Ósma z rzędu porażka, dziewiąty z rzędu ligowy mecz bez zwycięstwa. Zmiana trenera na razie Wiśle Kraków nie pomogła. Artur Skowronek sprawił, że “Biała Gwiazda” miała już momenty, w których przypominała drużynę piłkarską, ale było ich jeszcze za mało, a jak nadchodziły, nie wyciskała z nich maksimum. Śląsk Wrocław po prostu skwapliwie skorzystał z tego, że mierzył się z ekipą, która nie przez przypadek zamyka tabelę.
Wisła miała wszystko, żeby wreszcie się przełamać. Szybciutko dostała awansem świąteczny prezent od Wojciecha Golli. Stoper WKS-u zachował się, jakby to on dopiero zaczynał przygodę z Ekstraklasą, a nie Damian Pawłowski, którego chciał zatrzymać. Już sama idea wykonania wślizgu w sytuacji, gdy Pawłowski wyraźnie tracił koncepcję na ciąg dalszy i myślał głównie o uzyskaniu rzutu rożnego, wydawała się nader karkołomna. Na dodatek Golla zamiast w piłkę trafił w nogę przeciwnika i akurat ta noga znajdowała się na linii pola karnego.
Starcie pozornie tak błahe, że poza sfaulowanym mało kto (nikt?) w ogóle protestował. No ale Daniel Stefański dokładnie sobie wszystko obejrzał na powtórkach i słusznie podyktował rzut karny. Pewnie wykonał go Jakub Błaszczykowski, powracający do wyjściowego składu po prawie trzech miesiącach przerwy.
Gorzej, że poza tym golem trudno go za cokolwiek pochwalić. Powiedzieć, że Kuba jest daleki od optymalnej formy, to nic nie powiedzieć. Jeszcze gorzej, że inni doświadczeni koledzy w żaden sposób mu nie pomogli. Rafał Boguski stał się człowiekiem wyłącznie od biegania w jednym tempie i podawania (raz na jakiś czas celnie) do najbliższego. Kolejny żałosny występ jeśli chodzi o ofensywę. Paweł Brożek często się na niego wściekał, ale powinien się też złościć na siebie. Golla dość szybko popełnił drugi fatalny błąd, goście wyszli 3 na 2, lecz Brożek zwlekał z podjęciem decyzji i w końcu go zablokowano. Cóż z tego, że nieźle poprawiał Pawłowski, skoro Matus Putnocky odbił piłkę. Jak rywal sam się wystawia i podaje ci rękę, musisz go dobić. Tylko do Vullneta Bashy trudno mieć pretensje, że jego próba z daleka zatrzymała się na poprzeczce, co nie zmienia faktu, że on także nie gra jeszcze na swoim poziomie.
Śląsk zaczął z animuszem, wydawało się, że stłamsi gości z Krakowa. Od razu miał dwie sytuacje – jedną po złym wybiciu Michała Buchalika, z którego nie skorzystał Michał Chrapek. Po utracie bramki dość szybko się otrząsnął. Diego Żivulić miałby gola kolejki, zamiast tego brawa zebrał Buchalik za sparowanie piłki na poprzeczkę. A Golla robił wszystko, żeby się zrewanżować za wpadki w tyłach. Do siatki trafił dwukrotnie. Za pierwszym razem ze spalonego, za drugim już przepisowo po dośrodkowaniu Przemysława Płachety z rzutu rożnego. Jak nie kryć przy stałych fragmentach gry, pokazał David Niepsuj, nie przez przypadek zmieniony od razu po przerwie.
Pierwszą połowę fajnie się oglądało, drugą wręcz przeciwnie. Śląsk męczył się z przodu, Wisła męczyła się ze wszystkim. Wreszcie nastąpił przełom dla gospodarzy – rezerwowy Vukan Savicević kolejny raz w tym sezonie zaliczył stratę na gola. Piłkę odebrał Krzysztof Mączyński, by na koniec po dobrym rozegraniu kolegów i dwóch zablokowanych strzałach, z pomocą rykoszetu wpakować ją do bramki. Przy Reymonta jeszcze bardziej będą go nie lubić, ale to już mu pewnie nie robi różnicy. Odchodząc do Legii i tak był skreślony przez kibiców.
“Biała Gwiazda” do wyrównania nawet się nie zbliżyła, jej niemoc ofensywna przerażała, a że Golla trzeciego numeru już nie wywinął, Putnocky w drugiej połowie zwyczajnie się nudził. WKS otrząsnął się po sierpniowo-wrześniowej zadyszce i odniósł czwarte kolejne zwycięstwo, co daje mu pozycję wicelidera. A Wisła? Gorzej już być nie może, jakiś minimalny postęp można odnotować, ale to wciąż ocieranie się o dno.
Fot. newspix.pl