Kto nie wpadł w niedzielę do Gliwic, albo chociaż nie odpalił po południu TVP Sport, ten trąba. Na trzynastym Amber Cup działo się tak wiele, że nikt nie miał prawa z Areny Gliwice rozczarowany. Były piękne gole, był kawał dobrej piłki pięcioosobowej w wydaniu męskim i damskim. Okazja, by ze zwykle trudno dostępnymi gwiazdami piłki pogadać, zrobić sobie zdjęcie, wziąć autograf, zbić piątkę. No i byliśmy my – zapowiadający, że jako KTS Weszło przyjeżdżamy po wygraną, a potem wierzący w to coraz mocniej z meczu na mecz. Aż słowo stało się ciałem.
Do Warszawy wesoła weszlacka ekipa wracać będzie wesołym autobusem, z największym z pucharów będących do wygrania. I całą masą fajnych wspomnień.
Bo dziś to A-klasowa ekipa parła do przodu po triumf, gdy wokół roiło się od byłych i obecnych reprezentantów Polski, piłkarzy z wielką ekstraklasową przeszłością. Za kilkadziesiąt lat chłopaki opowiedzą swoim wnukom, jak to zgarnęli złote medale, gdy naprzeciw stał skrzydłowy, który rozrywał nie byle jaką obronę Schalke w Gelsenkirchen. Zwycięzca ostatniej edycji Pucharu UEFA, który w drugiej linii partnerował przy tym triumfie Willianowi czy Fernandinho, dziś gwiazdom Premier League. Najlepszy strzelec Broendby w historii gry tego zespołu w duńskiej Superligaen. Wiadomo, że wielu rywali czasy fizycznej świetności miało już za sobą, ale wciąż w niejednej klepce było widać, że tak jak pisania sms-ów na klawiaturze Nokii 3310, tak i pewnych aspektów piłkarskiego rzemiosła po prostu się nie zapomina.
Zacząć turniej od pokonania 6:1 drużyny dowodzonej przez tego ostatniego, Kamila Wilczka? KTS dał najlepszy możliwy sygnał, że choć najmniej było w tej ekipie głośnych nazwisk, a pierwsze strony gazet jeszcze przed tymi chłopakami, to ekipa Weszło będzie w stanie pokonać absolutnie każdego.
— I właśnie za takie rzeczy, jakie z naszą drużyną robiliście w pierwszym meczu, nie macie się co spodziewać w najbliższym czasie zaproszenia do Turbokozaka — odgrażał się Bartek Ignacik.
— Najbardziej imponowało mi u was to, że wracaliście do obrony szybciej niż my byliśmy się w stanie zebrać do ataku. My to już banda dziadków, u was przed wszystkimi jeszcze sporo grania — mówił z kolei na gorąco po finale KTS – Polska Stars Kamil Kosowski, zawodnik rywali w dwóch ostatnich meczach.
I choć jego ekipa nie przegrała z KTS-em w regulaminowym kwadransie (0:1 w fazie grupowej, 2:2 w finale), to, cytując klasyka, nic to nie dało i tak. KTS wygrał dwa pierwsze grupowe mecze (po 6:1 z ekipą Wilczka, także 2:0 z Teamem TVPSport), a potem mimo dwukrotnej utraty prowadzenia w finale, wytrzymał ostateczną wojnę nerwów. Po ciągnącej się naprawdę długo serii bezbłędnych karnych po raz drugi do piłki na wapnie podszedł Przemysław Trytko. Dominik Byszewski wyczuł go idealnie.
https://twitter.com/KTS_Weszlo/status/1213849173960855552
I między innymi dlatego golkiper KTS-u będzie mieć po turnieju najwięcej w gablocie. Oprócz złotego medalu, także statuetkę dla najlepszego piłkołapa. Cytując klasyka: zasłużenie, panie, zasłużenie. Choć przecież konkurencję miał doprawdy ekstraklasową. W kilku pierwszych interwencjach w bramce reprezentacji TVP Maciej Szczęsny pokazał, że nadal ma tę kocią zwinność, za którą cenili go ekstraklasowi trenerzy, ale i selekcjonerzy reprezentacji. A przecież Team Wilczek miał w swoich szeregach innego byłego reprezentanta, Mariusza Pawełka, a ekipa Polska Stars – Bartłomieja Nawrata. Który w ogóle miał prawo czuć się dziś jak ryba w wodzie, w końcu wiele razy zakładał koszulkę z orzełkiem na piersi na chwałę futsalowych biało-czerwonych.
