Jeśli myślimy o ostatnich Revierderby, to przed oczami mamy to spektakularne 4:4 z comebackiem Schalke, widzimy też to świeże 4:2 dla ekipy z Gelsenkirchen. Generalnie – jeśli Schalke gra z Borussią, to wiadomo, że będzie show. No i dzisiaj show było – na trybunach. A na boisku? 0:0, dominacja gospodarzy, rozczarowanie dortmundczykami oraz przekonanie obserwatorów, że Bartosz Śpiączka przebrał się za Matondo i biega w ataku S04.
Bo mówiąc o tym, że „działo się głównie na trybunach” nie mówimy o jakieś zadymie wszechczasów, która przyćmiłaby równie spektakularne zawody piłkarskie. Zerkaliśmy sobie kątem oka na to, co dzieje się w górnym rogu kamery, gdzie fani Borussii odpalali race i palili jakieś przedmioty. Później widzieliśmy na Twitterze flagi BVB wywieszone (a uprzednio – skrojone) na sektorze Schalke. W drugiej połowie z sektora gości zaczęły fruwać jakieś przedmioty w stronę ludzi z niebieskimi szalikami…
…a na boisku nic. To znaczy – bez konkretów. Borussia z taką grą, jak dzisiaj, wyrasta na jedno z największych rozczarowań Europy pod względem stylu gry. Po transferach Hazarda, Brandta, Schulza spodziewaliśmy się, że w ataku ta banda będzie chodziła jak przecinaki. Że defensywy rywali będą rozrywać niczym mikser włożony w budyń. A najlepsze na co było stać dziś wicemistrzów Niemiec, to dwa strzały z dystansu Sancho, które nieznacznie minęły słupek bramki Schalke.
Gospodarze byli zdecydowanie produktywniejsi. I gdyby tylko w ich ataku biegał napastnik, o którym możemy powiedzieć „tak, to pełnokrwisty snajper”, to Schalke cyknęłoby derbowego rywala 3:0, a Lucienowi Favre pozostałoby się ugotowanie ze wstydu w swoim sweterku. Natomiast Schalke w ataku nie miała nawet połowy napastnika.
Był Guido Burgstaller, o którym zdecydowanie częściej mówi się, że dobrze gra tyłem do bramki, że pomaga w rozegraniu, że fajnie go mieć, bo robi miejsce innym piłkarzom. Wypisz, wymaluj – Mariusz Ujek. Z tym, że mówimy tu o Bundeslidze, poziomie naprawdę wysokim, a nie graniu w smutny wieczór w Bełchatowie. I Austriak nie bardzo sobie radził.
Był też Rabbi Matondo, natomiast o nim póki co wiemy tyle, że strasznie szybko biega i strasznie celnie strzela w bramkarza. Niestety dla Schalke – to nie literówka, nie chodziło nam o bramkę, ale właśnie bramkarza. 19-latek miał dzisiaj ze trzy setki, urywał się Hummelsowi i Weiglowi z dużą łatwością, ale gdy już stawał oko w oko z Hintzem, to nogi mu miękły.
Schalke miało jeszcze słupek po strzale Serdara, ambasador sił powietrznych Sane obił atomowym strzałem poprzeczkę, ale jak nie wpadało, tak nie wpadało. Borussia w tym czasie jedynie statystowała. Dość powiedzieć, że do przerwy Sancho i Hakimi zaliczyli 25 celnych podań przy 20 stratach posiadania. Sancho miał jeszcze jakieś zrywy, ale o występie Gotze, Hakimiego czy Reusa trudno powiedzieć cokolwiek pozytywnego.
Mamy też nieodparte wrażenie, że sędzia śmiało mógł podyktować rzut karny dla gospodarzy, gdy piłka trafiła w rękę Thorgana Hazarda. Dłoń Belga w sposób nienaturalny zwiększała obrys działa, piłka leciała w jego kierunku pół dnia, więc nie była też nieoczekiwana. Sędzia długo wisiał na słuchawce z VAR-em, ale ostatecznie ani nie podbiegł do monitora, ani też tym bardziej nie wskazał na wapno.
I Schalke po półtorej godziny gry mogło być pełne niedosytu. Ekipa z Gelsenkirchen mogła wyprzedzić rywala zza miedzy w tabeli, mogła być blisko Bayernu, a tak – trzy punkty straty do tymczasowego lidera, punkt do Borussii i jeszcze muszą dalej grać z Burgstallerem w składzie.
Schalke 04 – Borussia Dortmund 0:0
fot. NewsPix