Reklama

“Kibicowanie Piastowi to nieustanne przebijanie szklanego sufitu”

redakcja

Autor:redakcja

28 grudnia 2019, 16:45 • 21 min czytania 0 komentarzy

Dla człowieka zanurzonego w świecie piłki nie ma chyba nic lepszego niż praca w ukochanym klubie, któremu kibicowało się od dziecka. Wtedy, jak to niektórzy mawiają, tak naprawdę ani jednego dnia nie spędza się w robocie, bo cały czas chodzi o realizowanie pasji. Czy jednak rola kibica-pracownika to same blaski? Czy takie emocjonalne związanie się z pracodawcą może być problemem? Jak codzienne realia funkcjonowania w takim układzie mają się do wcześniejszych wyobrażeń? Między innymi o to w kolejnym odcinku cyklu Bliżej Klubów, który realizujemy razem z PKO Bankiem Polskim, zapytaliśmy ludzi, którzy maczają palce przy kanale internetowym Piasta Gliwice, obecnie bez wątpienia jednym z najlepszych w naszym kraju. Przy okazji więc poznacie trochę kulis tworzenia telewizji klubowej, której sztandarowym produktem są właśnie meczowe kulisy. 

“Kibicowanie Piastowi to nieustanne przebijanie szklanego sufitu”

Za rozwój PiastTV w pierwszej kolejności odpowiadają Bartosz Otorowski i stojący za kamerą Michał Ostrowski. Cały czas radą i pomysłami służą im także Maciej Smolewski i Natalia Pozowska, aktualnie zajmująca się w klubie eventami. Smolewski odpowiada za dział promocji i komunikacji, wcześniej był rzecznikiem prasowym, a współpracę z Piastem zaczynał właśnie od klubowej telewizji. Cała czwórka pasuje do definicji pracownika-kibica.

– Nie jestem gliwiczaninem z urodzenia, ale praktycznie całe swoje życie spędziłem w Gliwicach, tutaj się wychowałem. Pochodzę z Sikornika, czyli dzielnicy, w której istnieje tylko Piast. Grałem też tutaj przez moment jako junior i zaraziłem się miłością do piłki, a klub pozostał w moim sercu – mówi Maciej Smolewski.

 – To było coś naturalnego. Mój przyjaciel ze szkolnej ławki od początku trzymał za Górnikiem Zabrze. Ja uważałem, że skoro jestem gliwiczaninem, to nie będę kibicował klubowi z innego miasta, bo on gra w Ekstraklasie, a mój klub jest gdzieś niżej. Kibicowanie Piastowi to nieustanne przebijanie szklanego sufitu. Kolejne rzeczy wydają się niemożliwe, a my je robimy. Kiedyś cieszyłem się, jeśli w “Piłce Nożnej” był wynik meczu Piasta w ówczesnej III lidze i tabela. Potem świętowałem, bo weszliśmy na trzeci poziom, następnie na drugi. Można było pomyśleć, że już lepiej się nie da, bo czasem na Puchar Polski przyjeżdżały wielkie marki, a w kadrze mieliśmy niegdyś ekstraklasowego króla strzelców Adama Kompałę. I nagle wchodzimy do Ekstraklasy, kolejny limit przekroczony. Kibice, którzy całe życie byli za Górnikiem i naśmiewali się z Piasta, w pierwszym meczu na naszym stadionie, który cudem został dopuszczony do rozgrywek, musieli przełknąć gorycz porażki. Historyczny moment pod każdym względem, szał ciał. Pokazaliśmy, że przestaliśmy być ubogim krewnym. Kolejne lata to następne dokonywanie niemożliwego: europejskie puchary i w końcu mistrzostwo. Wcześniej historia Piasta składała się głównie z niewykorzystanych szans. Dwa razy graliśmy w finale Pucharu Polski i przegrywaliśmy. Pierwszy awans do Ekstraklasy mogliśmy wywalczyć wcześniej, ale dostaliśmy karne punkty – tłumaczy Bartosz Otorowski.

