O meczu Piasta Gliwice z Rakowem Częstochowa trzeba powiedzieć jedno – nie było to typowe spotkanie otwierające kolejkę, widywaliśmy w piątek o 18 dużo większe paździerze. Mieliśmy w nim i trochę fajnej piłki, i zwrot wydarzeń godny filmu akcji z przyzwoitej półki. Jeszcze gdyby obyło się bez sędziowskiej kontrowersji, to już w ogóle chyba zapialibyśmy z zachwytu.
A tak nastrój jednak trochę siadł. Wszystko przez sędziego Mycia. No nie jesteśmy fanami tego arbitra, nigdy tego nie ukrywaliśmy. Dlaczego? Ano dlatego, że do Ekstraklasy wskoczył w tak błyskawicznym tempie, że trudno było nie odnieść wrażenia, że jest przez kogoś ciągnięty za uszy. Gdyby jeszcze bronił się poziomem gwizdania, moglibyśmy to zrozumieć, no ale nic takiego miejsca nie miało. Gdy w poprzednim sezonie przygotowaliśmy ranking ligowych sędziów, zajął niskie 13. miejsce na 15. sklasyfikowanych, bo nazbierało mu się błędów i wypaczeń.
No ale dobra, do rzeczy. Raków prowadził po bramce Felicio Browna Forbesa, beniaminek powinien też dorzucić kolejne gole (m.in. poprzeczka Bartla czy minimalne pudło głową po rzucie rożnym) i generalnie kontrolował przebieg spotkania z mistrzem Polski. Aż do 74. minuty. Wtedy to zakotłowało się w szesnastce gości.
Bum! Gliwa obronił strzał Sokołowskiego.
Bum! Petrasek przyjął na klatę dobitkę Felixa.
Bum! Sapała zablokował kolejną próbę Sokołowskiego.
I gdy już wydawało się, że Raków wrócił z dalekiej podróży, sędzia podbiegł do monitorka, a po powrocie na płytę wyrzucił z boiska Sapałę i dał Piastowi karnego. Jak się okazało, chodziło o kontakt piłki z ręką pomocnika, który niełatwo było w ogóle wyłapać. Naszym zdaniem arbiter popełnił błąd i Raków skrzywdził, bo futbolówka najpierw odbiła się od uda zawodnika, a dopiero następnie trafiła go w rękę. Przypadek – o żadnym “nienaturalnym powiększeniu obrysu ciała” nie może być mowy.
No, sami jesteśmy teraz ciekawi, czy pan Przesmycki, który ostatnio jakby zaczął dostrzegać błędy arbitrów, wybroni z tego swojego pupila.
Raków stracił zawodnika, bramkę z karnego, a na domiar złego kilkadziesiąt sekund później Michał Skóraś walnął tak niefortunnego samobója, że prawie przebił Sapałę z Zabrza. To też absurdalna historia – chłopak wskoczył do składu w ostatniej chwili, bo jakiś problem przed meczem zgłosił Kun, grał naprawdę dobrze, to po jego akcji Raków wyszedł na prowadzenie, a później i za sprawą niepewnej interwencji maczał palce przy pierwszym golu, i koncertowo zawalił, gdy piłkę do kolegi wykładał Tuszyński. No, można dorobić się mętliku w głowie.
Myć Myciem, ale trzeba też przyznać, że to nie jest pierwszy mecz, w którym Raków wygląda dobrze, a kończy spotkanie bez punktów. O ile jeszcze na początku, po spotkaniach z Cracovią czy Górnikiem, można było mówić o płaceniu frycowego, o tyle powoli ta wymówka przestaje być aktualna. Najwyższa pora przyzwyczaić się do tego, że w Ekstraklasie – choć najsilniejsza liga to nie jest – pewne błędy nie będą uchodzić płazem.
Albo inaczej – uchodzą płazem tylko sędziom.
Fot. FotoPyK