Gdy w maju Marek Jóźwiak podjął się misji przebudowy Wisły Płock, podchodziliśmy do sprawy z pewnym optymizmem. Jego praca w Suwałkach, ale też oko do piłkarzy oraz doświadczenie na rynku pozwalało sądzić, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu, a Wisłę czeka wreszcie odrobinę spokojniejszy sezon. Jak pokazało pierwszych osiem kolejek – rzeczywistość nie jest aż tak cudowna.
Ustalmy na początku: transfery powinno się oceniać na podstawie czynników znanych w momencie ich przeprowadzenia. Jeśli Carlitos przechodzi z Wisły Kraków, w której robi za gwiazdę ligi, do Legii Warszawa, to niezależnie od tego co stanie się później – ruch trzeba oceniać jako mądry. Dyrektor sportowy wprawdzie musi być trochę jasnowidzem, ale czy można narzekać na przykład na transfer Huberta Adamczyka, jeśli chłopak zanim na boisko, trafił do szpitala?
Nie można. Dlatego przy ocenie płockiej rzeczywistości trzeba mieć na uwadze kilka czynników, które zdecydowanie skomplikowały pracę Jóźwiakowi, a przede wszystkim: skomplikowały sytuację Wisły Płock.
Po pierwsze – kwestia trenera. Leszek Ojrzyński słynie z pracy z określonym materiałem i w określonych warunkach. Nie dziwiły kompletnie transfery Fojuta czy Rzeźniczaka, bo przecież to piłkarze wręcz wymarzeni do ciężkiej tyrki w systemie tego fachowca. Nie dało się przewidzieć, że szkoleniowiec znajdzie się w tak trudnej sytuacji życiowej, a trzeba też przyznać, że Radosław Sobolewski wydaje się bardzo logicznym następcą – to trzeba policzyć na plus dla Marka Jóźwiaka.
Po drugie – właśnie przypadki losowe. Kontuzja Huberta Adamczyka nie zdemolowała może planu gry, ale jednak – bardzo utrudniła obsadę tzw. „pozycji młodzieżowca”. Żynel w bramce? Wypadło średnio. Damian Michalski? Lepsze spotkania przeplótł dwoma gorszymi. Olaf Nowak? Fatalnie wszedł w sezon. I tu znów trzeba pochwalić reakcję płockiego klubu. Gdy okazało się, że z Adamczyka nie będzie można skorzystać, a pozostali młodzieżowcy nie gwarantują wymaganej jakości, Wisła zgłosiła się po Macieja Ambrosiewicza z Górnika Zabrze. W tym momencie Wisła może wystawić młodzieżowca w praktycznie każdej formacji, co zdecydowanie ułatwia dopasowanie składu pod konkretnego rywala.
A to przecież tylko wierzchołek urazów i kontuzji – wypadli Rzeźniczak i Fojut, z drobnymi urazami zmagało się kilku innych zawodników. Skład w pewnym momencie wybierał się sam, bo pozostali piłkarze albo zmagali się z urazami, albo nie wrócili jeszcze do pełnej formy po kontuzjach.
Okej, mamy już szereg usprawiedliwień dla Jóźwiaka, więc trzeba zapytać: jak te jego transfery wypadają?
Na pewno w chwili ich przeprowadzania większość znajdowała logiczne uzasadnienie. Wizja była bardzo spójna i opierała się na dwóch filarach – doświadczeni zawodnicy, którzy z różnych względów znaleźli się na zakręcie swoich karier oraz młodość, która po odpowiednim oszlifowaniu powinna dać Wiśle nie tylko sporo punktów, ale i pieniędzy po transferach wychodzących. To zresztą kontynuacja szerszej wizji Wisły Płock, bo według tych zasad działał też Łukasz Masłowski, poprzednik Jóźwiaka, który zostawił „w spadku” kilka transferów z tego okna – choćby wspomnianego Adamczyka.
