Wyjdźmy może od anegdoty, którą uwielbiał opowiadać Paweł Zarzeczny. Otóż Pawełek kręcił się w przerwie pewnego meczu po stadionie i nagle wpadł na Ryszarda Tarasiewicza. Trochę zdziwiło go to spotkanie, bo szkoleniowiec przyjechał na mecz z drużyną, którą wtedy prowadził. Tymczasem gdy nie szło jej na boisku, trener palił fajkę, zamiast wykorzystać kwadrans przerwy na wskazówki i motywację. Gdy Zarzeczny zapytał o to Tarasiewicza, usłyszał tylko: “Pawełek, a co ja im będę teraz pierdolił?”.
Dlaczego o tym wspominamy? Dlatego, że oglądając mecz Korony ze Śląskiem, bardzo długo w głowie mieliśmy taką samą myśl – co my będziemy wam pierdolić?
To takie spotkanie, o którym się nie gada, bo nie ma o czym. Tylko zaczęło się fajnie, bo od ślicznego podania Łabojki do Płachety w drugiej minucie, ale skrzydłowy pieprznął wprost w wychodzącego Kozioła, czym niejako zapowiedział ekstraklasowy paździerz.
Mniej więcej do 70. minuty chcieliśmy kompletnie olać pomeczówkę – wystawilibyśmy noty i cześć, bo już wystarczająco dużo czasu kielczanie i wrocławianie nam ukradli. Jednak ci pierwsi nagle zaczęli grać tak, jakby przypomnieli sobie, że nie wygrali od 20 lipca, gdy na inaugurację puknęli zesrany Raków i wypadałoby ten stan rzeczy zmienić. Kompletnie się tego nie spodziewaliśmy, ale Korona momentalnie rzuciła się Śląskowi do gardła tak, jakby mowa było o sąsiedzie z ligowej tabeli, a nie wiceliderze po dziewięciu kolejkach i jedynej drużynie w Ekstraklasie, która do tej pory nie przegrała żadnego spotkania.
Pierwsza próba: Jukić pakuje piłkę do siatki, ale spalonego Papadopulosa dopatrzył się sędzia Gil.
Druga próba: Kovacević strzela, futbolówka mija Putnockiego, ale z linii wybija ją Puerto.
Trzecia próba: Pucko (podawał za każdym razem) korzysta z błędu w środku Łabojki, wykłada piłkę Radinowi, a ten lewą nogą pakuje ją pod poprzeczkę.
Do trzech razy sztuka! Wszystko to w jakieś siedem-osiem minut meczu, który powinno się podawać na bezsenność. Śląsk był lekko w szoku, jeszcze w końcówce mógł wyszarpać remis, ale groźny wolej Chrapka odbił Kozioł. I tak pierwsza ligowa porażka wrocławian w tym sezonie stała się faktem. Już w środku tygodnia drużyna Lavicki straciła status niepokonanej za sprawą Widzewa w PP, ale znalazło się kilka osób, które powiedziało – może to i lepiej, bo będzie można skupić się na śrubowaniu bilansu w lidze.
No i dupa, typowa Ekstraklasa, według jej logiki Śląsk po prostu musiał wyrżnąć się na tak mizernej przeszkodzie. Korona kupiła sobie tym zwycięstwem trochę spokoju – osiem punktów już jakoś wygląda, tyle samo ma Arka, no i jest poczucie kontaktu z Rakowem czy Zagłębiem. Roboty przed tą drużyną ciągle masa (doceniamy szanse dla Szymusika czy Pierzchały!), ale przyjemniej będzie się ją wykonywało.
Fot. FotoPyK