Krew polała się tylko na początku, a potężne uderzenia mogliśmy policzyć na palcach dwóch rąk. Anthony Joshua wiedział, że może – i powinien – wygrać. Metodycznie i konsekwentnie wypunktował rywala, odzyskując pasy mistrzowskie. Swoim wyrachowaniem przypominał nam Władimira Kliczkę, z którym zresztą zakumplował się po ich walce. Andy Ruiz Jr na pewno chciał po raz drugi powalić Brytyjczyka, ale tym razem zabrakło mu pasji i ognia, jakie pokazał pół roku temu w Nowym Jorku.
Rezultat ich poprzedniego pojedynku mógł śmiało uchodzić za jedną z największych bokserskich niespodzianek XXI wieku. Anthony Joshua – współczesny gladiator z sylwetką Herkulesa, który równie imponująco radzi sobie na ringu, jak i poza nim, stawał się twarzą światowego boksu. W kompletnie niespodziewanym momencie przegrał jednak z pięściarzem, z którym początkowo nawet nie miał walczyć. Ruiz otrzymał szansę na pojedynek z Anglikiem dopiero z powodu wpadki dopingowej pierwotnego rywala – Jarrela Millera. Do rewanżu doszło niezwykle szybko. Anthony Joshua, wzorem Muhammada Aliego, błyskawicznie ruszył w kierunku odzyskania utraconych pasów federacji WBO, IBF i WBA.
Podstawowe pytania przed sobotnim starciem brzmiały: czy Anthony Joshua nadal ma w sobie ogień? Czy wyjdzie na ring mądrzejszy i głodniejszy niż podczas pierwszej walki? Okazało się, że jego fani niesłusznie się martwili. Sobotniego wieczora tylko jeden pięściarz nie był wystarczająco zdeterminowany. Andy Ruiz Jr wyglądał momentami ospale i anemicznie, trochę jakby jego głowa znajdowała się jeszcze w chmurach, w których znalazła się po sensacyjnym sukcesie.
Już w pierwszej rundzie Brytyjczyk rozciął łuk brwiowy Ruiza, a potem kontynuował swój wyważony i doskonale obmyślany plan. Trzymał niższego i dysponującego gorszym zasięgiem rywala na dystans, konsekwentnie punktując go lewym prostym. To był jednostronny pojedynek, a jedyny moment, w którym można było pomyśleć, że to jednak rękawica Ruiza zostanie uniesiona w górę, miał miejsce w 8. rundzie. Joshua przyjął wtedy kilka ciosów, jego nogi nieco zatańczyły, ale ostatecznie zdołał przetrwać chwilowy kryzys.
Walka zbliżała się do końca, a Ruiz powoli orientował się w swojej niekomfortowej sytuacji. Musiał ruszyć do przodu, sprowokować rywala do otwartej wymiany, ale w jaki sposób? Wątpliwa mobilność nie pozwalała mu gonić Brytyjczyka. A ten wiedział jedno: jeśli nie dopuści do barowej bójki i będzie umiejętnie unikał walki na bliższym dystansie, to po prostu wygra. Tymczasem rywal człapał i człapał, aż doczłapał do końca walki. Absolutna kontrola jednego i bezradność drugiego.
Herkules odzyskał pasy mistrzowskie, a przy tym zarobił pełno kasy. Do jego kieszeni trafiło aż 85 milionów dolarów! Taka stawka mogła zrobić wrażenie nawet na Saulu Alvarezie, który zresztą był obecny na gali. Podsumowując, wszystko w zawodowym boksie wróciło do normy. Joshua uniknął końca świata, pokazał ambicję i ogień, a do kolejnej walki podejdzie w roli giganta i faworyta.
Fot. Newspix.pl