Do tej pierwszej grupy, zawodników doświadczonych, z pewnością można zaliczyć Jakuba Rzeźniczaka, Jarosława Fojuta oraz Piotra Tomasika, na upartego jeszcze Michała Marcjanika. Czy te transfery wypaliły? Patrząc wyłącznie na boisko, na spotkania Piotra Tomasika z Lechem czy Zagłębiem, na ten katastrofalny występ Fojuta – pewnie można byłoby odpowiedzieć, że nie, to fatalni piłkarze, niech więcej nie wychodzą na murawy Ekstraklasy, bo to, co się wydarzyło w Lubinie, to jakaś wielopoziomowa katastrofa. Ale znów – dla Fojuta to był drugi mecz po kontuzji, Rzeźniczak też opuścił dużą część przygotowań do sezonu. Tomasik? Dla niego usprawiedliwień nie ma, ale czy jego transfer można poczytywać za błąd Marka Jóźwiaka? Zespół broniący się przed spadkiem wyjmuje piłkarza z drużyny posiadającej mistrzowskie ambicje.
Ocena tej drugiej grupy jest jeszcze bardziej skomplikowana. Damian Michalski przerzucony na bok obrony to pomysł, który ma szansę wypalić, co widzieliśmy i w Szczecinie, i w meczu z ŁKS-em, ale to jeszcze transfer Masłowskiego. Olafa Nowaka trudno skreślać po tak krótkim czasie w nowym klubie, nawet jeśli na boisku nie pokazał jak dotąd pół argumentu. Adamczyk i Kwietniewski dopiero wracają do zdrowia i pełnego treningu, Ambrosiewicz był ściągany w trybie „last minute”. To, co na pewno da się napisać o każdym z transferów młodych ludzi – w momencie jego przeprowadzania, wydawał się naprawdę logiczny.
Do żadnej grupy nie pasuje Sahiti, o którym zresztą na razie niewiele da się napisać. Ot, był parę razy na boisku.
Zbliżając się do werdyktu naszej skromnej kapituły… Jóźwiak miał naprawdę sporego pecha, co właściwie wyklucza możliwość rzetelnej oceny jego pierwszego okienka transferowego w Płocku. Jest tak naprawdę chyba tylko jeden zarzut, na który trudno znaleźć jakąkolwiek ripostę – i jest nim obsada bramki płockiej drużyny. Jóźwiakowi udało się znaleźć jedynie Wrąbla, który przegrał rywalizację z Żynelem i Daehne, co brzmi jak koniec kariery. Serio, patrzymy na to co wyczynia Daehne i zastanawiamy się, w jakiej formie musi być były bramkarz Śląska. I dlaczego Marek Jóźwiak nie przewidział, że na tej pozycji jest potrzebny czwarty zawodnik, który jakością wykasuje całą tę mizerną konkurencję.
Drugi, już nieco mniejszy minus, to rozegranie. Mateusz Szwoch od początku sezonu gra beznadziejnie i z dzisiejszej perspektywy może się wydawać dziwnym szerokie wzmacnianie tyłów przy jednoczesnym odpuszczeniu walki o jakąś lepszą „dziesiątkę”. Z drugiej strony patrzymy po ligowych ofensywnych pomocnikach i z tym problemem boryka się pół ligi.
Jakie zadanie postawiono przed Jóźwiakiem? Budowa składu na spokojne utrzymanie. Czy jeśli wszyscy zawodnicy w Płocku będą w pełni sił, Wisłę stać na spokojne utrzymanie? Cóż, nadal wydaje się, że tak. Czy znaleźlibyśmy pięć-sześć zespołów słabszych na papierze? O, i tu zaczynają się schody. Konkretnie dwa: Szwoch i Daehne. Gdyby Jóźwiak wynalazł latem logiczne zastępstwo dla obu – pewnie dziś my nie mielibyśmy się do czego przyczepić, a Wisła byłaby w środku stawki…
Fot.FotoPyK