Reklama

Natalia Pozowska nie od razu wkręciła się w kibicowanie, w jej przypadku potrzebna była inspiracja. – Zaczęło się od… ucieczki mojego chłopaka, a dziś męża, z niedzielnej mszy świętej. Musiał mieć jakąś wymówkę przed mamą, żeby nie iść do kościoła, więc zabrał mnie na teren budującego się wówczas stadionu. Myślałam sobie: – “Gdzie on mnie zabiera, lepiej byłoby pójść do parku”. Byłam rozczarowana. A on powiedział: – “Spójrz, kochanie. Tutaj już za pół roku powstanie przepiękny stadion Piasta Gliwice!”. Wtedy nawet nie przypuszczałam, jak mocno to miejsce będzie związane z moim życiem. Potem chłopak kupił mi karnet i razem chodziliśmy na mecze. Zostałam poprowadzona za rękę i weszłam w ten świat. Później potrafiłam już nawet przychodzić sama, gdy wyjeżdżał w delegację – wspomina.

I dodaje: – Wcześniej sporadycznie coś obejrzałam, ale wyobrażenie o piłce bardziej miałam z opowiadań mojego taty, który grał w juniorach Piasta, a do dziś w każdą środę gra w oldbojach. Tata może miał lekki żal, że urodziły mu się dwie córy i żadnej nie mógł wkręcić w kibicowanie, a po latach okazało się, że córka weszła w sam środek jego ukochanego klubu. Na pewno jest z tego powodu dumny. Dziś to ja w rodzinie jestem najbardziej zaangażowana i najprędzej w rozmowie zejdę na tematy związane z Piastem. Gdy mąż, tata czy teść mnie widzą, najczęściej od razu pytają o sprawy klubowe.

Michała Ostrowskiego trafienie do Piasta wyciągnęło z kanapy. – Dopóki nie zacząłem współpracy z klubem, byłem bardziej kibicem telewizyjnym. Śledziłem na bieżąco sytuację w klubie, oglądałem sporo meczów, ale stałem zupełnie z boku. Na stadionie byłem na pierwszym meczu na nowym stadionie i potem miałem długą przerwę. Zwyciężało lenistwo i wygoda wynikająca z pozostania w domu – przyznaje.

Najdłuższy staż w klubie – przynajmniej jeśli chodzi o pełne zatrudnienie – ma Smolewski, który zawodowo jest związany z Piastem od 2013 roku. Wcześniej pracował jako freelancer w lokalnych mediach i często bywał na meczach, zdążył poznać to środowisko. Jak wspominaliśmy, zaczynał od klubowej telewizji. – Bardziej zająłem się tym dlatego, że było miejsce. Wiedziałem jednak, że nagrywać i montować potrafię, nie była to dla mnie nowość. Jakoś tak naturalnie wyszło – uważa.

Bartosz Otorowski od dawna dążył do tego, żeby Piast był obecny również w jego pracy i pierwsze ślady w klubie zostawił znacznie wcześniej niż Smolewski, ale długo te relacje miały luźny charakter. – Skończyłem prawo, oczywiście musiałem też zrobić praktyki. Wszyscy kierowali się ku różnym kancelariom, a ja poszedłem do Piasta, jeszcze do starej siedziby. Chciałem robić cokolwiek, mogłem przybijać pieczątki. To był 2007 czy 2008 rok. Wszyscy pukali się w czoło, że idę na praktyki do klubu sportowego, który grał w dzisiejszej I lidze. Tak zaczęła się moja przygoda, która doprowadziła do tego, że teraz siedzimy i rozmawiamy o klubowej telewizji Piasta – mówi.

Reklama
Bartosz Otorowski na powitalnej konferencji Angela Pereza Garcii.

Później Otorowski zaliczył epizod w dziale marketingu, ale kluczowy był dla niego wyjazd na Erasmusa do Barcelony. Nauczył się tam języka hiszpańskiego, co pozwoliło mu bardziej przydać się w Piaście. I przydaje się do dziś. Gdy sprowadzeni zostali Ruben Jurado, Alvaro Cuerda i Fernando Cuerda, zaoferował się, że będzie tłumaczył ich wypowiedzi. Przełomem okazało się zatrudnienie jako trenera Angela Pereza Garcii, niestety już świętej pamięci. – Pewnego dnia zadzwonił do mnie ówczesny rzecznik klubu Mateusz Małek i powiedział, żebym odwołał wszystkie plany na jutro, bo będę potrzebny na konferencji. Odparłem, że nie mam czasu, już wiele razy pomagałem, ale teraz mam ważniejsze sprawy. Mateusz już na odchodne rzucił, że szkoda, że miałem być tłumaczem nowego trenera z Hiszpanii, ale skoro nie, to cześć. To zmieniło postać rzeczy, zainteresowałem się i dołączyłem do projektu. Podczas konferencji strasznie się stresowałem. Tak naprawdę dotychczas tłumaczyłem sobie jedynie hobbystycznie wypowiedzi piłkarzy, a tu nagle oczy wszystkich dziennikarzy zwrócone na mnie. Ale myślę, że dałem radę i zostałem, a  współpraca się zacieśniała, zaczęła przybierać profesjonalną formę.

