– Wszystkiego najlepszego, panie Grzegorzu! Sto lat, panie Grześku! Pomyślności! – przeszliśmy w towarzystwie Grzegorza Matlaka jakieś 25 metrów, mniej więcej na godzinę przed pierwszym gwizdkiem w meczu Pogoni Szczecin z ŁKS-em. W tym czasie zaczepiło go około piętnastu osób, właściwie wszyscy pamiętali o jego urodzinach, a nieliczni, którzy nie podeszli się przywitać, z daleka kiwali głowami.
Dla najstarszych jest Grześkiem, którego mieli okazję oklaskiwać jeszcze w barwach ekstraklasowej Pogoni Szczecin. Nieco młodsi kojarzą go przede wszystkim z czasów odbudowy klubu od najniższych lig, ci zupełnie najmłodsi – z turniejów, które od lat organizuje dla młodzieży z całego regionu. Lokalny patriota pełną gębą, który z Pogoni Szczecin wymeldował się dopiero, gdy ona sama… zameldowała się w Gutowie Małym. Razem z Dariuszem Adamczukiem dźwignęli Pogoń Szczecin z B-klasy, aż do miejsca, w którym jest dzisiaj.
– Po portugalsku? Głównie obrigado, jakieś dzień dobry, tego typu sprawy – uśmiecha się Matlak, gdy pytamy go, co wyniósł z brazylijskiej szatni Pogoni Szczecin Antoniego Ptaka. To był czas, gdy klub zbliżał się nieuchronnie w stronę przepaści – niektórzy, jak choćby część szczecińskich polityków, zauważyli to dopiero w momencie kompromitujących porażek odnoszonych przy udziale dziesiątek brazylijskich piłkarzy, część – jak choćby Grzegorz Matlak – o wiele wcześniej.
– Zawsze uważałem, że to zawodnicy, którzy do nas przyjeżdżają powinni nauczyć się polskiego, tak jak i ja musiałem się nauczyć języka gospodarzy, gdy wyjechałem grać do USA. U nas… potoczyło się to wszystko troszkę inaczej. Po tym eksperymencie musieliśmy zaczynać od zera, z nowymi osobami, z zupełnie inną wizją – wspomina Matlak moment, gdy czara goryczy się przelała. Chronologia zdarzeń była taka: najpierw sentymentalny powrót do Szczecina po latach wojaży. Potem debiut w klubie, którego jest wychowankiem – jako 30-letni, doświadczony zawodnik. Świetna gra w II lidze, awans do krajowej elity, niezły początek Ekstraklasy – po sześciu minutach sezonu, w pierwszym meczu z Legią Warszawa, Matlak pokonał z karnego Artura Boruca.
Wydawało się, że bajka może potrwać, zwłaszcza, że wszystkie biznesy Antoniego Ptaka rosły z każdym tygodniem. Wówczas jeszcze Pogoń wydawała się zrównoważona – grali już Julcimar czy Batata, ale nadal w szatni istotne role odgrywali ludzie z regionu, Matlak, Moskalewicz czy Bugaj. Wciąż sporo było również Polaków „związanych” w stajni Ptaka – szlak ŁKS-Piotrcovia-Pogoń przebyli choćby Magdoń, Kaźmierczak, Łabędzki czy Grzelak. Z czasem proporcje zaczęły się zmieniać – przyjeżdżały kolejne transporty Brazylijczyków, liczba Polaków topniała.
– Zostaliśmy praktycznie we trójkę czy czwórkę, Przemek Kaźmierczak, Kamil Grosicki, Czarek Przewoźniak i ja. Był taki mecz z ŁKS-em Łódź, gdy w pierwszym składzie w ogóle wyszli sami obcokrajowcy. Do tego byliśmy skoszarowani w Gutowie, gdzie najdalszy wyjazd w sezonie wypadał nam co dwa tygodnie, na mecz u siebie – wspomina Matlak swój schyłkowy okres w ekstraklasowej Pogoni Szczecin. – Jako kapitan drużyny, mając jeszcze półtora roku kontraktu, postawiłem sprawę jasno. Albo wracamy do Szczecina, gdzie jest nasze miejsce, albo chcę rozwiązać kontrakt. Nie widziałem sensu w dalszym przebywaniu w tym projekcie, wiedziałem, że to prędzej czy później upadnie. Usiadłem z działaczami do stołu, usłyszałem propozycję, że dostanę mieszkanie w Łodzi, żeby mieć bliżej do Gutowa. Nie mogłem się na to zgodzić. Zresztą, w kibicach też narastała złość, dużo rodziców zabierało dzieciaków z młodzieżowych drużyn Pogoni, bo wiedzieli, że tutaj nie mają szansy przebić się do składu. Było jasne, że wkrótce trzeba będzie zacząć od nowa.
