Wspaniały to był zawodnik, nie zapomnimy go nigdy. Bo choć Maor Melikson w Ekstraklasie nie zabawił szczególnie długo i miewał duże wahania formy, tak jednak trwale wpisał się w jej krajobraz – piłkarzy, którzy nie są specjalistami od przeszkadzania, wybijania i sanek w piszczel, tylko od faktycznej gry w piłkę, pełnej polotu i nieszablonowości, trudno zapomnieć, bo trafiają się nam stosunkowo rzadko. Dzisiaj Maor w wieku 35 lat zawiesił buty na kołku.
Tak dobrego wejścia obcokrajowca w ligę nie było chyba od czasów Kennetha Zeigbo. Wiadomo, że ostatecznie jeszcze więcej pokazał taki Odjidja-Ofoe, ale ten potrzebował czasu, żeby się rozkręcić, podczas gdy Maor, z marszu, bez żadnego kłapania o aklimatyzacji czy poznawania naszej fizycznej ligi, zaczął błyszczeć.
Maor pojawił się przy Reymonta zimą 2011 roku, w pierwszym okienku Roberta Maaskanta. To była cała transferowa ofensywa, Maaskant był ostatnim trenerem Wisły Kraków, który mógł poszaleć na rynku transferowym: tylko wtedy do Białej Gwiazdy trafili Jaliens, Genkow, Siwakow i Pareiko. Pierwszy mecz wiosny wiślacy zaczynali z pięcioma debiutantami w składzie.
Najpierw myśleliśmy: do cholery, co z Meliksona za wynalazek? Mówią, że gwiazdor, płacą za niego ponad pół miliona euro. Tymczasem wszyscy zadawali sobie pytanie: kto to w ogóle jest. Jakiś anonim z Beer Szewy, gdzieś na końcu świata, w dodatku 26-letni, bez ani jednego meczu w kadrze. Skąd wiadomo, że on taki dobry? Przecież gdyby na to zasługiwał, dawno poszedłby do jakiegoś poważnego klubu, a nie pakował się do ligi polskiej.
A jednak Maor, który podpisał aż 4,5-roczny kontrakt, poprowadził Wisłę do mistrzostwa. Wisłą, jesienią druga, za Jagiellonią, odrobiła stratę w imponującym stylu, trzy kolejki przed końcem będąc już pewnym swego. Na domiar klepnęła mistrza w derbach z Cracovią, a gola strzelił zdecydowanie najlepszy tamtej wiosny piłkarz ligi – cztery gole i sześć asyst to dobry rezultat jak na jedną rundę, ale i tak nie mówi wszystkiego, Maor dawał nową jakość, Maor pociągał za sznurki, Maor był nieuchwytny.
Zobaczcie to wideo. Wybór akcji z meczu z Ruchem Chorzów, czyli jednego z pierwszych w Polsce. Ten charakterystyczny styl poruszania się – cała piłkarska Polska wie o co chodzi.
Latem Maaskant znowu dostaje zielone światło na transfery. Przychodzą między innymi Iliev, Lamey, Biton, Diaz, Jovanović. To Wisła Kraków pełna obcokrajowców, ale Wisła Kraków, która naprawdę ma jakość w zespole – inna sprawa, że zbudowaną żyjąc ponad stan, bo wszystko miała wyrównać gra w Lidze Mistrzów.
Wisła radzi sobie ze Skonto Ryga, co powinno być formalnością, ale wiemy jak to ostatnio bywa. Później Litex Łowecz, któremu Melikson strzeli trzy bramki w dwumeczu. Jak było z APOEL-em, wszyscy wiemy – bramka Małeckiego u siebie, upał na Cyprze, Wisła nie mająca nic do powiedzenia, ale potem Wilk daje nadzieję. Do Champions League brakuje kilka minut.
A przecież APOEL w tamtym sezonie dojdzie aż do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, grając tam z Realem. Wyjdzie z grupy z Zenitem, Szachtarem i Porto, przejdzie Lyon. To nie były ogórki.
We wrześniu 2011 roku Melikson jest o krok od reprezentacji Polski. Maor wyrobił sobie obywatelstwo zaraz po przyjeździe do kraju, procedura była błyskawiczna: jego mama to Polka, która wyjechała z kraju jako dziecko. Po porywającym wejściu w ligę od razu pojawia się temat jego powołania. Fragment wywiadu kibiców Wisły z Maorem, marzec 2011 (źródło: HistoriaWisly.pl):
Maor, jakiego kraju zamierzasz reprezentować barwy?
To skomplikowane. Całe życie mieszkałem w Izraelu, urodziłem się tam, grałem dla reprezentacji juniorskich. To nie jest dla mnie łatwe. Byłbym dumny grając i dla Izraela, i dla Polski, ale nie myślę teraz o tym. O polskiej reprezentacji mówili mi na razie tylko dziennikarze, nie kontaktował się ze mną nikt z reprezentacji. Wiem, że wszystkich interesuje ten temat, ale naprawdę nie chciałbym wiele mówić o tym. Koncentruję się na grze w Wiśle.
Jak wyglądała wtedy kadra Franza Smudy, wszyscy wiemy, Franz był zdesperowany, chciał każdego, Meliksona, Arboledę, nie mówiąc o francuskim zaciągu. W sprawie Meliksona jego menadżer, Dudu Dahan, gra w otwarte karty: to jest biznes, można się pokazać w finałach, to się opłaca. 20 września, prezes PZPN Grzegorz Lato wyjawił, że Melikson w rozmowie z nim wyraził chęć gry dla reprezentacji Polski. Doniesienia te potwierdził następnego dnia trener Wisły Robert Maaskant.
