Fot.FotoPyK