O jasny gwint, cóż to było za meczycho w Dortmundzie. Bundesliga w najlepszym wydaniu, ostra jazda bez trzymanki. Nawet nie wiemy od czego zacząć naszą relację, tyle się w tym spotkaniu wydarzyło. W tym przypadku dobrze by chyba jednak było rozpocząć opowieść nie od początku, ale od końca. Czyli od pomeczowego ujęcia zaserwowanego widzom przez realizatora transmisji, który okiem kamery wychwycił minę Luciena Favre’a, patrzącego głęboko w oczy jednego ze swoich współpracowników ze sztabu szkoleniowego Borussii Dortmund. Była to mina, która mówiła o tym meczu wszystko. Na wykrzywionej z niedowierzania twarzy trenera BVB malowało się tylko jedno, krótkie pytanie: “Jakim cudem myśmy tego, motyla noga, nie wygrali?”.
Przy całym szacunku dla zawodników RB Lipsk, którzy na Signal Iduna Park zostawili furę zdrowia – takie pytanie jest jak najbardziej zasadne. Borussia dzisiaj nie zremisowała 3:3 z Lipskiem. Zremisowała sama ze sobą.
Pierwsza połowa spotkania była kapitalnym widowiskiem, choć toczyła się do jednej bramki. Piłkarze BVB kompletnie zdominowali drużynę przyjezdnych. Właściwie pod każdym względem. Goście oczywiście próbowali się odgryzać, ale nie byli w stanie wytrzymać morderczego tempa narzuconego przez podopiecznych Favre’a. Ofensywa Borussii działała jak dobrze naoliwiona maszyna – piłeczka chodziła między zawodnikami niczym w pinballu, a nieustanny, agresywny pressing kompletnie wytrącał Lipskowi argumenty w ataku pozycyjnym. Naprawdę można było tylko cmokać z zachwytu na widok popisów gospodarzy. Bo Lipsk naprawdę nie wyglądał źle, to Borussia była tak szybka, tak świetnie zorganizowana. No i skuteczna.
Na przerwę zawodnicy obu ekip schodzili przy wyniku 2:0. Wynik otworzył w 23. minucie Julian Weigl, jeden z najlepszych aktorów całego widowiska. Niemiec kropnął potężnie po krótkim słupku – piłka wpadła jeszcze w delikatny kozioł przed bramkarzem i go chyba zmyliło, bo przepuścił strzał, który był zdecydowanie do wyciągnięcia. Bolesna chwila dla Gulacsiego, bo dosłownie parę sekund wcześniej wybronił on w doskonałym stylu strzał Jadona Sancho, kolejnego z fenomenalnie dysponowanych piłkarzy BVB.
Dziesięć minut później gospodarze prowadzili już dwiema bramkami. I nie wiadomo w zasadzie, kogo tu najbardziej pochwalić. Cały zespół za doskonałą, szybką kombinację? Wspomnianego Sancho za świetną asystę? Nie no, przede wszystkim strzelca. Julian Brandt, autor trafienia, na chwilę zamienił się w Zinedine’a Zidane’a. Ten gol to techniczny majstersztyk. Cudeńko.
W samej końcówce pierwszej połowy goście spróbowali się odgryźć, ale niesamowitą gibkością popisał się Roman Burki, strzegący dostępu do bramki Borussii. Generalnie jednak – dwubramkowa przewaga gospodarzy dość dobrze oddawała przebieg spotkania. Tym bardziej trudno uwierzyć, że już w 53 minucie meczu stadionowy zegar wskazywał remis 2:2. Ekspresowym dubletem popisał się Timo Werner, a asysty przy jego trafieniach zaliczyli kolejno… Burki i Brandt. Najpierw szwajcarski bramkarz źle obliczył tor lotu piłki i niecelnie zagrał głową, zostawiając Niemcowi pustą bramkę, a potem Brandt bezmyślnie wycofał futbolówkę za linię obrony. Do piłki dopadł wracający z ofsajdu Werner, odpalił turbodoładowanie i całą mozolnie wypracowywaną w pierwszej połowie przewagę szlag trafił. To był bez wątpienia jeden z najłatwiejszych dubletów w karierze napastnika RB Lipsk, który w klasyfikacji strzelców Bundesligi zrównał się już z Robertem Lewandowskim. Obaj mają po osiemnaście sztuk na koncie, ale Lewy zagra dopiero jutro.
Pewnie polski snajper by się nie obraził, gdyby obrońcy Freiburga wręczyli mu takie same prezenty, na jakie mógł liczyć dziś Werner. Brakowało tylko, żeby piłkarze BVB zanucili “o Tannenbaum, o Tannenbaum”, tak się świątecznie zrobiło na boisku po tych podarunkach wręczonych strzelcowi gości.
No to co mogło się wydarzyć na boisku po takich katastrofalnych błędach gospodarzy? Logika podpowiada, że goście powinni przejąć inicjatywę, poukładać sobie spotkanie i pokonać rozbitych mentalnie przeciwników. Ale logika nie miała dzisiaj wstępu na Signal Iduna Park. Dwie minuty po drugim golu Wernera gospodarze znowu wyszli na prowadzenie i znowu zaczęli dominować. Tylko po to, by kolejny raz dopuścić gości do głosu i dać sobie strzelić gola na 3:3.
Obłędne widowisko. Nie bez znaczenia dla jego przebiegu była z pewnością rzęsista ulewa – piłka niesamowicie przyspieszała po kontakcie z murawą, co sprzyjało dryblerom, a kompletnie konfundowało bramkarzy i stoperów. Tak czy owak – mecz absolutnie godny statusu ligowego hitu. Obie ekipy mają argumenty, by do końca sezonu bić się o mistrzowski tytuł w Bundeslidze.
BORUSSIA DORTMUND 3:3 RB LIPSK (J. Weigl 23′, J. Brandt 34′, J. Sancho 55′ – T. Werner 47′ 53′, P. Schick 78′)
fot. NewsPix.pl