Otorowski do dziś nie skupia się tylko na Piaście. Ma swoją szkołę językową, uczy w jednej podstawówce i dwóch liceach, czasami przyjmuje prywatne zlecenia – Doba nie jest z gumy, chwilami odbija się to na życiu osobistym, żona swoje musi odcierpieć. Ale wspiera mnie w tym. Póki wszystko jest na miejscu w Gliwicach, da się to jakoś pogodzić, choć faktycznie mówimy o wyzwaniu – nie ukrywa.

To właśnie on zwerbował do klubu… Natalię Pozowską. – Bartek wyciągnął mnie z trybun. W PiastTV pojawiłam się już w 2015 roku jako kibicka przepytywana przez Bartka w kulisach i to kilka razy. Zaczepiał na widowni, dopytując o emocje, wynik, oprawę, atmosferę. Parę tygodni później poprosiłam go o pomoc przy zbiórce charytatywnej dla mojego kolegi i jakoś ten kontakt się nawiązał. Kiedy na stronie klubu pojawiło się ogłoszenie, dotyczące naboru do Piast TV, postanowiłam spróbować i się zgłosić. Jestem namacalnym przykładem tego, że klub może sobie wziąć pracownika z trybun – mówi.

No to jak to jest być kibicem-pracownikiem? – Z jednej strony super. Gdy patrzę teraz na zdjęcia z wicemistrzostwa, mistrzostwa czy pamiętnych meczów jak ze Śląskiem Wrocław z 2013 roku, kiedy grając w dziesiątkę strzelamy zwycięskiego gola w ostatniej minucie czy z Jagiellonią z ubiegłego sezonu, gdy strzelamy niemożliwego gola na wagę mistrzostwa, doceniam, jak blisko mogłem być tych pięknych momentów. Po wywalczeniu mistrzostwa napisałem na Twitterze, że marzenia się spełniają, bo takie było moje marzenie, żeby Piast Gliwice – mały, ale wiele znaczący klub – został najlepszy w Polsce. Z drugiej strony bycie kibicem-pracownikiem to też często cierpienie. Kibicowanie Piastowi uczy pokory i kształtuje charakter. Były takie sezony, w których nieustannie cierpieliśmy i musieliśmy się mocno wysilić, żeby pozostać w Ekstraklasie. Wszystkie takie chwile człowiek przeżywa bardzo osobiście – przyznaje Maciej Smolewski.

Jako przykład podaje meczem z Termaliką o utrzymanie w sezonie 2017/18 i z Lechem o mistrzostwo w sezonie 2018/19. – To różne rodzaje emocji, trudno je porównywać, choć przed jednym i drugim meczem nie mogłem spać. Już kilka dni wcześniej człowiek myśli, co to będzie, rozważa różne scenariusze. Mimo że wszystko zależało od chłopaków na boisku, nie udało się uciec od takich rozważań. A w międzyczasie musieliśmy robić swoje, przygotować się organizacyjnie do tych meczów, wyprodukować content i tak dalej.

 – Bycie kibicem tego klubu cię napędza, wkładasz w to co robisz całe serce. Z drugiej strony ma to minusy. Każdą porażkę przeżywasz podwójnie. Raz, że jako pracownik myślisz, jaki materiał stworzyć po przegranym meczu, a dwa, że boli cię to bardziej. Nadmierne zaangażowanie się w kibicowanie może przeszkadzać w pracy. Po strzelonym golu nie mogę rzucić kamery i się cieszyć. Powstrzymanie się od tego i skupienie na kadrze, gdy zdobywaliśmy mistrzostwo albo wcześniej pokonaliśmy Jagiellonię 2:1, przyszło mi z trudem. Po Jagiellonii emocje jeszcze długo buzowały. Usiadłem w biurze i nie mogłem nic zrobić przy montażu, ręce mi się trzęsły. Czasami więc to przeszkadza i chwilami myślę, jak by to wyglądało, gdybym pracował w klubie, któremu nie kibicuję. I jednak wtedy dochodzę do wniosku, że materiały chyba nie byłyby takie same. Jeśli pracujesz wyłącznie jako profesjonalista, musisz czuć pasję i odczuwać przyjemność z roboty, to może być bodziec. Inaczej nie zrobisz tego na sto procent tak jak człowiek zaangażowany emocjonalnie. I tę różnicę potem w materiałach widać. Można dostrzec, czy powstało po prostu poprawne video, czy zawiera w sobie elementy ekstra wynikające z faktu, że oddałeś serce temu nagraniu – Bartosz Otorowski wchodzi wręcz na nostalgiczne rejestry.

