Arkadiusz Malarz kilkanaście tygodni po emocjonalnym pożegnaniu z jego ukochaną Legią Warszawa podpisał kontrakt z Łódzkim Klubem Sportowym. Biorąc pod uwagę dość oschłe relacje pomiędzy fanami obu klubów, niektórzy zaczęli się zastanawiać jak fanatycy ŁKS-u będę postrzegać wytatuowaną na łokciu Malarza literę “L”. Jeśli jednak przyjrzymy się historii – tej starszej i tej nowszej – mocnych związków legionistów z ŁKS-em i ełkaesiaków z Legią znajdziemy przynajmniej kilka.
Być może to kwestie geograficzne, być może pewną rolę odgrywa tu też piękna i bogata historia obu – fakty są takie, że bez trudu możemy strzelać nazwiskami piłkarzy, którzy utożsamiając się z jednym klubem, sumiennie pracowali na miano ulubieńców tego drugiego, i to pomimo animozji kibicowskich.
PREHISTORIA
Początek? Tutaj chyba należałoby przywołać dwie legendy całej polskiej piłki, które w CV zaliczyły oba kluby. Kazimierz Deyna, zanim zasłużył na pomnik przed stadionem Legii, miejsce na kibicowskich oprawach i w sercach warszawiaków, w lidze zadebiutował jako piłkarz Łódzkiego KS-u. Same przenosiny – najpierw ze Starogardu do Łodzi, potem z Łodzi do Warszawy, to historia godna filmu przygodowego. Podpisanie kontraktów z dwoma klubami, groźba zawieszenia, nachodzenie przez działaczy gdyńskiej Arki, walka o zawodnika dwóch klubów wojskowych, wizyta dzielnicowego, namawiającego na transfer do milicyjnej wówczas Wisły… Wszystkich anegdot i historyjek na temat owego szalonego okresu nie da się zweryfikować, natomiast w papierach i życiorysach na wieki pozostaną twarde dane z dwóch klubów: ŁKS-u Łódź, który był w kwestii transferu Deyny najszybszy oraz Legii Warszawa, która była najskuteczniejsza (no i miała szerokie możliwości w przypadku ludzi w wieku poborowym).
W odwrotnym kierunku, nieco później, powędrował Stanisław Terlecki, warszawiak, który po udanych występach w barwach Gwardii wpadł w oko kilku klubów. Tym razem zamiast poboru do wojska, decydujące okazały się… studia, które ze służby zwalniały. Łódź, która do dziś ma opinię miasta akademickiego, dała Terleckiemu szeroki wybór uczelni oraz status gwiazdy zespołu. Tu zresztą też warto wspomnieć o anegdocie powtarzanej wielokrotnie w łódzkim środowisku piłkarskim. Ponoć decydująca przy transferze zawodnika, którym interesowały się m.in. ŁKS, Zagłębie Sosnowiec czy Legia, miała być wizyta Edwarda Gierka w zakładach włókniarskich przemysłowego miasta. Łódzkie włókniarki miały pośród licznych próśb do pierwszego sekretarza zamieścić żale ich mężów, że Terleckiemu uniemożliwia się przejście do ŁKS-u.
Terlecki grą szybko zasłużył na miano jednego z najlepszych piłkarzy w historii łódzkiej piłki, a kto wie, czy kiedyś nie doczeka się pomnika podobnego do warszawskiego monumentu Deyny. Obu zresztą łączy również tragiczny życiorys oraz śmierć, której pośrednią przyczyną był alkohol.
OTWARCIE AUTOSTRADY NA DŁUGO PRZED ODDANIEM A2
W latach dziewięćdziesiątych transfery na linii Łódź-Warszawa stały się jeszcze częstsze, z uwagi na rosnące znaczenie sportowe ŁKS-u i Widzewa. Legia, tradycyjnie ustawiająca się w roli hegemona, traktowała pobliską Łódź niemal jak montownię. Z ŁKS-u w tamtych latach wyjęto m.in. Juliusza Kruszankina, Zbigniewa Robakiewicza czy Tomasza Wieszczyckiego, a przecież trzeba też pamiętać, że pod koniec lat dziewięćdziesiątych Łódź na Warszawę zamienili widzewiacy, Tomasz Łapiński czy Marek Citko. Część z nich zresztą kursowała często starą trasą przez Janki – powroty do ŁKS-u były równie częste jak odejścia, bo przecież i Kruszankin, i Robakiewicz, i Wieszczycki z ŁKS-em żegnali się z ŁKS-em przynajmniej dwukrotnie.
