Reklama

Taki Boxing Day nie mógł zawieść nikogo, Liverpool już mistrzem?!

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

26 grudnia 2019, 23:48 • 6 min czytania 0 komentarzy

Święta mijają i nadchodzi czas rozliczeń. Na pewno ktoś dostał jakiś niesatysfakcjonujący prezent. Kiczowate skarpetki, nudną książkę bez obrazków, sweterek podobny do tego sprzed roku, rózgę, no, śmiało dodajcie sobie w tym miejscu kolejne tego typu podobne gadżety. Ale po to właśnie z pomocą przychodzi Premier League, które co roku, od wielu lat, proponuje przyjemną okazję do oderwania się od świątecznego stołu za pomocą organizacji ligowej kolejki w ten piękny czas. Boxing Day ma być przeciwieństwem nieudanego prezentu. Ma budzić emocje. Fascynować. I tym razem nie było inaczej. Obejrzeliśmy parę dobrych spotkań, przyzwoity występ Bednarka, debiuty Artety i Ancelottiego, a także przekonaliśmy się, że na ten Liverpool nie ma mocnych. 

Taki Boxing Day nie mógł zawieść nikogo, Liverpool już mistrzem?!

***

Postronny kibic mógł się tylko uśmiechnąć. Taka gratka, taka przyjemność, taka okazja do skonsumowania paru świetnych widowisk przed telewizorem to idealny powód do wstania od stołu, wzięcia swojego napchanego wigilijnym jedzeniem brzucha w troki i powrotu do futbolowej rzeczywistości.

Nie uśmiechał się za to Jose Mourinho. Wczoraj umarł mu pies. Widać, że autentycznie było smutno. Nazwał swojego pupila członkiem rodziny i wspomniał, że będzie bardzo za nim tęsknił.

Cała sytuacja zresztą dosyć wiernie oddaje ewolucję jego charakteru. Portugalczyk z początku pracy w Londynie nie jest tak wyszczekany, tak butny, tak agresywny, tak nastawiony przeciw światu, tak konfrontacyjny, tak uparcie nonkonformistyczny, jak był przed laty w praktycznie każdym miejscu swojej pracy. I choć teoretycznie mogłoby ująć mu to trochę uroku, to wydaje się, że jest wprost przeciwnie i takiego Jose naprawdę da się lubić.

Reklama

Inna sprawa, że Tottenham pod jego wodzą na razie nie poczynił wielkiego postępu względem chwiejącej się nieco końcówki kadencji Mauricio Pochettino. Dalej jest w kartkę, nierówno, nieregularnie i trochę na wariackich papierach. W Boxing Day pokonali bardzo przeciętny Brighton, a i tak po pierwszej połowie przegrywali, oddali tyle samo strzałów, ile rywal i długimi momentami wcale nie było widać, że są wyraźnie lepszą drużyną.

Taki właśnie ta układanka Mourinho ma charakter. Do tej pory podobne mecze udawało jej się, nieprzekonująco, bo nieprzekonująco, ale wygrywać (3:2 z Bournemouth, 3:2 z West Hamem, 4:2 z Olympiakosem, 2:1 z Wolves), a kiedy przychodziło starcie z silniejszym rywalem (1:3 z Bayernem, 0:2 z Chelsea, 1:2 z United), to naturalnie pojawiały się problemy.

***

Portugalczyk swoje już z Tottenhamem przepracował, a w trochę innej sytuacji podczas Boxing Day była dwójka Mikel Arteta w Arsenalu i Carlo Ancelotti w Evertonie. Obaj zostali zatrudnieni dopiero w tym tygodniu, z oboma wiązane są duże nadzieje i obaj stawiane mają bardzo wysokie cele.

Pierwszy musi tchnąć nowe życie w Arsenal. Jest maniakiem taktyki, w niektórych kręgach nazywany nawet geniuszem, więc nic dziwnego, że na Emirates Stadium spodziewa się po nim innowacji. Niestety, raczej nie na tym materiale. Doskonale pokazało to bowiem starcie z Bournemouth. Arteta trochę pozmieniał w składzie, znów sparował ze sobą dwójkę Lazacette-Aubameyang, ale współczesny Arsenal ma swoje ograniczenia – słaba gra w defensywie, słaba forma Oezila, brak wyraźnego lidera w pomocy, brak stylu. I to się nie zmieniło. 1:1 nie satysfakcjonuje nikogo. Przed Hiszpanem dużo pracy.

Normę wyrobił za to Ancelotti, któremu w Liverpoolu przypadło zadanie wyciągnięcia drużyny z kryzysu i nauczenia całkiem zdolnych zawodników wygrywania. W Evertonie znudził się impas środka tabeli. Włoch zmienił ustawienie, postawił na wahadłowych i system 1-3-5-2, jego zespół dominował, napierał, oddał 21 strzałów na bramkę Burnley i tylko rażąca nieskuteczność doprowadziła do sytuacji, w której mecz skończył się marnym wynikiem 1:0. Tutaj zapaliło się światełko w tunelu.

Reklama

Może jeszcze ten rubaszny Włoch nie jest taki stracony dla europejskiej piłki i niedługo kibice niebieskiej części miasta Beatlesów z piwa i angielskiego śniadania przerzucą się na dobre czerwone wino i tortellini? Dobra, popłynęliśmy, jedna wygrana z Burnley nie czyni absolutnie niczego.

