Derby Kielc. Nie gdzieś w ósmej lidze pomiędzy amatorskimi zespołami, a drugoligowe, Korona – Błękitni przed tysiącami kibiców. Jak to jest, że Błękitni Kielce, wielosekcyjny klub z pięćdziesięcioletnią tradycją, który grał z Górnikiem Zabrze, ŁKS-em, Widzewem, który w sezonie 81/82 na szczebel centralny Pucharu Polski posłał dwie drużyny, a który w dwóch ostatnich dekadach XX wieku był bywalcem drugiej ligi, całkowicie przestał istnieć?
***
– Przy wejściu głównym na stadion Korony stoi takie drzewo. Pamiętam, stało tu i za dawnych czasów. Śmiejemy się z byłymi piłkarzami, że to jest jedyne co zostało z Błękitnych.
Marek Graba. Piłkarz Błękitnych w latach 1988-94.
***
Zacznijmy tam, gdzie zacząć trzeba, a co wyjaśni od razu wiele: Błękitni byli klubem resortowym, klubem gwardyjskim, czyli milicyjnym. Marek Graba: – Błękitni nie mieli szalikowców. Każdy wiedział, że to klub policyjny. To był klub, do którego przychodzili ci, którzy chcieli sobie w jakiś sposób służbę wojskową ułatwić, bo była możliwość odrobienia. Nie miał takich tradycji jak Wisła Kraków, która tez była w pionie gwardyjskim, ale miała też przedwojenną kartę.
Różnica jest fundamentalna. Wisła dopiero po drugiej wojnie światowej została podpięta pod milicyjny resort, ale jej korzenie są inne. Błękitni natomiast pochodzą bezpośrednio z tego źródła. Założeni w 1945 jako “Partyzant”, później “Gwardia”, aż wreszcie zostali przy nazwie, z której kojarzono ich w całej Polsce.
Jest oczywiste, że przez swój rodowód nie mieli szans być najpopularniejszym klubem w mieście. Niemniej ich wyniki były naprawdę dobre, niejednokrotnie lepsze od Korony. Biorąc pod uwagę jakie to były lata polskiej piłki, a także fakt, że polscy piłkarze mieli wybitnie utrudnione wyjazdy na Zachód, trzeba tym bardziej docenić zespół – II liga wówczas to był naprawdę rzetelny poziom.
II liga w wykonaniu Błękitnych:
Poniżej udział Korony w II lidze:
Dariusz Wikło to kielecki dziennikarz, przez lata związany z miejscowym “Słowem Ludu”. Współpracował też z “Tempem”, “Przeglądem Sportowym”, ale to w “Słowie Ludu” był szefem sportu, to ze “Słowem Ludu” był związany aż do końca gazety, która wyzionęła ducha w 2006. Praca dziennikarza sportowego za PRL, długo przed internetem, wyglądała trochę inaczej:
– Największa przepaść dotyczy w zdobywaniu materiału. Dawniej tabelę ligi okręgowej dawaliśmy na wtorek, a A-klasy na czwartek. Były przeboje. Dzwoniło się do księdza albo gdzieś do baru. Zdarzało się, że ktoś odbierał, był na bani, nie wiedział, że mecz się odbył. Szkoły istniały różne. Niektórzy szli na łatwiznę, podawali “brak wyniku”. Ale to ujma dla gazety. Więc niektórzy wpisywali wynik jaki im się podobało, a potem dawali sprostowanie.
Wikło siłą rzeczy chodził na wszystkie mecze, zarówno Korony jak i Błękitnych. Mało tego: wychowywał się tuż obok stadionu przy Ściegiennego. Co ważne, wtedy to był klub wielosekcyjny, odnoszący sukcesy również w innych dyscyplinach sportu.