Warto jednak tutaj zauważyć, że mimo oczywistego ułożenia finansowo-organizacyjnego, gdzie bogatsza Legia brała ludzi z biedniejszego ŁKS-u, ruch w drugą stronę też istniał. Do ŁKS-u z Legii trafił m.in. Grzegorz Wędzyński oraz Marcin Mięciel, do Łodzi wypożyczony. Szczególnie ten ostatni przypadek utkwił w pamięci kibiców z obu miast – Mięciel w meczu ze swoim warszawskim pracodawcą załadował dwie bramki i udowodnił, że jest już gotowy na grę w barwach Legii.
Tu zresztą warto zauważyć, że mniej więcej od tej pory – a wówczas drogi Legii i ŁKS-u zaczęły się już mocno rozjeżdżać – zostały dwa modele działania. Pierwszy: wyróżniający się piłkarz ŁKS-u, walczącego albo o utrzymanie, albo o powrót do Ekstraklasy, trafia do Legii Warszawa. Drugi: zawodnik nieco za słaby na Legię, albo po prostu jeszcze niegotowy na grę w pierwszym zespole, trafia do Łodzi by się odbudować, albo ograć. Względnie: spędzić przy al. Unii 2 okres pozostały do emerytury.
Co ważne: dotyczy to nie tylko piłkarzy, którzy traktują futbol wyłącznie jako swój zawód, ale też tych, którzy są jednocześnie aktywnymi kibicami. Ta wyliczanka jest dość długa, a obfituje w zachowania godne osobnego akapitu.
MARCIN MIĘCIEL ORAZ JAKUB KOSECKI (i mały akcent Krzysztofa Smolińskiego)
Sezon 2010/11, ŁKS finansowo i organizacyjnie chwieje się przed nieuniknionym upadkiem, ale na razie nikt nie dopuszcza do siebie myśli o bankructwie. Wręcz przeciwnie – mimo fatalnej infrastruktury i sporych długów ambicje pozostają na dawnym poziomie: ŁKS ma grać w Ekstraklasie i koniec dyskusji. Pion sportowy jest zmuszony szukać zawodników przede wszystkim w miarę tanich, wobec czego drastycznie rośnie średnia wieku w pierwszym składzie. Z drugiej strony – pomagają wieloletnie znajomości, może nawet przyjaźnie. Do ŁKS-u trafiają m.in. Marcin Mięciel, Marcin Smoliński czy Jakub Kosecki. I-ligowa konkurencja nie radzi sobie z tą ekipą – ŁKS przegrywa w całym sezonie ledwie trzy spotkania i z pierwszego miejsca robi awans do Ekstraklasy.
Mięciel? 14 goli. Kosecki dwanaście. Smoliński pięć.
Kosecki w tamtym okresie zasługuje na szansę w budującej pakę na mistrzostwo Legii, natomiast po drodze zalicza jeden szeroko komentowany incydent. Jako ulubieniec trybun w Łodzi, niezmordowany walczak z wysokimi umiejętnościami technicznymi, po jednym z goli daje się ponieść emocjom.
Później oczywiście temat całowania herbu ŁKS-u (a de facto loga, ŁKS wówczas nie mógł grać ze swoją tradycyjną przeplatanką, bo ta była zajęta przez komornika) wracał, podnoszony głównie przez kibiców Legii, ale to chyba dość dobrze obrazuje, że nawet warszawiakom nietrudno było zakochać się w Łodzi, zwłaszcza, jeśli to tutaj przeżywali drugą młodość.
