Są mecze, które po prostu trzeba wygrać. Takie, kiedy przeciwnik jest wyraźnie słabszy, ale okoliczności wyrównują szanse, forma dnia nie jest najlepsza, przytrafi się jeden, drugi błąd i robi się nerwowo. Wtedy trzeba po prostu zachować spokój i zimną krew. Nie podpalać się, nie szukać na siłę złotych rozwiązań, nie oddawać inicjatywy, tylko konsekwentnie realizować się wokół swojego potencjału. I tak w niedzielny wieczór zrobić musieli piłkarze KTS-u, którzy po trudnym spotkaniu pokonali na wyjeździe Koronę Warszawa 4:1.
Sztab szkoleniowy KTS-u na starcie z Koroną oddelegował następujące ustawienie:
Wysocki – Strzelecki, Fogler, Joczys, Boji – Boruń, Grzesiak – Ciechański, Fundambu, Januszewski – Madej.
Na ławce usiedli:
Byczewski, Klakla, Zalewski, Kondracki, Wąsowski, Rałowiec, Bormański.
Mecz odbywał się na sztucznej murawie, na której, co pokazywała historia, zawodnicy KTS-u nigdy nie czuli się do końca komfortowo (jak Legia!). Do tego w połowie spotkania z nieba lunęła porządna dawka deszczu, więc łatwiej było o niefrasobliwości i niedokładności, co siłą rzeczy zazwyczaj delikatnie premiuje drużyny słabsze technicznie i jakościowo. W tym wypadku Korona mogła tylko na tym skorzystać.
KTS szybko za sprawą Michała Madeja wyszedł na prowadzenie i przez większość spotkania kontrolował wydarzenia boiskowe, ale w jego poczynaniach brakowało konkretów. Zawodziła kreacja w środku pola i sytuacji podbramkowych było jak na lekarstwo. Można by wręcz pojechać jakimś klasykiem i stwierdzić, że by to typowy mecz walki z centralnym ośrodkiem w środku pola.
Zawodnicy Korony nieźle się bronili, a nie można im przy tym było odmówić inwencji przy konstruowaniu kontrataków, bo kilka razy stworzyli sobie szanse na wyrównanie pod bramką Wysockiego. Przewaga indywidualnej jakości była jednak po stronie gości i nawet błąd obrony KTS-u, który doprowadził do utraty bramki, nie pomieszał w szykach faworyzowanych gości.
Zdecydowała skuteczność Daniela Ciechańskiego, który w każdym kolejnym meczu dokłada kolejny szczebelek do drabiny, dzięki której ma wspiąć się po tytuł króla strzelców A-klasy na wiosnę. Tym razem dwukrotnie pewnymi i mocnymi strzałami zmuszał do kapitulacji golkipera gospodarzy, a do całości swojego statystycznego dorobku dorzucił jeszcze asystę przy bramce Gerarda Borunia.
Skończyło się wysokim 4:1, ale kwestia zwycięstwa wykrystalizowała się właściwie dopiero przy drugim trafieniu Ciechańskiego w 87. minucie spotkania. Mecz był trudny, rywal wymagający, wybiegany i walczący do ostatniego gwizdka arbitra. Tym większa chwała zawodnikom KTS-u za to, że do końca byli skoncentrowani, do końca starali się prowadzić grę, dominować i nie spoczywać na laurach przy relatywnie bezpiecznym prowadzeniu.
Takie mecze po prostu trzeba wygrywać, żeby po rundzie jesiennej wyrobić sobie dobrą pozycję startową przed wiosną, która będzie decydująca w kwestii awansu.
KTS Weszło 4:1 Korona Warszawa
Ciechański 2x, Boruń, Madej
Fot. 400mm.pl