Natalia Pozowska: – Uważam, że jestem szczęściarą. Lubię to co robię i funkcjonuję w świecie, który kocham, mogę w nim być bardziej niż normalny kibic. Każdego dnia żyję życiem klubu i staram się to na maksa wykorzystywać. Trudno opisać ogrom satysfakcji, który czuję po zrealizowaniu z chłopakami większości projektów.

Wszyscy zgodnie przyznają, że zaangażowanie emocjonalne ułatwia poświęcenie się, zostanie po godzinach, nikomu nie trzeba tego tłumaczyć.

 – Jeśli ktoś naprawdę jest profesjonalistą i ma poczucie obowiązku, to nie musi być kibicem, żeby się poświęcić. Ale w takich momentach kibicowanie na pewno pomaga – potwierdza Maciej Smolewski.

 – Nie mamy z tym żadnego problemu. Na pewno nie jest to praca w trybie 8-16, z której się wychodzi i już o niej nie myśli. Czasami wracam do domu o 20:00, a i tak ciągle rozmawiam o klubie i zarażam tym członków rodziny. Nie mają wyjścia, ale na moje szczęście jeszcze ich to nie irytuje – dodaje Natalia Pozowska.

Zapytana, czy wyobraża sobie pracę w Piaście do końca życia, odpowiedziała twierdząco. – Skłamałabym mówiąc teraz, że snuję plany o innym miejscu, innych rolach. Czuję się tu świetnie. I muszę podkreślić, że praca z mężczyznami to jest dar, coś niesamowitego. Zajmując się w klubie eventami to ja odpowiadam za pierwszy kontakt z zawodnikami w tym kontekście. Nie ma żadnych niedomówień, wszystko jest jasne, klarowne i oczywiste. Konkretnie i na temat, czyli to, co lubię najbardziej. A wiem, że w damskim świecie bywa z tym różnie.

Jej wyobrażenia na temat funkcjonowania takiego klubu jak Piast w praktyce zostały zweryfikowane na plus. – Sądziłam, że klub funkcjonuje bardziej na korporacyjnych zasadach, tymczasem od razu uderzyła mnie ta rodzinność, otwartość pracowników i zawodników. Co do piłkarzy, moja wizja z trybun była zupełnie inna, bardziej stereotypowa, że są to osoby mało dostępne, średnio rozgarnięte. Szybko się przekonałam, że to fajni kumple i fantastyczni ludzie funkcjonujący normalnie jako mężowie czy ojcowie. Pozwolili zobaczyć siebie takimi, jakimi są naprawdę – mówi Pozowska.

Ciekawiło nas, jak to wygląda z chęciami zawodników do wzięcia udziału w różnych inicjatywach. Nasze wyobrażenie jest takie, że poza kilkoma wyjątkami kluby zawsze muszą ich długo przekonywać, prosić, żeby na przykład pojechali do szkoły, rozdawali bilety czy nagrali spot. Pozowska zaprzecza: – Powiedzieć, że mamy w Piaście lepiej, to nic nie powiedzieć. Naprawdę. Współpraca z zawodnikami układa się rewelacyjnie. Nie musimy ich namawiać, a jedynie odpowiednio wcześnie poinformować o jakimś wydarzeniu i wizytach, żeby mogli sobie ułożyć dany dzień. Mają świadomość, że zaangażowanie w akcje marketingowe jest potrzebne i przynosi same korzyści. Nie musimy im tłumaczyć po co i jak długo coś robimy, bo reakcje fanów, szczególnie tych najmłodszych, na ich widok mówią same za siebie. Odmowy zdarzają się tylko z ważnych powodów. Pewnie, że są samograje, jak Bartosz Rymaniak czy Gerard Badia. Szczególnie na Badiego jest ogromne zapotrzebowanie. Wiemy, że gdziekolwiek się pojawi, będzie szaleństwo, ale staramy się rotować nazwiskami, nikogo nie pomijać.