– Mieszkałem blisko. Moja szkoła było naprzeciwko. Na treningi chodziliśmy na długiej przerwie – było dwadzieścia minut, to zobaczmy co tam na Błękitnych. Infrastruktura: między Wojewódzkim Domem Kultury a stadionem były korty tenisowe. Błękitni grali wtedy w tenisowej pierwszej lidze, Fibak przyjeżdżał tu grać. Wizytówką byli też bokserzy, a miejscową legendą Leszek Drogosz. Mecze bokserskie były wtedy fajnym doświadczeniem, wiele klubów miało takie w Polsce. Błękitni mieli też znakomite judoczki, z “Kruszynką”, czyli Beatą Maksymow na czele. Sam budyneczek klubowy skromny, ale była i salka na konferencje prasowe… Choć to za dużo powiedziane jeśli chodzi o tamte czasy. Ale pamiętam, kiedyś Aleksander Brożyniak zagonił tam nas, dziennikarzy, i godzinę rysował na tablicach jak Błękitni będą grać. Więcej w tym jednak było teorii niż praktyki, tak pokazał czas, bo ten trener Kielc nie podbił.
Krzysztof Dziubel, piłkarz Błękitnych w latach 82-90, później zawodnik pierwszoligowej Siarki Tarnobrzeg: – Trzymaliśmy się razem. Chodziliśmy na ligę bokserską, na tenisa, na drugi zespół. Przyjaźniliśmy się z zawodnikami i zawodniczkami innych sekcji.
Gdy do Kielc przyjechał kulomiot Władysław Komar, trybuny zapełniły się po brzegi, a Komar pobił rekord Polski. Gdy Błękitni weszli do pierwszej ligi bokserskiej, jako beniaminek ograli bokserską Legię Warszawa, w barwach której walczył choćby Janusz Gortat, ojciec Marcina. Wydaje się wręcz, że Błękitni w innych sekcjach niż piłkarska cieszyli się większą estymą w mieście niż piłkarze – ci drudzy mieli zbyt dużą konkurencję w postaci Korony.
Wikło: – Błękitni mieli ksywkę “Matysiaki”, trochę się z nich podśmiewano. Śpiewano: “Bahama, Bahama, nienawidzę błękitnego chama”. Na meczach była zupełnie inna atmosfera niż na Koronie. Na Koronie – MZKS, czyli klub międzyzakładowy, baza robotnicza – śpiewy, flagi, syrena. A na Błękitnych, klubie milicyjnym… jak ktoś cukierka odwijał z szeleszczącego papierka to się ludzie rozglądali kto robi hałas. Nie było takich kibiców, którzy za Błękitnych chcieliby umierać. Może ze dwóch pogardłowało przy derbach i to tyle. To jednak przy Ściegiennego był reprezentacyjny stadion Kielc. Ja jeszcze pamiętam, jak Korona grała na Iskrze, szło się na boisko zakładowe, całą ławą ludzi. Na Błękitnych nigdy nie było nic takiego.
Dziubel: – Jestem wychowankiem Błękitnych, tu uczyłem się grać. Dość późno zacząłem, bo miałem 14-15 lat, ale szybko załapałem się do juniora starszego. Grałem potem z zawodnikami trzy lata starszymi. Praktycznie co roku graliśmy w prestiżowych turniejach juniorskich. Dobrze szło nam też w rozgrywkach gwardyjskich, gdzie najtwardsze boje toczyliśmy z Gwardią Warszawa i Wisłą Kraków – pamiętam, w Gwardii grał jeszcze Maciej Szczęsny, ale wygraliśmy 4:1. Szkoda, że już nie żyje Wit Bryła, on miał to wszystko rozpisane, pilnował dokumentów, prowadził zapiski gdzieśmy grali. Szkolenie w Błękitnych było dobre, ale też młodzież była taka, że było z czego wybierać. W wieku 18 lat zadebiutowałem w drugiej lidze. Tak to się potoczyło. Była grupa młodych ludzi, którzy ze zrozumiałych przyczyn nie lubiła Błękitnych. Ale starsi kibice chodzili chętnie, mieliśmy nawet kibiców na treningach.
Korona grała wtedy najpierw przy Mielczarskiego, później przy Koniewa, po transformacji przemianowanej na Szczepaniaka. To trochę jak sytuacja z Łodzi, gdzie Widzew swoje najważniejsze spotkania i tak grał na ŁKS-ie: Korona, gdy w połowie lat siedemdziesiątych grała o awans do II ligi, to przy Ściegiennego.