— W karnych bardziej dałem się trafić, a nie obroniłem — śmiał się we wracającym z turnieju autokarze Dominik Byszewski. — Zwycięstwo w Amber Cup i statuetka najlepszego bramkarza na pewno będzie w moim TOP3 osiągnięć kariery, obok wicemistrzostwa Polski juniorów. Albo i TOP2, bo nie wiem, co jeszcze mógłbym wymienić.
Uspokajając kibiców KTS-u, Byszewski w rozmowie Wojtka Pieli (całość do odsłuchania jutro w poranku Weszło FM) zapewnił, że można wrzucać z nim zdjęcia z podpisem „se queda”, że w KTS-ie zostaje.
Jeden z młodych łowców autografów jakby wyczuł, że podpis Byszewskiego może w krótkim czasie zdecydowanie zyskać na wartości. Nie było w tym turnieju zawodnika, na którego przyjazd nie byłby przygotowany, włącznie z ulubieńcami warszawskiego Marymontu.
Nie tylko przez niego byli jednak rozchwytywani piłkarze KTS-u. Oczywiście, kolejki do największych gwiazd turnieju były imponujące, ekipa Polska Stars po ostatnim meczu jeszcze ładnych kilkanaście minut fotografowała się z kibicami i rozdawała autografy.
Obecni na trybunach goście, jak na przykład Radek Majewski, też musieli trochę się rękami namachać przy podpisywaniu gadżetów. Swoją drogą Majewski bardzo żałował, że tym razem nie dał rady wystąpić i musiał wszystkiemu przyglądać się z boku.
– To mój drugi Amber Cup. Za pierwszym razem, jak graliśmy w Słupsku, to dostałem albo króla strzelców, albo najlepszego zawodnika. A zajęliśmy drugie… może trzecie, albo pierwsze miejsce. Nie pamiętam dokładnie, ale w każdym razie indywidualnie nagrodami się obkupiłem i pojechałem do domu. KTS? Idziecie jak burza. Ostatnio grałem z wami na pucharze Pawła Zarzecznego, to też było ciężko, ale dzisiaj widać, że drużyna Weszło najlepiej przygotowana biegowo, fizycznie ze wszystkich — oceniał „Maja”.
Ale i nasza wesoła ekipa zagości dziś na niejednym instastory, a stosunek liczby podpisów złożonych na wnioskach kredytowych względem podpisów na zdjęciach, koszulkach i kartkach z zeszytu wreszcie będzie w przypadku bandy z KTS-u na korzyść tych drugich.
Poza spotkaniami z idolami muraw, dzieciaki mogły też wskoczyć do piłkarskiego oktagonu, by tam zmierzyć się ze sobą jeden na jeden, rozegrać wyścig zarówno na wirtualnym, jak i miniaturowym torze w strefie za jedną z bramek.
Najlepszym świadectwem, jak fajną, jak pozytywną imprezą jest Amber Cup, jest chyba Błażej Telichowski, obecny na niemal każdym dotychczasowym Amber Cup.
— Dowiedziałem się ostatnio, że jestem rekordzistą. Szczerze, to nie liczyłem, ale z dziesięć edycji w CV jest. Dwa lata temu zabrakło mi bramki do tytułu króla strzelców, zawsze kręciłem się gdzieś wśród najlepszych. Ale czas płynie nieubłaganie, sam nie jestem już w takiej formie, podchodzę bez żadnego treningu. Dziś na luzie. Widzę tutaj chłopaków dużo bardziej zdeterminowanych, by wygrać niż ja — mówił przed meczem otwarcia z KTS-em Weszło.
Telichowskiego na MVP turnieju typował wczoraj organizator, Daniel Kaniewski, dziś widoczny absolutnie wszędzie, z nieodłącznym telefonem przy uchu. Zresztą w kuluarach można było usłyszeć, że nie tylko on dziś miał urwanie głowy, bo okienko transferowe trwa, a przynajmniej kilku zawodników grających dziś w gliwickiej Arenie może już wkrótce dość mocno przeorganizować swoje życie. No a taki Rafał Kędzior, zawodnik Team Wilczek, to przecież człowiek Fair Sport Agency obsługującej wymarzonego pomocnika SSC Napoli, Stanislava Lobotkę.