Pozowska, wyciągnięta z trybun przez Otorowskiego, najpierw pomagała mu w montażu materiału, a w razie konieczności sama chwytała za kamerę i nagrywała. Ona i reszta jego współpracowników podkreślają jednak, że w jednym aspekcie nie mają do niego startu. – On jest wyzbyty wstydu i krępacji, nie ma barier przy pierwszym kontakcie z ludźmi, lubi ich i szybko potrafi zainteresować swoją osobą. Ja trzy razy się zastanowię nim podejdę do zawodnika, bo wcześniej będę analizować, po co to robię, co chcę od niego uzyskać, a on ma w sobie ogrom naturalnej spontaniczności.

Maciej Smolewski: – Bartosz z racji swojego charakteru pomagał mi przy nagraniach jeszcze przed tym, jak oficjalnie przejął ode mnie stery w klubowej telewizji. To bardzo otwarta osoba, szybko nawiązująca znajomości i potrafiąca otworzyć rozmówce. Ułatwiał mi zadanie, ja stałem z kamerą, on rozmawiał z ludźmi. Jakieś przygotowanie więc miał, natomiast wielu technicznych rzeczy musiał się nauczyć. Działo się to w sezonie wicemistrzowskim, wyniki nam sprzyjały, kibice w mniejszym stopniu zwracali uwagę na jakość materiałów. Nie ukrywam, że szukałem inspiracji w innych klubach, które już bardziej okrzepły w temacie kulis meczowych czy większych materiałów. Tworzona przez Michała Siejaka KoronaTV była na pewno jednym z głównych punktów odniesienia. W tamtym czasie wszyscy na niego patrzyli, natomiast dziś coraz mniej podglądamy innych. Progres, który od tego czasu wykonaliśmy, jest niesamowity. Przekonaliśmy się, jak ważny jest format video w komunikacji klubu z otoczeniem.

Maciej Smolewski

Otorowski: – Minimalne doświadczenie z montażem już miałem. Kręciłem kumpli na imprezach, robiłem z nich porąbane kompilacje, które sklejałem w Windows Movie Maker. Nie miało to jednak żadnego związku z profesjonalizmem, rzuciłem się na głęboką wodę. A presja była od początku, każdy materiał jednak oglądała już trochę szersza publiczność. We wszystko wprowadzał mnie Maciek. Jest osobą bardzo wymagającą i bardzo krytyczną, to on napędza nasz dział do wytężonej pracy. Często dochodziło między nami do zażartych dyskusji, co wchodzi do materiału, a co nie. Ale potrafił dać mi duży kredyt zaufania, kulisy z domowej wygranej z Niecieczą w sezonie wicemistrzowskim mogłem zrobić od początku do końca sam. Dziś jak na nie patrzę… No, typowy teledysk, ale liczył się sam fakt, do dziś jestem Maćkowi wdzięczny.

Dziś na kanale klubowym Piasta mamy chwilami poważne kino, kulisy meczowe potrafią trwać nawet 25 minut i nie nudzić. – I tak ostro skracamy, materiału często mamy na 3-4 godziny. Po pierwszej selekcji zostaje około 40 minut nagrania i tnę dalej. Bywa, że skrócenie video o dwie minuty daje satysfakcję, bo ciężko było z czegoś zrezygnować. Zwyczajnie szkoda mi treści, które mogą ucieszyć pewne osoby. Uważam, że nie da się zrobić kulis na pięć minut. To znaczy – da się, ale to będzie przelecenie po tematach i nic więcej. Jeżeli dostając dłuższą formę kibic wie, że znajdzie tam coś, co może nawet dotyczy go bezpośrednio, na pewno to obejrzy i poświęci czas. Wolę robić albo coś bardzo krótkiego pod sociale, żeby ludzie na moment się zainteresowali, albo coś pogłębionego, gdy już trzeba usiąść wygodnie w fotelu. Mieliśmy dyskusje na ten temat, żeby może ograniczać się do pięciu czy do dziesięciu minut, ale statystyki nie wykazywały zależności między długością materiału a utrzymaniem uwagi odbiorcy. Wszędzie ten procent mamy zbliżony. Generalnie wyznaję zasadę, że jeśli mam treść, nie patrzę zbytnio na czas. Jeśli nie mam, nie próbuję sztucznie wydłużać filmu – tłumaczy swoje podejście.

