Reklama

Wreszcie w dobrym stylu! Polacy wygrywają drużynówkę w Klingenthal

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

14 grudnia 2019, 19:00 • 3 min czytania 0 komentarzy

Nie mieliśmy przed tym konkursem wielkich oczekiwań wobec występu naszych zawodników. Bo poprzednie weekendy i wczorajsze kwalifikacje sugerowały nam raczej, że Polacy walczyć będą o to, by w ogóle znaleźć się na podium. Dziś odnaleźli jednak formę, która pozwoliła im nie tylko wygrać, ale wręcz zdemolować konkurencję. I o to właśnie chodzi!

Wreszcie w dobrym stylu! Polacy wygrywają drużynówkę w Klingenthal

Już pierwszym skokiem Piotr Żyła pokazał, że dziś w Niemczech Polacy mogą być naprawdę groźni. Co prawda jego 145 metrów (najdłuższa próba w całym konkursie) nie dało nam jeszcze prowadzenia, ale pokazało, że jeśli warunki sprzyjają, to odlecieć można. Zobaczyli to koledzy Piotrka – Kuba Wolny, Kamil Stoch oraz Dawid Kubacki – i spokojnie, bez najmniejszych problemów, wyskakali zwycięstwo. Bo naprawdę nie było na nich dziś mocnych.

A pierwotnie w Klingenthal w ogóle nie mieliśmy skakać. Prognoza od rana pokazywała, że konkursowi towarzyszyć będzie wichura, do tego pomieszana z deszczem. A to warunki, które ze skakaniem łączą się mniej więcej tak, jak sernik z rodzynkami. Niby się da, ale jeśli tylko możemy wybierać, to wolelibyśmy, żeby ich zabrakło. Na szczęście padać ostatecznie nie padało, ale wiatr kręcił. Kilkukrotnie przerywano pierwszą serię, a zawodnicy czekali na oddanie swoich prób. O ile jednak zwykle w tym sezonie narzekaliśmy na to, że Stochowi i spółce wiało w plecy, o tyle dziś nie mogliśmy powiedzieć na warunki ani jednego złego słowa. Bo akurat Polakom podwiewało dziś pod narty, jakby cały nasz naród zdecydował się dmuchać w telewizory.

Gdyby dzisiejszy konkurs był zmaganiami indywidualnymi, aż trzech Polaków zakończyłoby go w pierwszej dziesiątce. Moc więc była. Drugi – jedynie za Ryoyu Kobayashim – byłby Dawid Kubacki, tuż za podium wylądowałby Żyła, a na siódmym miejscu uplasowałby się Kuba Wolny. Odstawał jedynie Kamil Stoch, który byłby 13. I z jego skokami (oba na 126 metrów) faktycznie mamy mały problem. Bo to były próby poprawne i wystarczające do tego, by przewagę nad Austriakami utrzymywać, ale bez błysku, do którego nas przyzwyczaił. Wyglądały tak, jakby brakowało mu energii. Przyczyn nie znamy, ale polecić możemy na to stary, sprawdzony sposób – bułkę z bananem.

Mimo słabszej formy Stocha i tak wszystko było jasne przez zdecydowaną większość konkursu. Tak naprawdę już po drugiej kolejce nasi zawodnicy wyszli na prowadzenie i nie oddali go aż do końca. Każdym kolejnym skokiem tylko potwierdzaliśmy, że jesteśmy dziś w formie i nie ma opcji, żeby oddać zwycięstwo. – Zawsze fajnie jest wygrywać. Nie pamiętam już czy dziś wiało, czy nie wiało. Byłem skoncentrowany na sobie, nie docierało to do mnie – mówił Piotr Żyła na antenie TVP. Pewnie potwierdzić mogliby to też jego koledzy.

Reklama

To byli Polacy, jakich chcieliśmy oglądać od samego początku sezonu i pozostaje tylko mieć nadzieję, że nic tu się już nie spieprzy. Bo nie chcielibyśmy wracać do pisania o „możliwym kryzysie” czy „problemach w kadrze Dolezala”. Wolelibyśmy raczej nagłówki w stylu „kolejne wielkie zwycięstwo”. Do tego przyzwyczailiśmy się przecież w ostatnich latach. Dziś takie wielkie zwycięstwo odnieśliśmy. Bo trudno inaczej nazwać odsadzenie liderujących w Pucharze Narodów Austriaków o całe 25 punktów. A wiecie kto jeszcze odnosił pierwsze drużynowe zwycięstwo w Klingenthal? Stefan Horngacher w roli trenera biało-czerwonych. Oby więc Michal Dolezal i w kolejnych miesiącach szedł w jego ślady.

Fot. Newspix 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...