Reklama

Dennis zdominował jazdę na czas. Bodnar wypadł słabo

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

25 września 2019, 18:58 • 4 min czytania 0 komentarzy

Nie będziemy owijać w bawełnę: rozczarowaliśmy się dzisiejszym występem Maćka Bodnara. Wierzyliśmy – zresztą pewnie jak i on sam – że dojedzie co najmniej w pierwszej dziesiątce. Tymczasem Polak w Yorkshire pojechał wolno i zajął dopiero dwudzieste miejsce. Trzy lokaty za nim uplasował się Kamil Gradek. Bohaterami mistrzostw zostali za to Rohan Dennis, który obronił tytuł, i fantastyczny Remco Evenepoel. Belgijski nastolatek jest od dziś wicemistrzem świata.

Dennis zdominował jazdę na czas. Bodnar wypadł słabo

Zanim przejdziemy do wyników, to warto wtrącić dwa słowa o tym, że trasa tej czasówki była naprawdę trudna. Przejazd przez nią równał się ciężkiej harówie, tym bardziej, że pogoda – co nas nie dziwi – naprawdę nie rozpieszczała zawodników. Było chłodno i mokro, kilku kolarzy zaliczyło przez to zresztą bliższy kontakt z asfaltem. Wśród nich między innymi startujący z „2” (im niższy numer, tym teoretycznie większy faworyt) Victor Campenaerts, który leżał podobno dwukrotnie.

Deszcz więc dodatkowo tylko utrudniał zadanie, które samo w sobie i tak łatwe nie było. Jeśli czasówki na Wielkich Tourach to poziom „zaawansowany”, to ta spokojnie mogłaby być „ekspertem”. 52,5 kilometra długości, sporo wzniesień i pagórków, właściwie płasko było tylko na początku, potem kolarze jechali raz w górę, raz w dół. Wiadomo, że nie były to żadne szczyty, na które trzeba by się wspinać, ale gdy przez 50 kilometrów jedzie się na maksa, wypruwając z siebie wszystkie siły, to nawet takie małe pagóreczki potrafią nieźle zmęczyć.

Napisalibyśmy, że to przez to Maciek Bodnar był tak nisko, ale prawda jest taka, że Polak od samego początku nie trzymał tempa. Jasne, w środkowej części trasy – tej najtrudniejszej – jechał jeszcze wolniej, ale nawet gdyby trasa wiodła dziś po płaskim, raczej nic by z tego nie było. Sami nie wiemy, skąd aż taki problem. Być może powodem jest „pusty” i stosunkowo słaby sezon polskiego kolarza, który – wyjątkowo – nie pojawił się w tym roku na starcie żadnego z Wielkich Tourów. A może po prostu to nie był jego dzień. Bo przecież i tak się może zdarzyć. Natomiast czas Polaka, pisząc wprost, był słaby. I pewnie sam Maciek to przyzna.

Negatywnie zaskoczył nas zresztą nie tylko on, ale i Primoż Roglić. Triumfator hiszpańskiej Vuelty i wielki specjalista w jeździe na czas, był wymieniany w gronie ścisłych faworytów do sięgnięcia dziś po złoto. Tymczasem – jak Bodnar – od początku jechał słabo, jakby nie mógł odnaleźć się w brytyjskich warunkach. Ostatecznie dojechał na dwunastej pozycji, a do zwycięzcy stracił równe trzy minuty.

Reklama

I właśnie, zwycięzca. Rohan Dennis ma za sobą dziwny sezon. Na Tour de France wycofał się nagle i to przed etapem jazdy na czas, zaskakując tym nawet swój zespół. Potem mówił, że w konsekwencji doprowadziło to do jednego z najgorszych okresów w jego karierze, podobno mocno pokłócił się z własną ekipą. Na mistrzostwach zresztą jechał na „neutralnym” rowerze, na którym nie było nazwy Bahrain-Meridy. Przez ostatnie miesiące nie startował nigdzie, przygotowywał się do mistrzostw. Chciał obronić złoto wywalczone przed rokiem.

Udało mu się. To, że to zrobił, to jednak żadne zaskoczenie. Gość jest po prostu specjalistą od czasówek, na koncie przed startem miał nie tylko ubiegłoroczne złoto, ale i między innymi wygrane etapy każdego z Wielkich Tourów. Jeszcze wczoraj pokazywał, że jest niesamowicie pewny siebie, mówił: – Moim celem jest zdobycie drugiego mistrzostwa świata w jeździe na czas z rzędu. Spodziewam się, że to zrobię. W najgorszym przypadku zdobędę medal. Jestem pewien tego co potrafię. Nie widzę żadnego powodu, który miałby mnie pozbawić wygranej. Co prawda nie startując w żadnym wyścigu nie do końca wiem w jakiej jestem formie, ale mentalnie jestem na to gotowy i nie przeszkadza mi to. To ponownie będą moje mistrzostwa.

No i były. Bo, jeszcze raz – samo zwycięstwo to jedna rzecz. Był faworytem, wygrał. Ot, do przewidzenia. Jednak styl w jakim to zrobił, jest niesamowity. Drugiego Remco Evenepoela odsadził o minutę i dziewięć sekund! A sam Belg też miał ponad 40 sekund przewagi nad kolejnym zawodnikiem. To już nie zwycięstwo, to dominacja, demonstracja siły, zmiażdżenie rywali. Przecież ten gość wpadł na metę równo z Primozem Rogliciem, startującym trzy minuty przed nim. To tak jakby w lekkoatletycznym biegu na 5 kilometrów ktoś wygrał z przewagą okrążenia. Dennis dziś pokazał, na co go stać i automatycznie stał się głównym faworytem do zdobycia złota w tej samej konkurencji na przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich, które będą jego głównym celem.

Warto jednak wspomnieć jeszcze o Evenepoelu, bo jego medal jest małą sensacją. Młody Belg w teorii mógłby startować wśród młodzieży i tam walczyć o złoto, ale przeskoczył do seniorów po tym, jak w zeszłym roku wygrał w obu konkurencjach (jazda na czas i wyścig ze startu wspólnego) w rywalizacji juniorów. W tym roku w jeździe na czas został już seniorskim mistrzem Europy, teraz dołożył do tego srebro mistrzostw świata. Na karku ma 19 lat, a w Google wciąż figuruje jako „piłkarz”, bowiem od tego sportu rozpoczynał karierę. Jeśli będzie się tak dalej rozwijać, to Belgowie za kilka lat nie będą mieli kolarza, a maszynę do wygrywania.

A my? My czekamy na to, co stanie się w wyścigu ze startu wspólnego, gdzie pod nieobecność Michała Kwiatkowskiego liderem naszej kadry będzie Rafał Majka. Trasa i pogoda sugerują raczej, że „Zgred” nie pojedzie po medal, ale nie takie rzeczy w kolarstwie już widzieliśmy…

Fot. Newspix

Reklama

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...