Jak mało brakowało dziś, by piłkarze Arsenalu wracali z derbów w świetnych nastrojach? Na pewno zdecydowanie mniej niż brakło Berndowi Leno, by dobrze obliczyć proste dośrodkowanie, które stało się początkiem tragedii Arsenalu. Niemiec myślał, że poleci hen, wysoko. Skończył jak Ikar.
Bernd Leno, ósmy najdroższy bramkarz świata, wychodzi do dośrodkowania, wyskakuje do piłki z wyciągniętą ręką zwieńczoną zaciśniętą pięścią. Golkiper za 19 milionów funtów musi trafić sto na sto takich wrzutek, każda ma obowiązek znaleźć się po zetknięciu z jego rękawicą daleko poza szesnastką.
Nie tym razem. Punktu zwrotnego starcia Arsenalu z Chelsea nie trzeba szukać z lupą, został oznaczony pięcioma wykrzyknikami, zaznaczony zakreślaczem, poprawiony markerem. To właśnie to wyjście do kolejnej wrzutki The Blues, z których większość była po prostu niskiej jakości i kończyła poza polem karnym, odmieniło losy spotkania, które Arsenal zdawał się mieć w garści. Futbolówka nie miała prawa spaść na nogę Jorginho, któremu pozostało ją skierować do siatki i wyrównać na 1:1.
Swoją drogą Jorginho w tamtym momencie na boisku być nie powinno – za faul taktyczny na Guendouzim żółta kartka należała mu się jak psu buda. No ale oczywiście to nie usprawiedliwia Leno. Co on sobie myślał, powie że pobite gary i że skoro sędzia Pawson walnął babola, to tego gola po czasie zweryfikuje? Tak, VAR wkroczył tu do gry, ale wykluczył spalonego i chyba też faul Jorginho na Torreirze, gdy ci dwaj wpadali w pole karne.
Błąd błędem, wydaje się jednak, że Arsenal pogubił pomysł na mecz trochę wcześniej. Albo w przerwie, gdy Mikel Arteta nastawił zespół zbyt defensywnie, przez co ten oddał pole i prosił się o guza. Albo wtedy, gdy Jorginho nie został wyrzucony z boiska i gracze Kanonierów zaczęli sędziować za Craiga Pawsona. Zamiast skupić się na odbudowaniu ustawienia, starali się wpływać na każdą decyzję arbitra, tracili na to masę sił.
Czy to dlatego brakło ich, gdy trzeba było wracać za kontrą Chelsea, ostatecznie dającą The Blues zwycięstwo? Willian, mimo całego meczu w nogach, pognał prawą stroną, zdołał dograć piłkę do Tammy’ego Abrahama, a kryjący go Shkodran Mustafi zrobił to, co robi najlepiej. Dał ciała po całości. Pozwolił na dwa dotknięcia futbolówki, po czym zachęcił Abrahama do zejścia na lepszą, prawą nogę, zamykając drogę obrotu na lewą. I już wiadomo, kto na przedmeczowej odprawie zamiast słuchać scrollował Instagrama.
A przecież to Arsenal po pół godziny gry zdawał się być zespołem z pomysłem na ten mecz, usposobionym do prawdziwego blitzkriegu. Gdyby po dwóch kwadransach było 2:0, 3:0, zaskoczenie byłoby mniejsze niż gdy w Sylwestra poleci Ronnie Ferrari. To, że tylko Aubameyang wykorzystał swoją setkę, to naprawdę spory fart Chelsea. Przecież choćby Lacazette miał doskonałą okazję po rajdzie Nelsona i zgraniu Gabończyka. Ale składał się do uderzenia za długo i dał je zablokować.
No ale mecz gra się 90 minut, a nie 30, punkty przyznaje za końcowy rezultat, a nie za jakość stworzonych w pierwszej połowie szans. I dlatego dziś Arsenal ląduje na dwunastym miejscu. Z 11-punktową stratą do dzisiejszego rywala, 4. w tabeli Chelsea, a zaledwie 6-punktową przewagą nad spędzającą przełom 2019 i 2020 w strefie spadkowej Aston Villą.
Arsenal – Chelsea 1:2
Aubameyang 13’ – Jorginho 83’, Abraham 87’