33-letni Matlak z Pogoni Szczecin… wraca do Szczecina. W sezonie 2006/07 Pogoń złożona głównie z Brazylijczyków widowiskowo kompromituje się na boiskach Ekstraklasy, spadając z dorobkiem 16 punktów zebranych w 30 meczach. Osiem lig niżej występy rozpoczyna z kolei Pogoń Szczecin Nowa. B-klasowy klub założony przez szczecińskie środowisko piłkarskie.
– Darek zjechał wtedy ze Szkocji, dawno się nie widzieliśmy. Spotkaliśmy się w trochę szerszym gronie, Darek, trener Kazimierz Biela, przedstawiciel kibiców i ja. Zdecydowaliśmy wtedy wspólnie, że moglibyśmy zrobić coś dla piłki w Szczecinie – wspomina Matlak. – Zaczęliśmy… Zaczęliśmy odbudowę Pogoni, tak to trzeba nazwać.
***
– Od poniedziałku do piątku zajmowaliśmy się sprawami organizacyjnymi, a w weekendy graliśmy mecze. Ciężki sezon, ciężki rok, ale daliśmy radę, również dlatego, że Grzesiek był naprawdę dobrym organizatorem – komplementuje swojego kolegę Dariusz Adamczuk, obecnie dyrektor sportowy i prezes akademii w szczecińskim klubie. To właśnie na tych dwóch postaciach oparł się w głównej mierze sukces Pogoni Nowej. 33-letni Matlak, który jeszcze przez półtora roku mógł pobierać kasę z ekstraklasowego klubu i cztery lata starszy Adamczuk, który po kilku latach tułaczki zacumował w rodzinnym porcie. Obaj ze spójną wizją: skoro Pogoń ekstraklasowa nie chce zrobić miejsca dla chłopaków z regionu, my to zróbmy.
– Na Ekstraklasę przychodziło po 500 osób, na nasze mecze i po dwa i pół tysiąca. Graliśmy na bocznym boisku, gdzie nawet nie było trybun, ale właśnie dzięki nam wymieniono płytę, z czasem dostawiono również miejsca dla widzów – podkreśla Matlak. Adamczuk dopowiada. – Było sporo trudności do rozwiązania. W Szczecinie nie wszyscy byli przychylni sytuacji, gdy Pogoń Nowa mierzy się z marką Pogoni „piotrkowskiej”. My zaś, poza grą w piłkę, organizowaliśmy funkcjonowanie klubu na każdym poziomie – razem z ludźmi wywodzącymi się ze środowiska kibiców. Począwszy od dbania o boisko numer dwa, przez usytuowanie biura, aż po znalezienie sponsorów. Wspierał nas „Bosman”, czyli browar, który dawał też pieniądze na drużynę z Ekstraklasy. Musieliśmy się nachodzić za nimi, przekonywać i negocjować, ale się udało.
– Kibice za nami jeździli, czasami nawet płynęli. Raz graliśmy po drugiej stronie Zalewu Szczecińskiego i właśnie w ten sposób podróżowaliśmy na mecz – uśmiecha się Matlak. – Bardzo pomógł nam fakt, że całe środowisko szczecińskich kibiców zintegrowało się przy tej inicjatywie, więc w każdej chwili mogliśmy liczyć na ich pomoc – uzupełnia Adamczuk.
Pogoń wstawała ze zgliszczy, a świeżość w działaniu widać było nie tylko na boisku czy trybunach, ale też po dorobku marketingowym.
– W tym okresie zostałem nawet kucharzem. Graliśmy mecz, sędziowie trochę „polowali” na piłkarza z Ekstraklasy, uznając, że dobrze takiego ukarać czerwoną kartką. Dostałem „czerwo” jakoś szybko, no i… trochę mnie poniosło – przyznaje Matlak.
– Gonił sędziego z nieparlamentarnymi pretensjami. Faktycznie, wyleciał z boiska całkowicie niezasłużenie, a zgadzam się też, że nie było nam łatwo. Wszyscy kojarzyli, że w Pogoni grają tacy Matlak z Adamczukiem i trzeba ich trochę potępić, żeby za bardzo nie filozofowali. A że poziom sędziowania nie był najwyższy, to często mieliśmy pretensje o różne sytuacje i frustracja arbitrów tylko rosła z każdą naszą uwagą. Grzesiek się wtedy za bardzo zagotował i trzeba było znaleźć dla niego jakąś pokutę – uśmiecha się Adamczuk.
– Pojechałem na Wydział Dyscypliny, przeprosiłem za swoje zachowanie i dostałem jeden mecz kary. Następny mecz graliśmy u siebie, więc wymyśliliśmy, że skoro i tak nie mogę zagrać, to odpokutuję swoje zachowanie, gotując kibicom barszczyk. Przebrałem się w cały strój kucharski i rozdawałem kibicom zupę w kubeczkach – wspomina jedyny zawodnik Pogoni łączący pracę działacza, piłkarza oraz klubowego kucharza.
