Że się wyróżniał wśród polskich bokserów – to oczywiste. I wcale nie chodzi o kolor skóry, a przynajmniej – nie tylko. Izu Ugonoh wyróżniał się także choćby pod względem wspaniałego wyszkolenia technicznego oraz zaskakiwał ogromną łatwością pięknego wypowiadania się w ojczystym języku. Właśnie oficjalnie ogłosił, że kończy karierę bokserską. I trzeba sobie powiedzieć bardzo wyraźnie: z tej kariery, gdyby parę spraw ułożyło się trochę inaczej, można było wycisnąć znacznie więcej…
Jakieś półtora roku temu w „Rzeczpospolitej” ukazał się duży wywiad z Izu Ugonohem. Okładkę magazynu sportowego zdobił rysunek pięściarza z husarskimi skrzydłami oraz tytuł „Ostatnia nadzieja białych”. Tytuł był oczywistym nawiązaniem do przydomka, jaki ponad 20 lat wcześniej otrzymał Andrzej Gołota. Wówczas to Polak był właśnie ostatnią nadzieją białych na mistrzostwo świata w wadze ciężkiej, coraz mocniej zdominowanej przez czarnoskórych pięściarzy. Jak się okazało – niespełnioną. Minęło trochę czasu i sytuacja się zmieniła o 180 stopni. Przez dekadę w królewskiej kategorii dominowali bracia Kliczko, w międzyczasie tytuł dzierżyli choćby także między innymi zupełnie biali Nikołaj Wałujew i Aleksander Powietkin. Aż przyszło nowe rozdanie. Jeszcze niedawno wszystkie pasy dzierżyli dwaj czarnoskórzy zawodnicy, Deontay Wilder oraz Anthony Joshua. Właśnie wtedy, ukazał się wspomniany artykuł.
Izu był wówczas jednym z najgłośniejszych nazwisk w polskim boksie. Na koncie miał 18 walk, z czego 17 wygranych (14 przed czasem). Wyglądał jak młody bóg, a jego siostra była triumfatorką polskiej edycji programu „Top Model”. Jakby tego było mało, pięściarz z Gdańska potrafił rozmawiać z dziennikarzami, pięknie i mądrze (!) mówił zarówno po polsku, jak i po angielsku. Słowem: wydawało się, że jego przyszłość wciąż rysuje się w jasnych barwach, mimo trzech dych na karku oraz porażki z Dominikiem Breazeale’em. Tamta walka zresztą – choć przegrana – dała dużo polskiemu pięściarzowi. Pokazał w niej niesamowity charakter i wolę walki, czyli coś, czego nie da się ani kupić, ani wytrenować. Został zauważony przez ekspertów w USA i Wielkiej Brytanii, czyli tam, gdzie dziś rozdaje się karty w światowym boksie. Do bycia realną nadzieją na zdobycie tytułu oczywiście była daleka droga, ale scenariusz, w którym Izu Ugonoh mógłby dostać mistrzowską szansę, wcale nie był nierealny. Ot, jedna, dwie dobre, wygrane walki i Polak mógł dołączyć do gry o tron.
Niestety, od tego momentu nic w karierze Izu nie układało się tak, jak należy. W maju ubiegłego roku wystąpił na Narodowej Gali Boksu. Na papierze wyglądało to ciekawie, zapowiadała się wielka impreza, a naprzeciw Ugonoha miał stanąć Fred Kassi, Kameruńczyk znany z niezłej walki z Tomaszem Adamkiem. Impreza była jednak znacznie mniejsza niż zapowiadano, a na domiar złego po dwóch rundach Kassi stwierdził, że boli go głowa (!) i wraca do domu. Zamiast cennego sprawdzianu dla Izu, wyszedł krótki sparing z kuriozalnym zakończeniem.
Jeszcze gorzej było później. W listopadzie, kilka godzin przed zaplanowanym treningiem z Izu, nagle zmarł jego szkoleniowiec Andrzej Gmitruk. Ugonoh, na dwa tygodnie przed występem na gali w rodzinnym Gdańsku, został bez trenera. Ostatecznie, planowana przez Dariusza Michalczewskiego impreza została najpierw przesunięta na marzec, a potem odwołana. Izu w międzyczasie zdecydował się nawiązać współpracę z trenerem Romanem Anuczinem. Debiut nowego duetu wypadł jednak najgorzej, jak mógł. Choć Izu był zdecydowanym faworytem, z Łukaszem Różańskim przegrał przez nokaut w czwartej rundzie. Co gorsza, w ringu wyglądał na kompletnie nieobecnego, a z woli walki, prezentowanej choćby we wspomnianym pojedynku z Breazeale’em, nie zostało nawet wspomnienie.
Już kilka dni po walce na Instagramie sugerował, że to mógł być jego ostatni występ. „Przegrałem ostatnią walkę i jest mi bardzo przykro, z dwóch powodów. Po pierwsze zawiodłem mnóstwo ludzi. Promotorów, trenerów, Was kibiców i siebie. Po drugie nie wykazałem woli walki, a tym bardziej woli zwycięstwa. Bez tego nie ma co wychodzić do ringu. Niestety dopiero podczas walki dowiadujemy się, co w nas drzemie. Odpowiedź, którą uzyskałem to: nie chcę już nic więcej udowadniać”. Teraz w programie „W ringu” ETOTO TV powiedział bardziej dosadnie i jednoznacznie: w ringu bokserskim już mnie nie zobaczycie.
32 lata to oczywiście wciąż dość młody wiek, jak na żegnanie się ze sportem. Wiemy, że Izu regularnie jest na sali treningowej, że ciągnie wilka do lasu. Na razie miał wznowić treningi kick-boxingu, czyli dyscypliny, w której osiągał największe sukcesy, z tytułami mistrza świata i Europy na czele. Wiele wskazuje na to, że może chcieć spróbować swoich sił w mieszanych sztukach walki, gdzie po pierwsze będzie mógł się sprawdzić, po drugie – utrzymać status gwiazdy, który miał w boksie, a po trzecie – bardzo dobrze zarobić (niekoniecznie w tej kolejności).
foto: newspix.pl