Urodził się, wychował i aż do lipca całe życie mieszkał w Niemczech. A jednak po polsku mówi perfekcyjnie, ba, był on pierwszym językiem, jakim nauczył się posługiwać. Kosz ma pod zlewem (sprawdziliśmy!), w reprezentacji Polski gra już od kategorii U-15. W kolejnym odcinku „Patrzymy w przyszłość” spotykamy się z wychowankiem Borussii Dortmund grającym od tego sezonu w Górniku Zabrze – Davidem Kopaczem.
– Masz w sobie to coś. Chcielibyśmy cię mieć u siebie.
Gdy ośmiolatek słyszy takie słowa z ust trenera grup młodzieżowych Borussii Dortmund, może zawirować w głowie. – Bardzo szybko spełniło się wielkie marzenie – mówi David Kopacz, którego piłkarska droga stała się w tamtym momencie piękną, kilkupasmową niemiecką autostradą.
Jak to na autostradzie bywa, regularnie były bramki. Nie jest tak, że jak w Borussii raz się załapiesz, to potem jedziesz już niezależnie od wyników. Selekcja jest ostra i bezlitosna, mówimy przecież w tym momencie o drugim najpotężniejszym niemieckim klubie, należącym do elitarnego grona zaledwie jedenastu ekip, które w seniorskiej piłce doszły w ostatniej dekadzie do finału Ligi Mistrzów.
– Co rok, albo nawet i co pół roku były rozmowy z trenerami, dochodziło do sortowania. Wielu piłkarzy po sezonie odchodziło, między innymi do klubów, z którymi współpracowała Borussia, w ich miejsce trafiali nowi.
Kopacz jednak, jak twierdzi, nigdy tym, czy przebrnie przez kolejne sito, szczególnie się nie stresował.
– Zawsze miałem spokojną głowę. To się już mniej więcej wiedziało w sezonie. Jak byłeś istotnym zawodnikiem w spotkaniach, szanse, że zostaniesz były bardzo duże. Czułem, że nie muszę się bać.
Udało mu się pokonać wszystkie szczeble bez stawiania fałszywego kroku. Zbudowało to u wielokrotnego reprezentanta polskich kadr juniorskich i młodzieżowych duży przyrost pewności siebie i wiary we własne umiejętności piłkarskie. Czego najlepszy dowód dostaliśmy, gdy rozłożyliśmy przed nim grę „Piłkarz i Kopacz”, w której pomocnik drużyny Marcina Brosza miał wskazać najlepszego zawodnika, z jakim miał okazję grać czy trenować, a potem umiejscowić na planszy samego siebie pokazując skalę własnych umiejętności. I tak dryblerem 10/10 okazał się Ousmane Dembele, szybkościowcem 10/10 – bez niespodzianki – Pierre-Emerick Aubameyang, a najlepszym wykończeniowcem Mario Gomez. Ale Kopacz nie bawił się w fałszywą skromność i pełen wiary w swoje możliwości lokował się wysoko w porównaniu do prawdziwych mistrzów na swojej pozycji. Tylko przy bramce chwila zawahania i dwójeczka wraz z zapewnieniem, że gdyby wynikła potrzeba, to adres Davida Kopacza nie jest właściwym, by szukać kogoś, kto założy rękawice. Poza tym było kilka siódemek, ósemek…
No ale w końcu niewielu polskich piłkarzy ma szansę pobierać nauki w tak renomowanej szkole futbolu. W kolejnych kategoriach wiekowych spotykać zawodników, którzy później są wyceniani na dziesiątki, a nawet setki milionów euro. Dobrym kolegą Kopacza z zespołu był przecież nie tak dawno Jadon Sancho, Anglik o wartości oscylującej gdzieś pomiędzy 100 a 200 milionami euro. Chłopaki rozumieli się doskonale, bywały mecze, gdy najpierw jeden asystował drugiemu, by ten drugi chwil kilka później odwdzięczał się w identyczny sposób. Patrz na przykład derby z Schalke, przegrane 2:4, kiedy Kopacz i Sancho podzielili się po równo łupem goli i asyst.
Drogą Sancho nie udało się jednak póki co podążyć nikomu z zespołu, który był ostatnim Kopacza w Dortmundzie. Stoper Luca Kilian jest od paru kolejek podstawowym środkowym obrońcą Paderborn, lewy obrońca Jan-Niklas Beste gra regularnie w Eredivisie w barwach Emmen, ale większość albo wciąż występuje w koszulce Borussii w rezerwach czy zespołach młodzieżowych, albo wylądowała w innym miejscu.
