Nigdy w niego nie zwątpiliśmy! Walczył jak lew, by wreszcie trafić w bramkę. Nie łamał się kolejnymi niepowodzeniami. Z uporem maniaka dążył do tego, by wreszcie przekroczyć swoje limity. Najpierw przed tygodniem wreszcie uderzył celnie w prostokąt o wysokości 2,44 m i długości 7,32 m. Przyszło ot tak? A skąd. Hektolitry potu wylane na treningach, katorżniczy reżim, sfokusowanie na cel poparte dbałością o najmniejsze detale. Nie dało mu się nie kibicować! Czekał na ten sukces 660 minut, aż do meczu z Zagłębiem. Harował jak wół, by w końcu się udało. A teraz poszedł za ciosem!
Fabian Serrarens strzelił gola Lechowi Poznań!!!
Serrarens wskoczył na niewiarygodne obroty, bo przecież chwilę temu uprawiał jedynie kopanie się po czole. A tu już trzy celne strzały na koncie! I jeden gol! Ruszył z kopyta, gdzie skończy? W marcu zastąpi w Juventusie Cristiano Ronaldo? W kwietniu wsiądzie w bolid Roberta Kubicy i wygra Grand Prix Malezji, w maju rzuci rękawicę Felixowi Baumgartnerowi? W tym tempie – na pewno!
Piękny dzień dla całej Ekstraklasy i wymarzona wiadomość dla wszystkich, którzy jutro i w sobotę zasiądą przed telewizorami – w tej kolejce może zdarzyć się wszystko! Występ Mladenovicia bez żadnej kłótni z sędzią? Może się zdarzyć! Egy Maulana Vikri przeskakujący Petraska? A czemu nie! Mecz Cracovii bez dośrodkowania? Owszem, także może! Wielkie przełamanie holenderskiego snajpera uświadamia, że wszystko w tej lidze jest możliwe. A przecież kolejka zaczęła się od gola Macieja Sadloka po 9873 minutach.
Jak on wybiegł na pozycję i zostawił w tyle obrońcę, jak wymusił podanie od Młyńskiego, jak dziubnął piłkę podeszwą… Crnomarković mógł poczuć się, jakby przejechało obok niego TGV, a van der Hart z tego wszystkiego zastygł i uznał, że nie może psuć rodakowi takiego święta. Pal licho, że nie do końca wiadomo, czy piłka po strzale Serrarensa przekroczyła linię całym obwodem, czy gol zostanie jednak przypisany dobijającemu Jankowskiemu. Oby nie. Ekstraklaso, nie rób nam tego!
Przedziwny to był mecz, bo Arka poza tą jedną sytuacją w zasadzie tylko się broniła, a do tego grała w osłabieniu. Drużyny z dołów tabeli być może opatentowały sekretny sposób na urywanie punktów potentatom – tak jak Korona przed tygodniem strzeliła gola po wykluczeniu zawodnika i dowiozła wynik do końca, tak jej wyczyn – poza utrzymaniem rezultatu – powtórzyła Arka. W osłabieniu zagrała za sprawą Zbozienia, który w drugim kwadransie meczu uznał, że najlepszym sposobem na powstrzymanie Puchacza przed wyjściem sam na sam będzie powalenie go na glebę. Werdykt był jedyny możliwy – zjazd do bazy. Słowa uznania należą się Puchaczowi, bo startując do pojedynku z obrońcą Arki był na przegranej pozycji – wrzucił piąty bieg, wdepnął gaz do dechy i w ten sposób wywalczył wykluczenie rywala na ponad godzinę meczu.
Ale to Arka może czuć się moralnym zwycięzcą tego spotkania. Trudno się w zasadzie czepiać poznaniaków, bo stworzyli kilka naprawdę groźnych sytuacji, ale albo je marnowali, albo powstrzymywał ich Pan Bramkarz Pavels Steinbors. Łotysz zagrał rewelacyjny mecz i ciężko będzie komukolwiek wygryźć go z jedenastki kolejki. Wybronił…
a) strzał Jóźwiaka sprzed pola karnego, uderzony idealnie po długim słupku (wyciągnął się jak struna),
b) próbę Gytkjaera z bliskiej odległości, który dobrze wykorzystał wrzutkę po ziemi Puchacza (zachował niesamowity refleks)
c) strzał Amarala z krótkiej nogi po słupku (znów przytomność umysłu bramkarza Arki),
d) strzał Amarala sprzed pola karnego, który po rykoszecie zmienił tor lotu (trzymanie nerwów na wodzy i wyczekanie na odpowiedni moment interwencji),
e) strzał po ziemi Jóźwiaka na długi słupek (kolejny popis gibkości)
Było jeszcze kilka mniej groźnych sytuacji obronionych przez Łotysza, ale cholera – gość wyjął pięć akcji z potencjałem na bramkę. Lech atakował jak dziki, ale nic nie wychodziło, a na domiar złego sam marnował setki. W ostatnich minutach perełkę na nodze miał Tomczyk, ale skiksował. W pierwszej połowie sam na sam wyszedł Puchacz, ale nie wiedział, jak złożyć się do strzału. Moder odnalazł się w tłoku, ale było w nim tak gęsto, że jego uderzenie zatrzymało się na Marciniaku. Dość wspomnieć, że Lech oddał… 28 strzałów.
Udało mu się w końcu wcisnąć gola po rzucie rożnym (wrzutka Jevticia na krótki, przedłużenie Gytkjaera, Satka dostawia nogę), lecz i tak marne to pocieszenie. Jest na twoim stadionie Arka, dostaje czerwoną kartkę… Nie masz prawa nie wygrać tego meczu. Zwłaszcza, gdy przez większość meczu rywal zamyka się na polu karnym, a twoją szóstką w końcówce jest Jevtić i nie ma z tego żadnych konsekwencji. Zwłaszcza, gdy gra ci się klei i kreujesz sytuację za sytuacją. Zwłaszcza, gdy to taki mecz, w którym gola strzela Serrarens.
No, chyba że Lech nie chciał psuć Holendrowi święta. Jeśli tak – ogromnie szanujemy! Na koniec wszyscy razem poczujmy się, jakbyśmy oglądali ten piękny moment na żywo i wykrzyczny nazwisko naszego bohatera:
Fabian…
(MIEJSCE NA WIELKI OKRZYK!!!)
Fot. FotoPyK