Znacie nas – nigdy nie zawahamy się przed ostrą krytyką. Nasza dewiza jest prosta – lepiej trzy razy walnąć za mocno, niż raz za słabo. Okej, to wcale nie jest nasza dewiza, ale chcemy podkreślić, że dostrzegamy wszystkie błędy Jerzego Brzęczka i jego podopiecznych. Dostrzegamy problemy, które pojawiają się w każdym kolejnym meczu, dostrzegamy braki, dostrzegamy ogólną bylejakość. Ale jednocześnie trzeba pochwalić całą reprezentację Polski, za to, do czego doprowadziła.
A doprowadziła do tego, że wreszcie mamy okazję zagrać mecz po prostu… fajny.
Trudno o słowo bardziej oddające wszystko to, co się wokół spotkania dzieje. Zamykamy eliminacje meczem na własnym terenie z reprezentacją Słowenii. Dzięki dobremu punktowaniu (bo przecież nie dzięki dobrej grze…) spokój mieliśmy od początku zgrupowania. Z Izraelem można było spokojnie oszczędzać siły Roberta Lewandowskiego, a mimo to, mimo gry na totalnym luzie, wywieźliśmy stamtąd trzy punkty. Luz i psychiczne odprężenie towarzyszyło kadrowiczom przez cały ostatni tydzień, a zwieńczeniem tego sympatycznego okresu jest wypełniony do ostatniego miejsca Stadion Narodowy, który w dodatku będzie oficjalnie żegnał Łukasza Piszczka.
Szybko przyzwyczajamy się do luksusu, szybko uważamy, że to wszystko jest naturalne, ale postarajmy się spojrzeć na to z dystansu, na przykład z perspektywy kibica reprezentacji Rumunii. Gdy część drużyn o potencjale wcale nie tak szalenie różnym od naszego drżała o losy swojego awansu (Duńczycy wczoraj do ostatnich sekund wybijali piłkę byle dalej od własnego pola karnego!), my mogliśmy pielgrzymować do Ziemi Świętej w celach quasi-turystycznych. Nawet kibice podchwycili ten nastrój totalnej wyjebki, podśpiewując w Izraelu: “rakieta tu, rakieta tam, rakieta chuja zrobi nam”. Zapewniliśmy sobie awans bardzo wcześnie, co więcej – nawet nie było tak naprawdę kiedy o niego się pomartwić.
Naturalnie dostrzegamy tutaj spore zasługi oficjeli UEFA, którzy nie tylko rozszerzyli turniej do granic możliwości, ale jeszcze wylosowali nam grupę szerokiego uśmiechu. Za dużo już jednak widzieliśmy w polskiej piłce przewracania się na prostej drodze, by nie docenić ostatnich miesięcy.
Spokój. Konsekwencja. Trochę farta, trochę umiejętności, trochę Lewandowskiego. Wystarczyło, by z meczu ze Słowenią zrobić sobie prawdziwą fetę. Jerzy Brzęczek dokazywał na konferencji prasowej przypominając Oblakowi, że Polacy na turniej jadą, a Słoweńcy obejrzą go w telewizji. Łukasz Piszczek cierpliwie odpowiadał na najgłupsze pytania, uśmiechał się do fotografów na treningach, budował atmosferę przed jego wielkim pożegnaniem. Kulisy na kanale “Łączy Nas Piłka” znowu szczelnie zapełniły się dowcipami i żartami sytuacyjnymi. Trwała i ciągle trwa sielanka, która wieczorem sięgnie szczytów sielankowatości.
Najpierw prezenty, patery i wszystkie inne zasłużone hołdy dla Piszczka. Skandowanie jego nazwiska, brawa od samego zawodnika dla kibiców, trochę wzruszenia, jakieś łzy na policzkach co bardziej wrażliwych fanów. Po meczu? Zapewne specjalne koszulki z napisem “Euro 2020”, szampan, krótka przemowa kapitana. Pomiędzy tymi ceremoniami będzie jeszcze oczywiście “Mazurek Dąbrowskiego”. Aż szkoda, że na 90 minut trzeba będzie przerwać tę całą imprezkę i grać w piłkę, co przecież nie zawsze nam wychodzi, szczególnie przeciw Słoweńcom.
Ale tu właśnie objawia się ta fajność. Dziś moglibyśmy wyjść zespołem U-21. Moglibyśmy wyjść Reprezentacją Artystów Polskich. Moglibyśmy wyjść drużyną “Piszczek i Przyjaciele”, co w sumie byłoby już naprawdę kozactwem do kwadratu. Tak rzadko w najnowszej historii naszej piłki mieliśmy do czynienia z meczami, w których nóż nie spoczywał na naszych gardłach. Wielu z nas jest ze specyficznego pokolenia – nie pamięta z boisk Bońka ani Deyny, za to świetnie pamięta reprezentację Smudy, Fornalika i Wójcika. Wiecie, drodzy młodsi czytelnicy, jak nam się kojarzą końcowe mecze eliminacji?
Zamiast pożegnania Piszczka z honorami – wyliczanie, iloma golami Mołdawia musi wygrać z Golden State Warriors, by Polska w małej tabeli przeskoczyła Czarnogórę i awansowała do baraży.
Zamiast przemowy Lewandowskiego – brutalne rozliczenie Szpakowskiego z futbolem (od 65. minuty).
Zamiast planowania podróży po Europie – rozmyślanie, czy Andrzej Niedzielan ustabilizuje formę w Nijmegen i da nam nadzieję na jakieś reprezentacyjne zwycięstwo.
Zamiast pełnego Stadionu Narodowego – 8 tysięcy widzów na stadionie GKS-u w Katowicach podczas meczu z Mołdawią.
To będzie naprawdę fajny wieczór. Bo i mamy nawet fajne czasy dla naszej piłki, zwłaszcza na tle wcale nie tak odległej przeszłości.
Fot.FotoPyK