To również na obiekcie Błękitnych rozegrano w 1967 roku finał Pucharu Polski pomiędzy Wisłą i Rakowem Częstochowa (Raków przegrał 0:2 po dogrywce, ale podchodził do tego meczu jako trzecioligowiec), to tu również w 1970 roku zagrała młodzieżówka prowadzona przez Kazimierza Górskiego, to tu również zagrała wreszcie pierwsza kadra pod wodzą Trenera Tysiąclecia, choć bez wielkiego sukcesu, przegrywając 0:1… z holenderskim pierwszoligowcem, Telstarem Velsen, tym samym, który kilka dni wcześniej bez trudu został pokonany przez Górnik Zabrze. Skład Polski na mecz przy Ściegiennego: Gomola (Czajkowski) – Wraży, Blaut, Gorgoń, Anczok – Szołtysik (Deyna), Płaszewski (Ćmikiewicz) – Banaś, Wilim, Jarosik, Gadocha. Poza imprezami sportowymi, to tu również odbywały się pochody czy inne okazje, by tak rzec, z nadania partyjnego.
Wikło: – Gazety podawały wtedy, że na mecze w Polsce chodziły dziesiątki tysięcy ludzi. Ciekaw jestem jak to było wyliczane. Kołowrotków nie było, wszystko “na oko”, a raczej podkręcane do góry w oparciu o fantazję. Można znaleźć opisy, gdzie na mecze w Kielcach chodziło dwadzieścia tysięcy ludzi, ale moim zdaniem to tylko nieliczne spotkania. Na Błękitnych owszem, zdarzało się, ale głównie na derbach i może na słynnym meczu z Górnikiem Zabrze. Górnik spadł z ligi, ale wciąż grał tu Gorgoń czy Pałasz. To był magnes. Wtedy absolutny full, natłok ludzi taki, że wyłamali bramę. Nikt nie był w stanie policzyć ile poszło biletów.
Źródło: WikiGornik.pl
Antoni Pawłowski dla “Sportu” pisał o tym meczu tak (za WikiGornik.pl): Występ Górnika wywołał w Kielcach olbrzymie zainteresowanie i na trybunach zjawiła się rekordowa liczba widzów – dwadzieścia tysięcy. Goście, którzy byli dojrzalszym zespołem wygrali jednak minimalnie. Mecz był ciekawszy w pierwszej części. W okresie tym goście kilkakrotnie przeprowadzili groźne ataki, ale bramkarz gospodarzy spisywał się bardzo dobrze. Nie był jednak w stanie zapobiec utracie bramki w 35 min., kiedy to napastnicy Górnika sprytnie wymanewrowali obrońców Błękitnych i Pałasz z bliskiej odległości zdobył jedyną w tym meczu bramkę. W ostatnich pięciu minutach tej części gry gospodarze przycisnęli, a efektem były kolejne trzy rzuty rożne.
Po zmianie stron pojedynek był już mniej ciekawy. Górnicy kontrolowali przebieg wydarzeń na boisku, a Błękitni mimo usilnych starań nie mogli sobie stworzyć dogodnej sytuacji do strzelenia wyrównującej bramki. W zespole gości na najwyższe noty zasłużył grający w drugiej linii Szwezig i bardzo ruchliwy napastnik Pałasz. Bardzo dobrze w całości zaprezentowała się również defensywa. W ambitnie grającej drużynie gospodarzy wyróżnić można Śliwę, Szpakowskiego i Cybulskiego.
Tak wyglądał niegdyś stadion przy Ściegiennego. Dziś stoi tu Suzuki Arena
Mecze derbowe nie miały temperatury derbowych starć z Krakowa, Trójmiasta czy Łodzi, raczej bliżej mu derbowym meczom z Poznania, gdzie i tak jasno wiadomo, komu kibicuje się w mieście przede wszystkim. Różnica jest jednak taka, że tutaj faktycznie mowa o zespołach bardzo porównywalnej jakości. Dość powiedzieć, że w drugiej lidze Korona z Błękitnymi mierzyły się ze sobą dwanaście razy, a bilans to idealny remis: po cztery zwycięstwa każdej z drużyn, cztery remisy, bilans bramkowy 10:10.