Sezon 2011/12, ŁKS walczy o utrzymanie w Ekstraklasie. W letniej przerwie odchodzi Kosecki, ale warszawską kolonię rozbudowuje Sebastian Szałachowski. Do tego wraca Marek Saganowski, już wtedy mocno szanowany przez kibiców Legii, dla której grał przez trzy sezony. Prestiżowy mecz, derby na Piłsudskiego, gdzie ełkaesiacy wygrywali bardzo rzadko. Szarpany mecz walki, pełno fauli, pełno przepychanek, Michał Probierz szalejący przy linii. Obok Mięciela grają wspomniani Szałachowski i Saganowski, natomiast w 82. minucie na murawie pojawia się Smoliński. To właśnie Smoliński wrzuca piłkę w pole karne, Mięciel uderza głową i…
W chwili gdy kibice ŁKS-u szaleją przed telebimem ustawionym na własnym stadionie (nie mogli wejść na stadion Widzewa), Marcin Mięciel podbiega pod zegar, trybunę najbardziej fanatycznych kibiców z czerwonej części miasta. Wyciąga rękę z palcami ułożonymi w literę L. Gospodarze wpadają w furię. Ełkaesiacy kilka godzin później witają swoich piłkarzy jako bohaterów. Wśród nich legionistów: Szałachowskiego, Smolińskiego i Mięciela właśnie.
Kariera tego ostatniego dobiega końca, stanowiąc kwintesencję stosunków obu klubów z tej części ich historii. Zaczyna w Legii, ale na ogranie trafia do Łodzi. Potem najlepsze chwile przeżywa w Warszawie, skąd rusza w wielki świat, ale na zakończenie kariery wpada jeszcze do obu klubów, by wesprzeć je swoim doświadczeniem.
ZARZĄD ŁKS-U NA BOISKU LEGII
Marek Saganowski, łodzianin, legenda ŁKS-u. Tomasz Wieszczycki, łodzianin, legenda ŁKS-u. Obaj do Legii przychodzili z podniesioną głową i szczerym wyznaniem: panowie, damy z siebie wszystko dla tego klubu, ale nigdy nie wyrzekniemy się Łodzi. Wbrew pozorom taka postawa jest chyba u kibiców ceniona najmocniej – bowiem i “Wieszcza”, i “Sagana” szanują kibice i z Żylety, i z pozostałych części stadionu przy Łazienkowskiej. Saganowski zresztą po zakończeniu kariery pozostał właśnie w Legii, gdzie pnie się po kolejnych szczeblach kariery trenerskiej.
Jak wygląda ich status w Łodzi? Cóż, sporo mówi fakt, że po bankructwie klubu w 2013 roku, gdy ŁKS musiał zaczynać od IV ligi, obaj znaleźli się w zarządzie stowarzyszenia reaktywującego piłkę po zachodniej stronie Łodzi. To o tyle ciekawe, że Saganowski nadal był wówczas aktywnym piłkarzem, strzelając gole dla zmierzającej po mistrzostwo Legii Warszawa.
Dziś obaj nie mają formalnych związków z ŁKS-em, co oczywiście nie oznacza, że od swojego klubu się odcięli – nadal można ich spotkać w korytarzach trybuny przy al. Unii 2 i nigdy nie brakuje ludzi, którzy chcą od nich autograf lub zdjęcie.
***
W latach odbudowy ŁKS-u o transfery pomiędzy tymi klubami było ciężko, natomiast ŁKS chętnie korzystał z piłkarzy, którzy przewinęli się przez Legię. Pełną trasę od III ligi po Ekstraklasę przebył Kamil Rozmus, który spędził w Warszawie kilka lat u schyłku okresu juniorskiego. W Łodzi trochę czasu spędzili również Bartosz Widejko oraz Bartłomiej Kalinkowski, obaj z przeszłością w warszawskiej akademii, w ostatnie lato dołączył do ŁKS-u również Michał Trąbka, zwycięzca rozgrywek CLJ w 2016 roku w barwach Legii.
Wnioski z przeszłości? Ani jasne deklaracje przywiązania, ani obecność na najbardziej fanatycznych trybunach, ani nawet tatuaże nie przeszkodzą żadnemu ełkaesiakowi w wypracowaniu sobie szacunku legionistów, ani żadnemu legioniście w zapracowaniu na respekt kibiców ŁKS-u.
Fot.FotoPyK