Być może jest w tym mniej profesjonalizmu niż mięsa w parówkach, ale musimy przyznać się, że bardzo mocno kibicujemy Sergiu Hance. Po pierwsze – to naprawdę solidny jak na warunki tej ligi piłkarz. Po drugie – w przypadku tego zawodnika bez cienia wątpliwości możemy powiedzieć, że jego gra ma sens, co w Ekstraklasie regułą niestety nie jest. Pijemy oczywiście do oryginalnego postanowienia rumuńskiego skrzydłowego, który po każdej wypracowanej bramce pomaga ludziom. I trzeba przyznać, że ostatnio jego działalność charytatywna musi rozkwitać.
Jeśli nie słyszeliście o dość niezwykłej historii skrzydłowego Pasów, odsyłamy was do naszego wywiadu, a poniżej fragment dla leniwych.
– Gdy jeszcze grałem w Dinamie, zawarłem ze sobą umowę: po każdym golu i asyście robię coś dobrego dla biednych. Po prostu chcę pomagać ludziom. To nie tak, że chcę, by wszyscy widzieli „zarabiam na piłce, więc dlatego powinienem ci oddać”. Nie. Po prostu jestem w stanie zapewnić mojej rodzinie przyszłość i życie na dobrym poziomie, a przy tym pomóc wielu ludziom. Myślę, że to najpiękniejsza rzecz na świecie, kiedy możesz dać komuś, kto nie ma niczego, trampolinę, od której może się odbić.
Hanca już zdążył sfinansować biednej rodzinie miejsce do życia w godnych warunkach, ale w swojej dobroczynności ma zamiar pójść zdecydowanie dalej. No i weź tu za takiego gościa nie trzymaj kciuków… Chyba się nie da.
Ale nawet zupełnie obiektywnie, zapominając o całej tej otoczce, nie sposób nie zauważyć, że Rumun wyrósł nam czołowego skrzydłowego w Ekstraklasie. Rozstrzygnięcie derbów na korzyść Cracovii pięknym strzałem to jedna rzecz, ale tu chodzi o regularność, której innym bocznym pomocnikom w tej lidze brakuje – na 10 spotkań Hanca słabo zagrał tylko raz, tydzień temu przeciwko Legii. W pozostałych meczach albo trzymał przyzwoity poziom, albo ciągnął Cracovię w kierunku zwycięstw i fotelu wicelidera, na którym siedzą dziś Pasy.
Zgadza się absolutnie wszystko, bo przekłada się to na liczby, czyli również na coś dobrego:
– gol z ŁKS-em,
– gol z Rakowem,
– gol z Koroną,
– gol z Arką,
– asysta z Lechem,
– gol z Wisłą.
Do tego również dwa kluczowe podania. Powiedzieliśmy, że Hanca wyrósł nam na czołowego skrzydłowego w Ekstraklasie, ale jeśli chodzi o sam udział przy golach, musimy być bardziej precyzyjni – takiego, który maczał palce aż przy ośmiu w lidze nie znajdziemy. Ba! Nawet zapominając o podziale na pozycje, Rumuna przebija tylko Jesus Imaz (8 goli, 1 asysta, 1 kluczowe), a równać się z nim mogą jedynie Paweł Brożek (7 goli, 1 asysta, 0 kluczowych) i Darko Jevtić (3 gole, 4 asysty, 1 kluczowe).
Fajne jest również to, iż wcale nie jest powiedziane, że chłop nam zaraz zgaśnie. Przecież jako gracz Dinama Bukareszt potrafił dobić w sezonie 2016/17 do aż 25 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej. Na życiówkę na razie więc nie idzie, ale i tak bardzo mocno doceniamy – po raz trzeci znajdujemy dla niego miejsce w jedenastce kolejki i – skoro zostaliśmy “przekupieni” – mamy nadzieję, że nie po raz ostatni.
A teraz mniej przyjemna kwestia. W badziewiakach zaczynają urządzać się piłkarze ŁKS-u. I o ile byliśmy przekonani, że taki Srnić trafi tu zaraz po tym, jak tylko dostanie szansę, o ile szybko ustaliliśmy, że Bogusz jako lewy obrońcy to dostarczyciel beki, o tyle Jan Sobociński jako lider klasyfikacji badziewiaków po 10 kolejkach to coś, czego kompletnie się nie spodziewaliśmy. Przecież to podstawowy stoper najpierw u Magiery na mundialu, a teraz w nowej kadrze Michniewicza. Innymi słowy – nadzieja polskiej piłki. Tymczasem wcale nie jesteśmy pewni, czy meczem z Zagłębiem nie posadził się na ławce w beznadziejnym w tym sezonie beniaminku. Zagrał tak fatalnie, że w zasadzie do niego wędruje podpaska kapitana tej ekipy.
Fot. FotoPyK
Jedenastkę kolejki, wraz z słuchaczami, wybieramy również w magazynie Weszłopolscy.