Wikło: – Derby elektryzowały Kielce. Poza meczami ligowymi, organizowano je także zimą. To był mecz o Puchar TPPR – Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Dla nikogo nie była ważna ideologia, tylko to, że jest styczeń, a ludzie spragnieni futbolu byli ciekawi co pokazuje Korona, co Błękitni. Czasem grało się na śniegu, na mrozie, ale nikomu to nie przeszkadzało, to była kielecka tradycja. Te mecze, choć sparingowe, przyciągały tysiące ludzi. W razie remisu rozgrywano karne.
Graba: – Derby były meczem ważnym zarówno dla zawodników Błękitnych i Korony, ale dla kibiców również: frekwencja zawsze była bardzo dobra. Jeszcze mecz z Radomiakiem zawsze miał skupiał wielu sympatyków. Nie wiązało się to jednak nigdy z żadnymi ekscesami. Na boisku raz była lepsza Korona, raz Błękitni. Zresztą, była również rotacja zawodników między tymi drużynami.
Dziubel: – Każdy czekał na takie mecze. Co nie zmienia faktu, że kluby się między sobą dogadywały, to były dość przyjazne stosunki, również między piłkarzami, ale na boisku nie było zmiłuj się, walka do upadłego.
Zdarzyło się nawet, że to Błękitni… przesądzili o awansie Korony do II ligi. Gdy w sezonie 88/89 W sezonie 89/90 jedni i drudzy grali akurat w III lidze, razem z takimi zespołami jak Karpaty Krosno, Sandecja Nowy Sącz, Hetman Zamość, Cracovia, ale też Zelmer Rzeszów czy Stadion Kielce. To mecz Błękitnych na finiszu, w którym ograli Radomiaka, ostatecznie dał awans Koronie.
Lepszy zespół w II lidze mieli Błękitni, którzy wspięli się nawet na czwarte miejsce w jednym z sezonów. Zespół prowadzili uznani trenerzy, jak choćby Lucjan Franczak, czy legenda kieleckiej trenerki, Bogumił Gozdur, stojący za sukcesami zarówno Korony, jak i Błękitnych. Gozdur założył się nawet z Czesławem Palikiem o to kto zrobi więcej awansów z kieleckimi zespołami: Palik ostatecznie wygrał o jedno oczko.
W szeregach milicyjnego klubu grali tacy zawodnicy jak Michał Gębura, który później występował w reprezentacji Polski, czy Roman Szpakowski, który wsławił się choćby strzeleniem Rakowowi – bronił Edward Bogucki – bramki… bezpośrednio z rzutu wolnego z własnej połowy. Błękitni wygrali wtedy 2:0, a Szpakowski jeszcze drugą bramkę strzelił “tylko” z trzydziestu metrów. Niemniej mimo niezłego składu, dobrego szkolenia, a także regularnych posiłków z Wisły Kraków, o pierwszej lidze raczej przy Ściegiennego się nie marzyło.
Wikło: – Kluby milicyjne miały swoją hierarchię. Błękitni byli jednak zdecydowanie w tej hierarchii za Wisłą. Wisła była w Ekstraklasie, jej pasowali Błękitni niżej: można było wysłać gracza, wymienić się, posłać młodszego piłkarza, żeby się ograł. Tak się ogrywał Artek Sarnat, Jacek Matyja. Wielu Wiślaków przez klub się przewinęło. W drugą stronę poszedł Władek Starościak. Według mnie bywały takie sezony, gdzie Błękitni mogli powalczyć o awans, ale znali swoje miejsce w szeregu.
Graba: – Wisła, też będąc w pionie gwardyjskim, podsyłała nam zawodników. Jeśli oni mieli tam problemy ze względu na wiek, wypadli ze składu, albo byli zdolnymi juniorami, Błękitni byli dla nich dobrym miejscem. nie musieli zmieniać pracodawcy, często chodziło o to, że wciąż pozostawali zatrudnieni na etatach policyjnych.
Dziubel: – Za moich czasów szansy na awans nie było. Mieliśmy jedną z najmłodszych drużyn w lidze, bazującą w większości na swoich zawodnikach.
