Zdziwiła was wczoraj obecność Kamila Dankowskiego w pierwszym składzie Śląska, który przed tym meczem zagrał w lidze tylko sześć minut, a poza tym popisywał się formą ze Ślęzą Wrocław lub Piastem Żmigród? Szczególnego wyboru Vitezslav Lavicka nie miał, bo Łukasz Broź zerwał więzadła krzyżowe w kolanie (przednie i boczne). To wielki pech doświadczonego zawodnika, który przecież w WKS-ie przeżywał swoją drugą młodość.
Fakt numer jeden: żaden piłkarz Śląska nie grał w pierwszej rundzie fazy zasadniczej więcej. Broź był nieodzowny, zszedł tylko na sześć minut – oczywiście te sześć, które pobiegał sobie z Lechem Dankowski.
Fakt numer dwa: Broź w klasyfikacji naszych not w Śląsku wciąż jest najlepszym graczem z pola, także przed Dino Stiglecem.
Fakt numer trzy: oczywiście jedna dziewiątka za mecz życia z Lechem, gdzie strzelił dwa gole, podciąga mu noty, ale nie przesadzajmy: Broź tylko dwukrotnie złapał czwórkę, nigdy nie zszedł poniżej niej, a meczów powyżej piątki miał aż osiem.
Zresztą, co tu strzępić język, skoro Broź w pewnym momencie kręcił się wokół lidera klasyfikacji strzelców, a potrafił strzelać TAK.
Różne były głosy we Wrocławiu gdy przychodził, ale teraz jest jasne, że jego brak będzie ciosem. Dołożył nie cegiełkę, a taczkę cegieł do wysokiej pozycji Śląska w tabeli.
Cios dla Śląska ciosem dla Śląska, ale to przede wszystkim wielki cios dla Brozia. Zawodnik ma pół roku z głowy, a za pół roku kończy mu się kontrakt. 17 grudnia skończy natomiast 34 lata. Wiadomo, jaki to wiek dla piłkarza. Próbować w takim wieku wrócić – na pewno można, na pewno byłaby to inspirująca historia, ale na pewno Broź będzie też stawiał sobie inne pytania. Za nim ćwierć tysiąca meczów w Ekstraklasie, za nim trzy udziały w fazie grupowej Ligi Europy, cztery mistrzostwa kraju, za nim trzy Puchary Polski…
Jakiej byś decyzji Łukasz nie podjął, zwyczajnie, po ludzku, kibicujemy i życzymy powodzenia.
Fot. FotoPyK