Szczęśliwie, choć rozmowy są podobno zaawansowane, tak Melikson w kadrze nie debiutuje, przychodzi powołanie z Izraela. Potem powie:
Był taki moment, kiedy serio myślałeś o grze dla Polski?
Tak, był taki moment. Mijały kolejne terminy meczów narodowych, a ja cały czas nie dostawałem powołania do reprezentacji Izraela. Trochę więc o tym myślałem, ale przecież jestem obywatelem Izraela. Stwierdziłem, że gdyby na przykład Polak wyjechał do innego kraju grać w piłkę i po pół roku zacząłby grać dla tamtejszej reprezentacji narodowej, to byłoby to trochę dziwne. Oczywiście to nie była prosta decyzja, ale wolałem Izrael.
Inna sprawa jest taka, że Melikson tamtej jesieni, po prostu, skapcaniał. Pamiętacie znakomitą fazę grupową Wisły Kraków, kiedy Kiedy po wielkich emocjach i pokonaniu Twente awansowali do wiosennego grania? Przez trzy mecze Melikson wtedy leczył uraz stopy, do wygranej z Odense dołożył osiem minut. Wprost zdumiewająco słaby jest bilans w lidze – osiemnaście meczów, zaledwie jeden gol i dwie asysty. Z APOEL-em, w najważniejszym momencie dla Wisły, także zawiódł. Czar prysł, choć reputacja pozostała: w głosowaniu Canal+ przeprowadzonym wśród ligowców Maor zostaje wybranym najlepszym technikiem Ekstraklasy.
Kto wie co naprawdę miało wpływ na taki zjazd formy. Maora presja nie zjadała na murawie, wydawało się, że poważni rywale nie robią na nim wrażenia, ale poza boiskiem coś było z nim nie do końca. Im dłużej żył w Krakowie, tym częściej chował głowę w piasek, notorycznie odmawiał wywiadów. W pewnym momencie jakby już kompletnie ześwirował, machnął na wszystko ręką i to był koniec Maora, z którym można na cokolwiek się dogadać. Mówił publicznie tak:
Dosyć mam już udzielania wywiadów. Zgadzam się, bo to część mojej pracy, ale najchętniej zrobiłbym sobie miesiąc przerwy. Za dużo tego było. Przyjeżdżali różni ludzie, nawet specjalnie z Warszawy – radio, telewizja… A jakie znaczenie ma to, co opowiadam w gazetach? Ważne jest przecież, jak gram – mówi z niewesołą miną.
Wisła kończy sezon 11/12 na kompromitującym siódmym miejscu. Ozdobą są puchary, bo i Standard Liege był do pokonania, ale jednak to miał być sezon wielkiej budowy, sezon Ligi Mistrzów, sezon-fundament nowej jakości w Wiśle – siódme miejsce, przy takim zaciągu, przy takim budżecie, to katastrofa, za którą przyjdzie długo płacić.
Mistrzostwo na Wiśle świętuje Śląsk Wrocław.
Wisła nawet nie kwalifikuje się do pucharów, co wtedy uchodzi za klęskę.
Maaskanta już dawno nie ma, został zwolniony w listopadzie. Misję odbudowy Wisły przejmuje Michał Probierz.
Ostatnia jesień Maora Meliksona jest piłkarsko lepsza – wciąż nie tak dobra, jak tamta pierwsza runda, wciąż jest to zawodnik chimeryczny, ale bywa, że znów zachwyci. Problem jest inny: Wisła w sezonie 12/13 osiada w przeciętności. Najważniejszym celem de facto jest ustabilizowanie finansów, schodzenie z kolejnych kominów płacowych. Melikson, jeden z tych, na których można zarobić, zimą odchodzi do francuskiego Valenciennes za dziewięćset tysięcy euro – niby spoko, Wisła takimi pieniędzmi nie może pogardzić, ale wcześniej pojawiały się oferty i za dwa miliony. Ale wtedy jeszcze Wisła żyła wizjami Maaskanta i Stan Valckxa, Kluivertami i Van Nistelrooyami pod Wawelem. Gdy Maor odchodził, była w dole tabeli Ekstraklasy.
Maor Francji nie podbił, w drugim sezonie spadnie z ligi. Po spadku wrócił do Beer Szewy, tam został legendą, poprowadził klub do trzech mistrzostw kraju. Grał wtedy całkiem regularnie dla kadry, ale Izrael do wielkich turniejów szczęścia nie ma. Spodziewaliśmy się po nim więcej, bo miewał takie mecze, kiedy wyglądał na piłkarza z innego futbolowego świata, ale widać było w nim coś, co sprawiało, że najlepiej odnajdywał się na tym średnim poziomie – kto wie, może potrzebował też odpowiednich, skrojonych pod niego warunków, bo był spokojnym, może nawet trochę wycofanym facetem. Alergicznie reagował na zgiełk medialny, nie cierpiał, gdy nazywa się go gwiazdą.
Ale gwiazdą przez pewien moment był. Niemniej charakter, jaki ma, sprawia, że jakoś nie martwimy się o jego przyszłość pozapiłkarską.
Fot. FotoPyK