Polak nie trafił wcale źle, bo w poprzednim sezonie zgłosił się Stuttgart. Poziom Bundesligi, plany, by był w pierwszej drużynie prędzej niż później. Miało to sens. Miał grać z zawodnikami takimi jak Gonzalo Castro – którego Kopacz wskazuje na równi z Mario Goetze jako piłkarza z najlepszą wizją gry, z jakim zetknął się przez lata w Niemczech – czy dysponującym zdaniem pomocnika Górnika najlepszym ze znanych mu osobiście graczy uderzeniem z dystansu Erikiem Thommym.
Zamiast tego jednak były kolejne frustrujące tygodnie, gdy Kopacza próżno było szukać w kadrze meczowej. Odmianę miała przynieść pierwsza roszada na pozycji pierwszego trenera. Markus Weinzierl już w pierwszym meczu, akurat z Borussią Dortmund, wziął Kopacza na ławkę. I w drugim, i trzecim też. Za każdym razem wysyłał go na rozgrzewkę, przygotowując do upragnionego debiutu, po czym – choć Stuttgart musiał za każdym razem gonić niekorzystny wynik – Kopacz wracał do pozycji siedzącej.
– Byłem blisko, czułem to, rozgrzewałem się. Niestety, nie dostałem tej szansy ani wtedy, ani w ostatniej kolejce z Schalke, gdy znów byłem na ławce. Mieliśmy przed sobą mecze barażowe, więc trener chciał pozostać w rytmie, a nie próbować nowych rozwiązań.
Upragnionego debiutu się nie doczekał, szansa uciekła. Zostały występy dla rezerw w Regionallidze Südwest, ale zdecydowanie nie o to chodziło w przenosinach do VfB. VfB, które zleciało z Bundesligi i nowy sezon rozpoczęło mocno, ale na jej zapleczu. Zaraz po relegacji Stuttgart zainwestował w środek pomocy jak w żadną inną formację. Jaśniejszego sygnału, niż zakup Philippa Förstera za trzy miliony, Philippa Klementa za dwa i pół oraz Mateo Klimowicza za półtora nie dało się wysłać. Wszyscy to ofensywni pomocnicy.
– Myślałem, czy nie zostać i nie walczyć o swoją szansę, ale zobaczyłem, że konkurencja na mojej pozycji się zwiększyła, a nie zmniejszyła. Stąd decyzja o wypożyczeniu do Górnika.
Wydawać by się mogło, że wyszkolony w Borussii Dortmund, notujący naprawdę dobre liczby w zespołach juniorskich BVB, łapiący się w nastoletnim wieku na ławkę w Bundeslidze zawodnik powinien dokazywać i rządzić w PKO Bank Polski Ekstraklasie. Rzeczywistość okazała się jednak nieco inna. Dla szerszej publiczności atuty Kopacza wciąż pozostają raczej zakryte, znajduje to zresztą odzwierciedlenie w naszych notach – 3,29 to średnia daleka od wymarzonej.
– Wiem o tym, jak jest i sam czekam, pracuję na liczby, bo wiem, że tego mi w tej chwili brakuje – przyznaje uczciwie Kopacz, na którego gola czy asystę się jeszcze nie doczekaliśmy.
To znaczy – nie w pierwszej drużynie, bo w rezerwach, w derbach z Ruchem strzelił lewą nogą bardzo ładnie i precyzyjnie. W ogóle ten mecz wyszedł mu lepiej niż jakikolwiek w zespole Marcina Brosza.
(akcja bramkowa od 3:52)
Co tu dużo mówić – takich występów jak ten z Ruchem Kopaczowi trzeba jak najwięcej, tylko że w „jedynce”. Bo czas już najwyższy na to, by w jednym górniczym mieście zaczął pokazywać to wszystko, czego nauczył się przez jedenaście lat w innym.
– Najbliższym celem jest, żeby zagrać jak najwięcej w Górniku, żeby być wiodącą postacią tego klubu, być wysoko w tabeli, rozwinąć się. A kolejnymi – mecze w kadrze i w Lidze Mistrzów. Chciałbym też kiedyś zagrać u Juergena Kloppa. Mimo że był w Borussii, nie miałem okazji z nim pracować, nawet porozmawiać – żałuje pomocnik Górnika.
– Jeszcze nie miałem!
TEKST I WIDEO: SZYMON PODSTUFKA I MATEUSZ STELMASZCZYK
fot. Michał Chwieduk (400mm.pl), FotoPyK