Świat boksu znowu płacze. Cztery dni po brutalnej porażce przez nokaut w 10. rundzie walki w Chicago, z powodu ciężkich obrażeń mózgu zmarł Patrick Day. 27-letni Amerykanin dołączył do coraz dłuższej listy ringowych ofiar. W samym tylko wyjątkowo koszmarnym 2019 roku odnotowano co najmniej cztery takie przypadki…
Patrick Day (na zdjęciu po prawej, w wygranej walce z Elvinem Ayalą) nie był żadną wielką gwiazdą światowego boksu, to jasne. Ale w żadnym wypadku nie był też chłopcem do bicia. Na zawodowym ringu zadebiutował kilka miesięcy po 18. urodzinach. W pierwszym roku kariery zanotował pięć zwycięstw i jeden remis, w kolejnym – cztery zwycięstwa. Potem przyszła porażka na punkty, a kilka miesięcy później kolejna – już przez techniczny nokaut. Następne lata wyglądały jednak dużo lepiej. Day wygrał sześć kolejnych walk, w tym choćby z niepokonanym w 15 pojedynkach Erickiem Walkerem, któremu odebrał pas WBC Continental Americas. Pod koniec czerwca przegrał na punkty z niepokonanym Carlosem Adamesem, a w sobotę mierzył się z 21-letnim Charlesem Conwellem. Dla ekspertów i kibiców było jasne, że Day to solidny pięściarz, którego stać na sprawienie niespodzianki i zastopowanie młodego króla nokautu, a przynajmniej – sprawienie mu poważnych kłopotów.
Tak się jednak nie stało. Conwell kontrolował pojedynek, posłał Daya na deski raz, potem drugi w ostatnich sekundach ósmej rundy. Sędzia Celestino Ruiz zadał wtedy standardowe pytanie: „Dobrze się czujesz”? „Tak”. „Chcesz kontynuować”? „Tak”. Dziś wszyscy żałują, że 27-latek z Nowego Jorku nie zaprzeczył. Bo w 10. rundzie Conwell trafił najpierw lewym sierpowym, a potem potężnym prawym. Day padł na deski, sędzia natychmiast przerwał walkę. Co ważne, to nie była walka z kategorii lanie chłopca do bicia. Owszem, młodszy z pięściarzy przeważał i kontrolował pojedynek, ale nie było tu kumulacji setek ciosów, spadających na głowę starszego.
Trzeba też powiedzieć wyraźnie, że służby ratownicze zareagowały naprawdę bardzo dobrze. Znokautowany bokser błyskawicznie znalazł się na noszach i został przetransportowany do szpitala. Niestety, lekarze nie mogli wiele zrobić. Wprowadzili pięściarza w stan śpiączki farmakologicznej, następnie przeprowadzili operację mózgu. Cztery dni później stwierdzili zgon z powodu „poważnego urazu mózgu”.
– To był mądry, świetnie wykształcony chłopak z dobrej rodziny. Nie musiał boksować, żeby zarobić na życie, robił to, bo to kochał – komentował zrozpaczony Lou DiBella, promotor Daya. – Pat sprawiał, że jego otoczenie stawało się lepsze. Nigdy nie spotkałem nikogo, kto by go poznał i nie lubił. Nigdy nie słyszałem, żeby o kimkolwiek powiedział złe słowo. Nigdy nie widziałem, żeby witał kogoś bez wielkiego uśmiechu na twarzy. Czasem życie jest po prostu niesprawiedliwe. Proszę, zachowajcie go w swoich modlitwach, myślach i sercach…
W poprzednich latach zdarzała się jedna, czasem dwie śmierci w ringu. W 2019 to już co najmniej czwarty tego typu przypadek. W lipcu tragicznie zakończyła się walka o prawo pojedynku o mistrzostwo świata. Maksym Dadaszew nie wyszedł do 12. rundy walki, w drodze do szatni stracił przytomność i już jej nie odzyskał. Kilka dni później poinformowano także o śmierci Hugo Alfreda Santillana. We wrześniu z kolei w najgorszy możliwy sposób zakończyła się walka 21-letniego Bułgara Borisa Stanchova w Albanii.
Coraz częściej padają pytania o to, jak chronić zdrowie i życie bokserów, a – jeśli to niemożliwe – to może powinno się zabronić uprawiania niebezpiecznego sportu.
– To są momenty, w których całkowicie na poważnie się zastanawiam, czy chcę dalej promować boks. Kiedyś, statystycznie, coś się wydarzy u nas w Polsce – komentuje na Twitterze promotor Andrzej Wasilewski. – Jest wiele obszarów odpowiedzialności, poczynając od sumienia, a na prawie kończąc. Od dawna o tym myślę. O wszystkich obszarach. Na niektóre możemy mieć wpływ, na inne nie.
foto: newspix.pl