A skoro mowa o krótkich wrzutkach pod kątem sociali, w Piaście potrafią robić je znakomicie. Przykłady? Martin Konczkowski wbijający szpilkę Legii Warszawa przed meczem tych drużyn.

Albo Jorge Felix, który udawał gościa ze słynnego “będę grał w grę”. – Oryginał “będę grał w grę” miał miejsce w Gliwicach, więc aż się prosiło o jakieś nawiązanie. Czasem jakaś idea rodzi się w trakcie naszej głupawki. Rozmawiamy sobie na luzie i stwierdzamy, że fajnie byłoby coś zrobić, bo może i jest szalone, ale jakby to lekko wyprostować, to będzie się nadawało – tłumaczy Otorowski proces powstawania pomysłów.

Tak jak raczej nikt samemu od początku do końca nie wpada na jakiś pomysł, tak też dany materiał przed wypuszczeniem w świat nie jest oceniany wyłącznie przez Bartosza i Michała. – Każde video przed wypuszczeniem przechodzi przez sito, wiele rzeczy idzie do kosza i też uważam to za współudział w tworzeniu. Nazwijmy to fazą koncepcyjną. Pewnych momentów nie pokazujemy z czysto ludzkich powodów. Ktoś na przykład miał głupią minę, a wiadomo jak memotwórczy jest dziś internet. Staramy się piłkarzy nie narażać na takie rzeczy – argumentuje Maciej Smolewski.

Skala tego zjawiska w poszczególnych klubach jest różna, ale wszyscy twórcy klubowych telewizji potwierdzą, że jak mało który dział w klubie odczuwają zależność od wyników. Im lepsze, tym więcej i łatwiej można zrobić, a nastawienie odbiorcy automatycznie będzie lepsze. – Musisz próbować z tym walczyć, choć nigdy nie zniwelujesz tej zależności do zera. Po porażkach zawsze mam dylemat czy zostawiać wesołe momenty. Kibic jest zdenerwowany i nie chce tego oglądać. Zdarzało mi się słyszeć komentarze, że ktoś robi sobie jaja, weźcie go stąd. Ale przed meczem zawsze mamy prawo podejść do tematu na luzie. Jak już w trakcie źle się układa, wtedy musimy wyhamować, to oczywiste. Nie ma za to reguły, że jak wygramy, to od razu statystyki będą lepsze. Kulisy po 0:3 z Lechem wypuściliśmy już po kilku godzinach i miały jedne z najwyższych wyświetleń. Podejrzewam, że kibice Lecha też zrobili swoje, u nich jeszcze kulis nie było. Jeśli zdążysz z publikacją w tym samym dniu, możesz sporo zyskać. Nigdy nie odpuszczam jeśli chodzi o swoje starania. Mógłbym zakładać, że zrobię coś po łebkach, bo jeśli wygraliśmy, ludzie i tak to obejrzą zostawiając lajka. A jak przegraliśmy, to i tak nie będą chcieli tego oglądać. Z drugiej strony, szkoda, że nie ma rozróżnienia, czy ludzie dają polubienie dla samego wydarzenia, czy stricte dla treści, którą oglądają – tłumaczy Bartosz Otorowski.

 – Jakiś czas temu uświadomiliśmy sobie, że musimy w jak największym stopniu oderwać się przy naszym klubowym kanale od wyników sportowych. Nie da się tego zrobić całkowicie, dla kibica najważniejszy jest wynik, ale staramy się produkować treść jak najmniej zależną od ostatniego meczu. I to chyba nam się udaje w PiastTV. Kulisy po przegranych meczach – jak ostatnio z Lechem Poznań – mają utrzymaną liczbę wyświetleń, a kibic wchodzący na nasz kanał znajdzie np. ciekawe i ekskluzywne rozmowy nie tylko z zawodnikami, ale też z ich partnerkami – wtrąca Maciej Smolewski, dodając, że procentuje dziś podejście z gorszych czasów, gdy przy słabych rezultatach klubowa telewizja niejako na osłodę zawsze chciała zaserwować kibicom coś ciekawego. – Nie zapominajmy, że pracujemy w branży rozrywkowej, dlatego czujemy się w obowiązku zapewnić im materiał, przy którym przez 10 czy 15 minut będą się dobrze bawili po ciężkim dniu. W trudniejszych sezonach postawiliśmy na to, żeby produkować taki content, który pomimo kiepskich wyników będzie przyjemny dla odbiorcy i to dziś procentuje. Każdy w klubie musiał się oswoić z tym, że kamera zaczyna mu towarzyszyć na każdym kroku. Zawodnicy się peszyli, to nie było dla nich coś naturalnego. Teraz widzą kamerę praktycznie wszędzie, dla nich operator to kolejny człowiek należący do drużyny. Ludzie z kanału jeżdżą z nimi na wyjazdy, na zgrupowania – w tej chwili to normalna rzecz, a 5-6 lat temu mogli być traktowani jak intruzi.

