O Dominiku Furmanie zawsze pisaliśmy dość często, ale – delikatnie rzecz ujmując – nie zawsze w pozytywnym tonie. Były pomocnik Legii Warszawa najpierw zaliczył bardzo nieudane zagraniczne przygody w Ligue 1 i Serie A, a po powrocie do Ekstraklasy był bohaterem kilku akcji, które chluby mu nie przynosiły. Piłka nożna? Oczywiście była obecna, pochwał też wcale nie brakowało, bo Furman z miejsca stał się kluczową postacią Wisły Płock, ale jednak zawsze towarzyszyły mu co najwyżej mieszane odczucia. Ale użyliśmy czasu przeszłego nie przez przypadek – mamy nadzieję, że to już tylko historia. Dlaczego? Ano dlatego, że tak dobrego piłkarza Furmana chyba jeszcze nie widzieliśmy.
Być może tylko dorabiamy sobie do tego teorię, być może jest to nawet teoria z dupy wzięta, ale widzimy tu pewien związek – Furman wykonał sporą pracę nad sobą w sferze mentalnej, co pozwoliło mu wygasić wszystkie poboczne historie, mocniej skupić się na samym futbolu, przez co na boisku wygląda tylko lepiej. Sam przyznawał w rozmowie z nami, że choćby podejście do sędziów pod wpływem krytyki (również naszej) zmienił diametralnie – kiedyś pierwszy leciał do arbitrów z tzw. mordą, a dziś już zachowuje spokój. I takich rzeczy, przez które kiedyś irytował, było więcej, ale – i to pewnie nie tylko nasze wrażenie – teraz już żadna z nich nie bije oczach.
Można się skupić na samej piłce, a jeśli o nią chodzi, to jest świetnie. O ile Furman zawsze w Wiśle Płock wyróżniał się na plus, o tyle teraz trzeba powiedzieć, że wyrasta ponad tę drużynę tak zdecydowanie, że w całej lidze nie znajdziemy bardziej wyraźnego przykładu. Czasami w Lidze Minus nawet wklejaliśmy głowę pomocnika zamiast herbu Nafciarzy – oczywiście w formie żartu, ale nie był to żart kompletnie oderwany od rzeczywistości.
Może spójrzmy na sprawę w ten sposób – Furman nie jest jakimś super stricte ofensywnym piłkarzem, tymczasem bez niego Wisła miałaby pewnie spore problemy, by cokolwiek strzelać…
– gol z karnego z Górnikiem,
– gol z wolnego z Lechią,
– bez “bezpośredniego” udziału przy bramce Ricardinho z Pogonią,
– gol z akcji z Pogonią,
– po jego dośrodkowaniu z rożnego padła bramka Kuświka z ŁKS-em (dobitka strzału Michalskiego),
– bez “bezpośredniego” udziału przy bramce Merebaszwilego z ŁKS-em,
– to jego strzał w wolnego dobił Kuświk z Legią,
– gol z dystansu z Wisłą,
– po jego dośrodkowaniu i odbiciu piłki przez “Wasyla” padł gol Michalskiego z Wisłą.
“Formalnie” cztery bramki, 0 asyst, 0 kluczowych podań, ale w praktyce kapitan płocczan poważnie maczał palce przy aż siedmiu z dziewięciu trafień Wisły. Z tym brakiem udziału w dwóch pozostałych to też nie do końca tak – przy bramce Ricardinho to jego podanie nakręciło kontrę zespołu, a przy golu Merebaszwilego to on wykonał rzut rożny, po którym doszło do ostrzału bramki Kołby.
Absolutnie kluczowy gość, przeciwko Białej Gwieździe robił różnicę na boisku nie tylko wtedy, gdy strzelał, choć trzeba przyznać, że gol ładny…
Tym samym Furman – już po raz czwarty w sezonie – ląduje w jedenastce kozaków. Ale czy był najlepszym piłkarzem w kolejce? No, tu mamy wątpliwości. Po pierwsze – przez Davita Schirtladze, bo Gruzin przez 90 minut skompromitował pół ŁKS-u. Po drugie – przez Erika Exposito, bo napastnik Śląska wbił hat-tricka w derbach Dolnego Śląska, no i nie był to byle jaki hat-trick.
Mniejsza z tym – miejsca starczyło dla całej trójki.
W badziwiewiakach też tłok? Ano delikatny. Prawie pół składu obsadziliśmy ŁKS-em, a niektórych i tak oszczędziliśmy. Najwięksi nieobecni to naszym zdaniem właśnie Juraszek z tego klubu, ale też Jablonsky czy Lopes z Cracovii, a także Pacinda, Spychała czy Gnjatić z Korony.
Fot. FotoPyK