Oba kieleckie kluby miały problemy by odnaleźć się w potransformacyjnej rzeczywistości. W 1982 siedemnastoletni talent Michał Gębura został podjęty mieszkaniem, a wkrótce było go stać również na zachodni samochód, tymczasem ci, którzy grali w latach dziewięćdziesiątych, wspominali, że żyło się z dnia na dzień,a opóźnienia były czymś naturalnym, ewentualne premie potrafiły przyjść po latach albo wcale. Tak jednak było wtedy w wielu miejscach w Polsce, Błękitni nie byli tutaj żadnym wyjątkiem. Wciąż jednak w sezonie 90/91 wywalczyli awans do II ligi, a w niej poczynali sobie zupełnie nieźle, grając w górnej części tabeli. W barwach Błękitnych grał wtedy choćby Herbert Boruc, stryj Artura:
Źródło: 90minut.pl
A także Leszek Lipka, 21-krotny reprezentant Polski w latach 79-81, kapitalny rozgrywający, który wcześniej rozegrał ponad trzysta meczów dla Wisły.
Graba: – Leszek Lipka… to był piłkarz przez duże P. Ogromne umiejętności techniczne. I bardzo sympatyczny człowiek.
Wikło: – Profesor. Nie dość, że dusza człowiek, to jeszcze na boisku kultura gry. Rządził. Ale największą postacią jest Romek Szpakowski, niestety świętej pamięci.
Tymczasem przez piłkarską Polskę przetaczała się fala fuzji. Robiono je w pierwszej lidze, nawet między klubami oddalonymi od siebie o pół Polski, robiono na prowincji, robiono je wszędzie. Na ten pomysł wpadli też w Kielcach już w 1995, ale wtedy jeszcze Koronie udało się w ostatniej chwili działać na własną rękę dzięki sponsorowi Nida-Gips. Klub jednak musiał iść wtedy na dość znaczące kompromisy:
Źródło: polskielogo.net
Gdy sponsor się wycofał, Korona znowu klepała biedę. Ta sama sytuacja trawiła trzecioligowych Błękitnych, podczas gdy w niedalekim Ostrowcu Świętokrzyskim doskonałą formę notowało KSZO. To działało mobilizująco, dlatego podjęto decyzję o fuzji Błękitnych z Koroną: trener Jacek Zieliński – tak, ten Jacek Zieliński – na pierwszym treningu miał czterdziestu zawodników.
W teorii miało to dać jeden mocny klub w Kielcach. W praktyce Błękitni samodzielnie zajęli 10 miejsce w III lidze sezonu 99/00, a klub po fuzji rok później trzynaste.
Zmianę jakościową dało dopiero wejście Kolportera. Fuzja nie dała nic poza likwidacją drugiego najbardziej uznanego klubu piłkarskiego w Kielcach.
Wikło: – Po przemianach ustrojowych klub przestał być milicyjnym, był to zwykły, fajny klub, dający Kielcom trochę inną piłkę, inną atmosferę. Szkoda, że stało się jak się stało. Fuzja faktycznie oznaczała likwidację Błękitnych. Niechby grali nawet w jakiejś niższej lidze, zawsze byłoby trochę frajdy. I szkoda też tych zimowych meczów towarzyskich.
Dziubel: – Człowiek cały czas przejeżdżając koło stadionu myśli, jakby to był teren Błękitnych. Myślę, że źle się stało. Połączenie zespołu, ale skutkiem czego jeden zginął z mapy. Wiadomo, że tam pieniędzy nie było dużych, ale przecież gdzieś tam można było klub utrzymać, nawet na niższym poziomie.
Za chwilę likwidacji Błękitnych stuknie dwadzieścia lat. Czy korzenie mało chlubne? No jasne. Ale minęły lata, wiele innych dawniej resortowych klubów dzisiaj normalnie funkcjonuje, już na zupełnie nowych zasadach. Chwalić się likwidacją Błękitnych też nie ma co. Zawsze to byłby kolejny klub, który dbałby o młodzież, który gdzieś pchałby piłkę w regionie do przodu, nawet jeśli w ciut niższych ligach. Konkurencją dla Korony nigdy nie był, możliwa była normalna koegzystencja, z korzyścią dla wszystkich.
Dziś szans na to już nie ma.
Wikło: – Nie wierzę, że Błękitni wrócą. Nie ma ludzi, którzy chcieliby to zrobić.
Leszek Milewski