A propos rozmów z drugimi połówkami zawodników, te wywiady akurat przeprowadza Natalia Pozowska i są to perełki. Koncepcja sama w sobie rewolucyjna nie jest, ale w zasadzie nikt inny tego w Polsce nie robił. – W przypadku „Drugiej Połowy” to mnie było zacząć łatwiej niż Bartkowi. Zazwyczaj stronię od stereotypowego kategoryzowania, natomiast płeć w przypadku takich rozmów ma znaczenie. Kobiety obdarzają się wzajemnie większym zaufaniem i zrozumieniem, co jest fundamentalne przy tworzeniu tego typu materiałów. Sam pomysł zrodził się z codziennej obserwacji zawodników i ich rodzin. Dostrzegliśmy, że są tacy jak my, są mężami, ojcami, kumplami, na co dzień mają podobne problemy. Pomyśleliśmy, że skoro w stosunku do nas są tak otwarci, to także kibicom możemy przybliżyć ich sylwetki oczami drugiej strony i tym samym podważyć stereotypowe wyobrażenia na temat piłkarskich rodzin. I sądzę, że ten cel jest realizowany – komentuje Pozowska.

Dotychczas rozmawiała z żonami Badii, Koruna i Parzyszka, ale na tym się nie skończy. – Mam wiele pomysłów związanych z tym formatem, zarówno jeśli chodzi o nowe nazwiska, jak i te, które już były. Dotąd rozmawiałam z zagranicznymi kobietami, a jestem przekonana, że Polki także mają do przedstawienia równie ciekawy punkt widzenia na temat życia u boku piłkarza. Więcej szczegółów jednak nie zdradzę.

Pozowska musiała namawiać panie znacznie bardziej niż piłkarzy do występów przed kamerą. – Na początku było to trudne. Dostrzegłam, że dziewczyny wolałyby znajdować się w cieniu swoich mężów, być może też uniknąć zarzutu, że próbują się promować. Dały się przekonać dopiero argumentem, że to będzie opowieść o ich pobycie w Gliwicach i może stanowić miłą pamiątkę. Teraz jest już nieco łatwiej, bo mogę pokazać poprzednie nagrania, jest punkt odniesienia – stwierdza.

Warto docenić takie nagrania, bo największym zagrożeniem w tej pracy wydaje się właśnie zjadanie własnego ogona i zamknięcie w kilku schematach. Jak tego uniknąć?

Bartosz Otorowski: – Przede wszystkim staram się robić to, co mnie samego interesuje. Wczuwam się w sytuację kibica, która ma to obejrzeć, nie chcę mu kolejny raz podawać tego samego dania. W sezonie mamy przecież 37 meczów ligowych plus pucharowe. Kulisy meczowe mogłyby zawsze funkcjonować według jednego schematu: przyjazd autobusu, rozmowa z zawodnikami na boisku, reakcje trenerów, przebitki z trybun i na koniec radość lub smutek. Trzeba ciągle szukać nowości, eksperymentować, choćby nawet na siłę. Inaczej materiały będą miałkie i wtórne. Jeżeli kibic po raz pięćdziesiąty zobaczy piłkarzy wysiadających z autobusu, w końcu to wyłączy albo w najlepszym razie przewinie. Nie wolno iść na łatwiznę. Nie potrafię dwa razy zrobić tego samego w ten sam sposób, dlatego kombinuję. Pracujemy we dwójkę, mamy różne spojrzenia, możemy pokazać daną sytuację z dwóch perspektyw. To, że działam na innych polach, pozwala mi poszerzyć horyzonty i zachować trzeźwość spojrzenia. Gdybym skupiał się wyłącznie na PiastTV, nawet nieświadomie mógłbym utknąć w jednym schemacie.

Michał Ostrowski: – Jeśli chodzi o kulisy, często zdarza się, że mamy jakiś element niepasujący do atmosfery meczu, jakąś osobę, szczegół, przedmiot. To otwiera drzwi do tego, żeby pokazać coś innego niż zwykle i zrobić z tego motyw przewodni.

