Długo w tym sezonie Aleksandar Vuković chwalony był za to, jak Legia organizuje swoją pracę w defensywie. Zespół tracił mało bramek w lidze, w europejskich pucharach przechodził wręcz samego siebie, grając na czysto w siedmiu kolejnych meczach. Już pal licho, że to gówno dało, bo jedno trafienie wyrzuciło Wojskowych za burtę, ale nasze ekipy potrafią przyjąć sztukę w Europie i od Dzieci z Bullerbyn, więc jakieś wrażenie to robiło. Niestety i ten atut zespołu Vukovicia został zatracony, a przed meczem z Lechem nie zanosi się na to, by defensywa miała wrócić na właściwe tory.
Od ostatniej przerwy reprezentacyjnej tylko raz Legii udało się zagrać na zero z tyłu w lidze (w Pucharze Polski była jeszcze Puszcza Niepołomice). Chodzi oczywiście o starcie z Jagiellonią, które de facto potwierdzało dobrą dyspozycję Legii w defensywie, skoro potrafiła się obronić w dziesięciu na trudnym terenie w Białymstoku. No, ale od tego czasu nie jest już tak różowo:
– sztuka od Wisły Płock,
– sztuka od Cracovii,
– dwie sztuki od Lechii,
– dwie sztuki od Piasta.
To tylko liczby, ale trzeba sobie przypomnieć, w jaki sposób Legia traciła te gole. Przecież na przykład bramki od gdańszczan zakrawały wręcz o kompromitację Wojskowych, skoro gościom wystarczyły dwa rzuty z autu. Jak można stracić gola z woleja po bezpośrednim wyrzucie piłki? Jak można dopuścić, żeby piłkarze przeciwnika swobodnie sobie klepali piłką w okolicach szesnastki i potem ją wrzucili w pole karne? Dodajcie do tego łatwość, z jaką ośmieszył przeciwników Felix, klops Majeckiego i nieszczęścia gotowe.
Sześć bramek straconych w czterech kolejnych meczach to naprawdę nie jest dobry wynik. Mówimy przecież o drużynie, która od pierwszego do 25 sierpnia nie dostała ani razu w czajnik, mimo 540 minut na liczniku. Jasne, wówczas Legia też mało strzelała, ale do obrony nie można było mieć większych pretensji.
To zostało zatracone i 12 przyjętych bramek w 11 ligowych meczach nie robi wrażenia. Mniej trafień dostały zespoły Pogoni, Cracovii, Lechii, Śląska, Piasta i Górnika. Tyle samo Jagiellonia. Jeśli dodać do tego, że Wojskowi również rzadko strzelają (13 bramek), to wyjdzie nam, że ani dobrze nie bronią, ani dobrze nie grają w przodzie.
W każdym razie w sobotę na Łazienkowską przyjedzie Lech, a więc zespół, który razem z Zagłębiem Lubin strzelił najwięcej goli w lidze – 21. Tymczasem Legia nie dość, że zatraciła pewność w tyłach, to jeszcze nie przystąpi do tego spotkania w najmocniejszym składzie.
Za kartki pauzuje Artur Jędrzejczyk, czyli nie tyle, że najlepszy obrońca Legii, tylko najlepszy piłkarz zespołu w ogóle. Reprezentant Polski wykręcił u nas średnią not 5,60, żaden zawodnik klubu ze stolicy nie ma lepszej średniej. Inny doświadczony stoper, Igor Lewczuk, dopiero wraca do zdrowia i jego występ stoi pod dużym znakiem zapytania. Do dyspozycji Vukovicia pozostają Mateusz Wieteska, Inaki Astiz i William Remy. Francuz ostatnio w lidze zagrał z Pogonią, Hiszpan najlepsze lata dawno ma za sobą, Wieteska popełnia błędy (wspomniana Lechia).
Prawa strona? Kontuzjowany jest Paweł Stolarski, będący ostatnio w bardzo przyzwoitej, jeśli nie bardzo dobrej formie. Zmienić mógłby go Marko Vesović, ale nie zmieni – również narzeka na uraz. Jak podaje Legia.net, Czarnogórzec ćwiczył indywidualnie, natomiast szybko zszedł z boiska z grymasem bólu i tyle go widziano. Być może tę pozycję obsadzi więc Paweł Wszołek, a przecież nie tam go ściągano.
Na lewej stronie zapewne zagra Rocha, bo Obradovicia jak zwykle coś boli. Tym razem plecy. A że Rocha nie jest ostoją, nikogo nie musimy przekonywać. Do dyspozycji pozostaje Karbownik, natomiast i on trenował w środku tygodnia indywidualnie. Sami widzicie: nie jest najlepiej. Vuković musi sklecić skład z piłkarzy, którzy albo są przeciętni, albo mogą wystąpić na nie swojej pozycji, albo nie błyszczą formą. Skoro ta drużyna potrafiła zbierać cięgi, mając Jędrzejczyka i Stolarskiego w swoich szeregach, to jak obroni się przed Lechem bez nich? Serb musi znaleźć odpowiedź na to pytanie, bo trzeciej porażki z rzędu może nie przetrwać.
Fot. FotoPyk