Ostatecznie jednak żadna ze statuetek do „Telicha” nie trafiła. MVP wybrano Kamila Wilczka, najlepszym strzelcem został Adrian Sikora, który zdecydowanie pokazał, że choć zniknął z boisk oglądanych tydzień w tydzień w telewizji i obecnie kopie w Kuźni Ustroń, wciąż ma ten instynkt killera pamiętany przez kibiców Górnika Zabrze i Groclinu Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski.
— To jest zabawa, ale w nas, sportowcach jest coś takiego, że jak słyszysz pierwszy gwizdek, to automatycznie dajesz z siebie maksa. Bardzo mnie cieszy król strzelców, bo pierwszy raz jestem na tym turnieju i od razu taki debiut? W ekstraklasie nigdy się to nie udało, więc trzeba to trofeum umieścić wysoko w hierarchii zdobytych — powiedział po odbiorze statuetki z rąk innego superstrzelca, Kamila Wilczka.
Ale i nie tak regularni bywalcy jak wspomniani wcześniej Kaniewski czy Telichowski zachwalali to wszystko, co działo się w Gliwicach. A działo się bardzo wiele, już od wczoraj. Relację z turnieju zespołów z rocznika 2007 znajdziecie TUTAJ. Był główny turniej czterech drużyn, był też mecz zespołów kobiecych, w którym ekipa Ewy Pajor bezapelacyjnie pokonała drużynę nieobecnej niestety Kasi Kiedrzynek. Miała jednak godną zastępczynię między słupkami Team Pajor. Anna Szymańska przy wyniku 3:0 wyszła do połowy, uderzyła co sił w nogach i ustrzeliła… głowę koleżanki z drużyny. Tak fartownie jednak, że piłka wpadła do bramki drużyny Kiedrzynek po raz czwarty.
Okazało się więc, że gdy dziewczyny odpaliły transfery, zdecydowanie lepiej w amberowym Football Managerze odnalazła się Ewa Pajor.
— Były między moją a Kasi drużyną transfery, kilka dziewczyn chciałyśmy powołać obie, grube pieniądze musiały pójść w ruch. Ale o kasie rozmawiać nie będziemy — mówiła wczoraj Pajor, zagadnięta o to, jak dogadały się z Kiedrzynek odnośnie wyboru ekip na to spotkanie. Pierwsze w historii Amber Cup starcie drużyn kobiecych. — Uważam, że piłka mężczyzn od piłki kobiet niczym się nie różni. Faceci mają więcej siły, ale reszta jest taka sama i do tego chcę dążyć, by to udowadniać — dodała dziś, po spotkaniu wygranym przez Team Pajor 4:0.
Ale choć zwycięstwo w tym (i każdym innym) meczu smakowało doskonale – co potwierdzały kolejne sympatyczne cieszynki dziewczyn – to wszyscy podkreślali jedno. Że na pierwszym miejscu liczy się dobra zabawa. Spotkanie w grupie kumpli i kumpel z boiska. Pokazanie, że choć wiele karier już się pokończyło, wciąż chce się naciągnąć getry, wcisnąć się w strój – może o rozmiar czy dwa większy – założyć korki i pokazać, ile frajdy może dać zwykłe wyjście z kolegami na murawę. Dziś Żewłakowowie, Kosowski, Wilczek, Lewandowski, Baszczyński to nie byli panowie piłkarze mający swój niedostępny świat, tylko fajni goście będący na wyciągnięcie ręki dla każdego.
I to chyba najcenniejsza z wartości Amber Cup. Bo bardzo łatwo złapać piłkarskiego bakcyla od gości, którzy pobawili się w Gliwicach piłką i z uśmiechem na ustach dali konkretne show. Z najbardziej emocjonującym możliwym finałem – dramatyczną serią jedenastek zakończoną metodą „nagłej śmierci”, w której przez trzynaście uderzeń nie było ani jednej pomyłki.
SZYMON PODSTUFKA