Natalia Pozowska: – Wzajemnie się nakręcamy, a czasami też kontrolujemy. Nie chcemy się powtarzać, szukamy różnorodności i próbujemy dotykać różnych spraw. Bywa, że na przykład dostrzegamy, że za bardzo uczepiliśmy się jednego zawodnika do ogrywania treści, albo że powinno być więcej “mięsa” lub kwestii lajfstajlowych.

Nawet najlepsza, najbardziej zgrana i najbardziej kreatywna ekipa może jednak zostać stłamszona przez niechętnego klubowej telewizji trenera. Takich coraz mniej, ale jeszcze się zdarzają. W Piaście na przestrzeni lat też bywało różnie. Trudniej współpracowało się z Radoslavem Latalem czy wówczas jeszcze niechętnemu mediom Marcinowi Broszowi, a znacznie łatwiej z niezwykle otwartym Perezem Garcią. Obecnie Otorowski układa sobie relacje z Waldemarem Fornalikiem, którego można umieścić pośrodku. – Wcześniej go nie znałem, choć oczywiście wiedziałem, że to inny typ osobowości niż Perez Garcia. Trzeba bardziej uważać na to, co i jak się mówi, żeby przypadkiem czegoś głupiego nie powiedzieć. Musisz się pilnować, trener jest osobą mocno skoncentrowaną na pracy i bardzo wymagającą. Ale pamiętam jak przyjechał do Gliwic prowadząc Ruch Chorzów. Zagadałem do niego na temat gwary śląskiej i wywarł na mnie świetne wrażenie. Potem dowiedziałem się, że nie zawsze jest taki chętny do współpracy z mediami, więc gdy przychodził jakieś obawy się pojawiały, ale dziś mogę powiedzieć, że zdecydowanie nie narzekam. Trener Fornalik bardzo szanuje naszą pracę. Jeżeli nie musi, nie stawia nam żadnych przeszkód. Oczywiście sprawy sportowe i sprawy drużyny są najważniejsze. Gdyby wystąpił konflikt między tym a naszym materiałem, siłą rzeczy odpuszczamy. Jestem już w stanie się z tym pogodzić, dawniej bardziej przeżywałem, gdy coś szło do śmieci.

Nieustannie zwiększają się możliwości technologiczne. Kilka lat temu do użytku weszły kamery GoPro, które pozwoliły uczynić filmowanie znacznie dyskretniejsze, sprzęt przestał rzucać się w oczy. Teraz jest on jeszcze lepszy, a coraz częściej zaczyna się wykorzystywać drony czy streamowanie. Michał Ostrowski nie zachłystuje się jednak kolejnymi nowinkami. – Wolałbym, żeby mniejsze znaczenie miała technologia, a bardziej dokładne poznawanie osób, z którymi pracujemy i pokazywanie ich prawdziwego oblicza, życia klubu. Bywa, że lepsze treści uzyska się prostymi środkami, choć oczywiście nie lekceważę tematu sprzętu – zapewnia.

Otorowski z kolei nie chce sprawiać wrażenia, że on i reszta robią jakieś cuda, że to rzeczy niedostępne dla zwykłego śmiertelnika. Mało tego, jest zdaniem jest wręcz przeciwnie. – Staram się to przekazywać dalej i pomagać chętnym, żeby wejść do tego świata. Nie musisz przechodzić szkoleń, kończyć studiów – fajnie, gdy je zrobisz, ale jeśli masz pasję i przerobisz odpowiednio dużo godzin, możesz dojść do dobrego poziomu. Kwestia pracowitości i otrzymania szansy. Dziś możliwości do pokazania się są niesamowite: możesz kręcić telefonem, obrobić materiał w darmowym programie i go wrzucić. Internet wyrównuje dziś szanse. Możesz mieć mniejszy budżet, ale masz taką samą możliwość, żeby ktoś cię zobaczył – zachęca.

A my chyba zachęciliśmy was, żebyście częściej zaglądali na kanał Piasta, nawet jeśli na co dzień wyniki gliwiczan za bardzo was nie obchodzą. I tylko szkoda, że choć klubowe telewizje są coraz lepsze pod każdym względem, to niestety ciągle obracają się wokół wydarzeń na niskim poziomie piłkarskim.

Tekst: Przemysław Michalak
Video: Mateusz Stelmaszczyk

Fot. FotoPyK/newspix.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
2
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?
Boks

Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
4
Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...