***

Dużo więcej mówi za to demolka, jaką Liverpool urządził Leicester. Piłkarze wicemistrza Anglii wyglądali, jakby w głowie mieli komputery z najnowszymi i najszybszymi procesorami, które pozwalają im na podejmowanie, tylko dobrych decyzji. W kontraście można było odnieść wrażenie, że ich rywalom zainstalowano zawirusowany i przestarzały system, który nie wydala przy jakimkolwiek bardziej zaawansowanym zadaniu.

W tym roku Liverpool przegrał raptem trzy mecze. Poza tym wygrywał z regularnością godną podziwu. I choć Juergen Klopp przed tym spotkaniem uspokajał, żeby się nie podpalać, bo nie dysponuje specjalnie szeroką kadrą, jego piłkarze grają już bardzo długo i zmagają się z bardzo intensywnym kalendarzem, a Leicester jest w gazie i nie stoi na straconej pozycji, to po gwizdku sędziego, jakakolwiek kurtuazja się skończyła.

Zaczęła się nawałnica.

Wiecie, ten zespół ogląda się w taki sposób, że człowiek boi się nawet mrugnąć, żeby czegoś nie stracić. W jednym momencie piłkarze gospodarzy potrafili przeprowadzać atak, żeby nagle stracić futbolówkę na rzecz któregoś z agresywnych defensorów i nadziać się na błyskawiczny kontratak, a te The Reds wypracowane mają do perfekcji.

Wyśmienicie dysponowany był Naby Keita, który kiwał, kiwał, kiwał, kiwał, aż zakiwał wszystkich defensorów rywali na śmierć. Taki Maddison przez cały występ zajmował się głównie faulowaniem zdolniejszego przeciwnika. Znów zaimponował też Roberto Firmino, który dopiero co zdecydował o triumfie swojego zespołu w Klubowych Mistrzostwach Świata, a teraz pokazał, że chce na dobre bawić się w etatowego snajpera, bo walnął dwie brameczki. Przy obu z nich asystował mu absolutny mistrz asyst, Trent Alexander-Arnold, który niedługo później sam dołożył swoją bramkową cegiełkę do spektakularnego zwycięstwa.

I nawet, jeśli wybitnego spotkania nie rozgrywał ani Salah, ani Mane, to zwycięstwo podopiecznych Jurgena Kloppa nie było zagrożone nawet przez sekundę. Pełna kontrola. Allison interweniował raptem dwa razy i to w żadnej sytuacji nie było większego zagrożenia dla jego bramki. Znamienne.

Tym samym wydaje się, że Liverpool zapewnił sobie mistrzostwo Anglii już na etapie grudnia. Ma 52 punkty w sytuacji, gdzie drugie Leicester, dziś kompletnie rozbite, na koncie ma raptem 39, a trzecie City 38. No, z czym do ludzi?

***

Trochę na uboczu swój bardzo solidny występ zanotował za to Jan Bednarek, który każdym kolejnym tego typu występem tylko potwierdza, jak bardzo jest pewnym punktem zespołu Ralpha Husenhuttla. Southampton niespodziewanie rozpykał Chelsea, a polski obrońca ustrzegł się właściwie jakichkolwiek błędów. Bezpiecznie wyprowadzał piłkę, nie robił głupstw, wygrał większość pojedynków z zagubionym Abrahamem, który wydawał się być przestraszony przewagą fizyczną, którą miała nad nim dwójka Bednarek-Stephens.

Reprezentant Polski wypadł bardzo korzystnie na tle Kurta Zoumy, który będąc w podobnym wzroście, dysponuje dużo mniejszą zwrotnością, co zresztą skrzętnie wykorzystywali napastnicy Southampton.

Frank Lampard tylko kiwał głową z dezaprobatą, ale w ostatecznym rozrachunku może być zadowolony z ostatniego pół roku. Dramatu nie ma, na takie ligowe wpadki jego młoda ferajna ma dyspensę z góry, wyszedł z wyrównanej grupy z Lidze Mistrzów, a już niedługo dostanie porządną kasę na wzmocnienia ekipy.

***

I takie było to Boxing Day w Premier League. Nie sposób było się nudzić.

KOMPLET WYNIKÓW:

Tottenham 2:1 Brighton

53′ Kane, 72′ Alli – 37′ Webster

Bournemouth 1:1 Arsenal

35′ Gosling – 63′ Aubameyang

Sheffield United 1:1 Watford

36′ Norwood z karnego – 27′ Deulofeu

Chelsea 0:2 Southampton

31′ Obafemi, 73′ Redmond

Aston Villa 1:0 Norwich

64′ Hourihane

Crystal Palce 2:1 West Ham

68′ Kouyaté, 90′ Ayew – 57′ Snodgrass

Everton 1:0 Burnley

80′ Calvert-Lewin

Manchester United 4:1 Newcastle

24′, 51′ Martial, 36′ Greenwood, 41′ Rashford – 17′ Longstaff

Leicester 0:4 Liverpool

31′, 74′ Firmino, 71′ Milner z karnego, 78′ Alexander-Arnold

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dariusz Mioduski twardo o sprzedaży Legii. “Kręcą się ludzie, instytucje, mam oferty”

Michał Kołkowski
11
Dariusz Mioduski twardo o sprzedaży Legii. “Kręcą się ludzie, instytucje, mam oferty”
Ekstraklasa

Kibice Pogoni w końcu się doczekają? Nowy właściciel coraz bliżel

Patryk Stec
9
Kibice Pogoni w końcu się doczekają? Nowy właściciel coraz bliżel

Anglia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...