Ogranie Legii na jej boisku, ogranie Piasta w Gliwicach, ogranie Lecha u siebie. Wszystko wskazuje na to, że Lechia znów przeobraża się w zielono-biały walec. Może dziś w Warszawie nie dominowała przez pełne 90 minut, bo przecież musiała odrabiać straty. Ale tak konkretną Lechię po prostu chce się oglądać. Legia? Jeden Gwilia to za mało.
Ostatnio rozmawialiśmy z jednym uznanym polskim trenerem i zwrócił nam uwagę na… nosy stoperów Ekstraklasy. – Tacy piękni ci chłopcy, prościutkie nosy, nigdy nie mieli krwi na twarzy. No bo nie walczą w powietrzu, nie są nauczeni walki o piłkę. Ładnie grają, ale słabo bronią. A na jakiej pozycji grają? No, na obronie – kręcił głową. No i tak sobie myślimy, że faktycznie zbyt często zachwycamy się – tak ogólnie, jako środowisko piłkarskie – ozdobnikami, dodatkami dla zawodnika na danej pozycji. O, bramkarz dobrze gra nogami! O, napastnik walczy o piłkę w presingu! Patrz pan, obrońca dobrze wprowadza piłkę.
A obrońca ma przede wszystkim dobrze bronić. Czasami być chamem, ale w granicach rozsądku. Napastnik rywala ma czuć przed nim respekt, a nie ustawiać go sobie po swojemu. Później widzimy wynalazki Lecha Poznań, które ponoć “przydadzą się do rozgrywania akcji od tyłu”, ale przy każdej bramce dla przeciwnika maczają paluchy. To my już wolimy duet Nalepa-Augustyn, który dziś włożył do kieszeni najpierw Niezgodę, później Kante, a z czasem i całą ofensywę gospodarzy.
I dopiero gdy ułożyli sobie rywali, to się rozstrzelali pod bramką warszawian. Dwa rzuty z autów, jeden rozegrany bezpośrednio, drugi pośrednio i dwupak stoperów. Podobała nam się zwłaszcza ta akcja na 2:1 – zgrabna wrzutka Fili, zgranie Sobiecha i Augustyn, który wjechał w pole karne Legii jak monster truck na zjazd fanów cinquacento. A Stolarski, który go krył, to w ogóle przyjechał rowerem. I to takim z doczepianymi kółkami.
Lechia po raz pierwszy od sześciu lat wygrała w lidze z Legią na wyjeździe. I wygrała dzięki temu, że po pierwsze – miała Kuciaka w kozackiej formie. Po drugie – miała wspomniany duet Nalepa-Augustyn. I po trzecie – przy korzystnym wyniku trzymała mecz w garści, a nie nim żonglowała. Legia mając 1:0 nie potrafiła utrzymać tego prowadzenia w ryzach, pozwoliła gdańszczanom się rozpędzić. A przecież miała okazje, by to prowadzenie podwyższyć.
Niewiele Legii dały też zmiany, bo Novikovas zaprezentował się żenująco (czy kogokolwiek to jeszcze dziwi?), a Kante narobił krzywdy obronie Lechii jedynie tym kopnięciem Nalepy w twarz. I im więcej powtórek tej akcji widzimy, tym bardziej przychylamy się do tezy, że to powinno być wykluczenie legionisty. Widzi zmierzającego do piłki Nalepę, a i tak idzie do końca na tę taką półprzewrotkę. W konsekwencji łamie nos lechisty. Rymaniak za coś podobnego ostatnio wyleciał z boiska. A tu Kante dostał tylko żółtą kartkę.
Lechia nabiera rytmu. W ostatnich czterech meczach zdobyła komplet punktów, jeśli dorzucić do tego spotkanie w Pucharze Polski, to mamy pięć zwycięstw w pięciu spotkaniach z rzędu. Jest Kuciak w świetnej formie, rozwija się Fila, Nalepa-Augustyn są opoką tej drużyny, lewa flanka chodzi jak należy. Może można jeszcze podkręcić tę grę ofensywną, już pod samym polem karnym rywala. Ale po średniawym początku Lechia znów jest poważnym graczem w ścisłej czołówce ligi.