Dobra, miejmy to z głowy. Wczoraj wzięliśmy na tapet najlepszych polskich lewych obrońców, a dziś zajmiemy się “pozycją”, na której problemy mamy tylko trochę mniejsze. Ameryki tu nie odkrywamy – znaczniej łatwiej znaleźć polskiego środkowego pomocnika odpowiedzialnego w większym stopniu za destrukcję niż takiego, który zajmuje się bardziej kreowaniem. Szukanie tych drugich grozi bólem oczu i nie tylko.
Zacznijmy jednak od tego – chyba już tradycyjnie – że podział na pomocników ofensywnych i defensywnych jest dość umowny. Na pewno nie należy interpretować go tak, że tu klasyfikujemy tylko tzw. typowe dziesiątki, a tam równie typowe szóstki, bo pomiędzy nimi jest jeszcze całe morze zawodników, których zdefiniowanie przychodzi trochę trudniej. Najlepszy przykład to bodaj Piotr Zieliński. Czasami mamy wrażenie, że w licznych dyskusjach na temat jego charakterystyki i optymalnego miejsca na boisku, a co za tym idzie – w poszukiwaniu jakiegoś kompromisu dotyczącego postawy pomocnika Napoli w kadrze, zrobiliśmy już dwa kółka i właśnie jesteśmy gdzieś pośrodku trzeciego.
Innymi słowy – jesteśmy świadomi ograniczeń naszego podziału, ale też wiemy, że wiele rzeczy upraszcza. Oczywiście można wprowadzić trzecią kategorię, ale umówmy się – wszystkie wątpliwości raczej by nie zniknęły, a przy naszym potencjale doprowadziłoby to do wyróżniania zawodników niekoniecznie poważnych.
Ale o tym trochę za moment, najpierw zajmijmy się czołówką. Cztery pierwsze pozycje bez żadnych zmian pod względem personalnym. Kisimy się w tym samym sosie i na horyzoncie na razie brakuje gości, którzy są w stanie namieszać. Sebastian Szymański już chyba na dobre został przekwalifikowany na skrzydłowego, Filip Jagiełło wejście do włoskiej piłki ma dość dyskretne, Bartosz Kapustka większość roku stracił ze względu na kontuzję, a w przypadku prawdziwej młodzieży – choćby urodzonych już w XXI wieku Mateusza Bogusza i Filipa Marchwińskiego – brakuje przebicia się na dobre do składów swoich ekip.
Najlepszy bez dwóch zdań znów był Piotr Zieliński. Znów. Po raz czwarty z rzędu.
2013: Mateusz Klich
2014: Sebastian Mila
2015: Mateusz Cetnarski
2016: Piotr Zieliński
2017: Piotr Zieliński
2018: Piotr Zieliński
Oczywiście możemy sobie mówić, że:
a) powinien więcej dawać kadrze (bo powinien),
b) mógłby notować lepsze liczby (bo mógłby i stać go na to – w 2017 roku łącznie strzelił 10 goli i zaliczył 10 asyst, w tym wykręcił równo połowę tego wyniku),
c) nie ma przypadku w tym, iż dziś łączony jest raczej z Evertonem, a nie z Liverpoolem…
…ale godnego konkurenta, innego piłkarza z europejskiego poziomu tu po prostu nie mamy. Może gdyby Mateusz Klich awansował na poziom Premier League z Leeds United, a następnie zaistniał w angielskiej elicie, byłby tu jakikolwiek dylemat, ale – jak pewnie pamiętacie – drużyna prowadzona przez Marcelo Bielsę strasznie na wiosnę skiepściła i dalej tłucze się tylko na zapleczu (choć znów z aspiracjami sięgającymi awansu). Oczywiście osiągnięć Klicha w żaden sposób nie deprecjonujemy – nawet jeśli na własne życzenie z pewniaka do gry w kadrze na Euro stał się piłkarzem, który jeszcze może z drużyny Jerzego Brzęczka wypaść.
Dalej Adrian Mierzejewski, który kontynuuje karierę poza Europą – dobrze się przy tym bawiąc i nie schodząc z dobrego poziomu. W chińskim średniaku wykręcił 13 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej – do Zahaviego, Teixeiry czy Oscara zabrakło sporo, ale kilku znanych piłkarzy chciałoby mieć w Chinach takie liczby. Następnie Filip Starzyński, który na poziomie Ekstraklasy wymiatał i wymiata – wyraźniej niż przed rokiem, co w połączeniu z kończącym się w lipcu kontraktem pewnie będzie oznaczać zmianę klubu na trochę lepszy niż Zagłębie. Oczywiście nie na tak dobry jak w przypadku Filipa Jagiełly, który zimą przyklepał transfer do Genoi, a latem się do niej przeniósł, ale wiadomo – w tym wypadku kluczowe były takie rzeczy jak wiek, potencjał czy też charakterystyka, a nie bieżąca forma. O wejściu byłego gracza Miedziowych do Serie A już wspominaliśmy, minut na razie nie łapie zbyt wiele, choć oczywiście można pocieszać się tym, że i tak jest lepiej niż choćby w przypadku Żurkowskiego czy Walukiewicza. Tak czy siak – czekamy na więcej. Plusik stawiamy też przy nazwisku Michała Nalepy, który jesienią był obok Steinborsa najlepszym piłkarzem Arki oraz jedną z większych pozytywnych niespodzianek ligi. Oraz zawodnikiem, który dąłby sobie radę w słabszym klubie Premier League.
A dalej… no co tu dużo gadać. Janota po słabej wiośnie i egzotycznym transferze – całkowicie zrozumiałym, ale też nie udawajmy, że pod względem sportowym to ciekawy temat. Chrapek, czyli ligowy dżemik, choć taki, na który patrzymy bez poczucia zażenowania. Wolski, któremu zdrowie pozwala na niewiele. Pawłowski, który wiosną ciągnął Zagłębie Sosnowiec w kierunku utrzymania, ale – choć grał dobrze – nie dociągnął i dziś występuje tylko na poziomie pierwszej ligi.
Inne opcje? Jakieś były, ale może je po prostu przemilczymy.