***
– Zebraliśmy zawodników z regionu, dla których to było duże wydarzenie zagrać dla tej fanatycznej szczecińskiej publiki. Pracowaliśmy z Darkiem po 15 godzin, prowadziliśmy treningi, graliśmy, spotykaliśmy się z kibicami, z którymi ustalaliśmy plany na to, jak można poukładać przyszły tydzień, skąd można pozyskać pieniądze, co można jeszcze zorganizować. To nie było łatwe, bo przecież rywalizowaliśmy o to wszystko z ekstraklasową Pogonią – tłumaczy Matlak. – Były plotki, że to kiełbasa wyborcza, że chcemy wejść w politykę, inni mieli nam za złe, że rozbijamy klub od środka. Czas pokazał, że my po prostu chcieliśmy zbudować zdrowy klub, co chyba nam się udało. Byli z nami od początku fani, byli legendarni trenerzy młodzieżowi ze środowiska piłkarskiego w Szczecinie, wychowaliśmy paru piłkarzy. Darek dziś jest prezesem świetnie funkcjonującej akademii, do tego dyrektorem sportowym, kibice są z nami, powstaje stadion.
Plan był prosty i skuteczny: skoro ludzie zajmujący się szkoleniem szczecińskiej młodzieży czuli się rozczarowani polityką Pogoni Antoniego Ptaka, spokojnie mogli się odnaleźć przy projekcie Pogoni Nowej. Skoro kibice byli sfrustrowani kolejnymi porażkami brazylijskich zawodników, na meczach B-klasy dostawali serię zwycięstw z udziałem chłopaków stąd, z trybun, z lokalnych boisk. B-klasę Pogoń wygrała w cuglach i tak naprawdę to wystarczyło, by wygrać też walkę o prym w mieście. Rodzina Ptaków, zniechęcona wynikami sportowymi i brakiem zrozumienia dla ich marzeń o masowym ściąganiu gwiazd z Rio de Janeiro, wycofała się z futbolu. Rozpoczęto walkę, by Pogoń Nowa zajęła miejsce rezerw „starej” w IV lidze.
Publikacja z Głosu Szczecińskiego z sierpnia 2006 roku zakładała, że klub w siedem lat awansuje na poziom centralny, czyli do II ligi. Rzeczywistość? Poziom centralny udało się ugrać w trzy lata, a w sezonie 2012/13 Pogoń była już w Ekstraklasie.
– Mieliśmy trochę szczęścia, bo faktycznie, udało się zyskać miejsce w IV lidze, potem od razu skorzystać na reorganizacji: wygrywając baraż z Zatoką Puck trafiliśmy do II ligi. Ja już wtedy raczej działałem niż grałem, odnowiła mi się kontuzja kręgosłupa. Sporo pomogły nam też inne kluby, które wypożyczały do nas zawodników, do tego nieoceniona pomoc całego środowiska kibiców Pogoni – wspomina Matlak.
***
Dziś Grzegorz Matlak ma nowe zadanie – wraca do Pogoni Szczecin, by zajmować się powstającym centrum treningowym, które ma stanowić kolejny ważny etap rozbudowy klubowej akademii. W Szczecinie pamiętają zdolności organizacyjne jednej z twarzy Pogoni Nowej, poza tym Matlak ma spore doświadczenie wyniesione ze wspomnianych turniejów młodzieżowych – Mini Mundiale dla dzieciaków z regionu odbywały się już dziesięć razy, a rozmach przy organizacji (w losowaniu grup brał udział Kamil Grosicki!) sprawiał, że cały czas cieszyły się ogromną popularnością.
– Wraz ze stadionem ma powstać baza piłkarska dla grup młodzieżowych i pierwszego zespołu na obrzeżach Szczecina, gdzie będą mogły się odbywać półkolonie, zgrupowania czy wyjazdy meczowe. Na razie przyuczam się do zawodu, uczę się jak dbać o murawy ekstraklasowe, uczę się jak organizować i zarządzać takim obiektem. Bardzo podoba mi się ta praca, zawsze mnie ciągnęło do tej organizacyjnej części futbolu – przyznaje Matlak. – Nagrałem się w piłkę, najeździłem się, życie trenera to nie jest bajka. Wolę osiąść na miejscu i pracować dla klubu.
– Trochę tylko żal, że nie będzie mi dane zagrać na tym powstającym stadionie, to jest przecież spełnienie marzeń wszystkich ludzi ze Szczecina – mówi Matlak, spoglądając na rozkopane trybuny przy Twardowskiego. – Mam nadzieję, że drużyna się do tego dostosuje, będzie grała na poziomie europejskich pucharów, a może też kiedyś w końcu uda się chociaż raz zostać mistrzem Polski.
Obrana droga przynosi efekty – nie chodzi tylko o rosnące trybuny, o pozycję lidera Ekstraklasy, o regularną walkę w górnej połowie Ekstraklasy, ale i o solidne fundamenty – Piotrowskich, Walukiewiczów i Kozłowskich, których to właśnie Pogoń wprowadza do wielkiej piłki.
– Fajnie było przyłożyć do tego swoją cegiełkę.
JAN MAZUREK I JAKUB OLKIEWICZ
Fot. Archiwum prywatne Grzegorza Matlaka