W sześć dni przegraliśmy dwa ligowe mecze i na dodatek odpadliśmy z regionalnego Pucharu Polski. W efekcie po pięciu kolejkach w A-klasie mamy tylko siedem punktów, a spodziewaliśmy się o wiele więcej. Dzisiaj mieliśmy wyjść na drugi zespół Hutnika naładowani energią. I może tak było, ale ta cała siła została skumulowana w innej dziedzinie. Przegraliśmy spotkanie z Hutnikiem II Warszawa 0:2.
„Powtarzałem i będę powtarzać, że zawsze musimy podchodzić do przeciwnika z należytym respektem. Teraz dostaliśmy kubeł zimnej wody. O tyle dobrze, iż stało się to na początku ligi. Możemy wyciągnąć wnioski, zobaczyć błędy i je jak najszybciej poprawić” – Oskar Śliwowski, trener KTS-u, tymi słowami skwitował porażkę z Błyskawicą w zeszłym tygodniu.
Ale nie wyciągnęliśmy wniosków, nie poprawiliśmy błędów. Jeżeli wtedy można było mówić o jednym kuble zimnej wody, tak teraz ktoś podjechał z pięćdziesięcioma identycznymi. Pokonał nas Hutnik, czyli drużyna, którą kilkanaście dni temu sami eliminowaliśmy z rozgrywek pucharowych. I wtedy też mieliśmy do czynienia ze sporą nerwówką, ale wyłącznie przez brak skuteczności. Dzisiaj te nasze sytuacje można policzyć na palcach jednej ręki. Bez podziału na te lepsze i gorsze.
Po kolei, jedenastka KTS-u na mecz z drugim zespołem Hutnika:
Dominik Byszewski – Mateusz Strzelecki, Aleksander Fogler, Maciej Joczys, Piotr Poteraj – Gerard Boruń, Merveille Fundambu – Daniel Ciechański, Bartosz Januszewski, Michał Kropiewnicki – Michał Madej
Na ławce zasiedli: Paweł Wysocki, Kacper Korona, Dominik Grzesiak, Norbert Bormański, Daniel Kokosiński, Aristote Otoka, Michał Zdyb.
Wrócił do pierwszego składu Kropiewnicki, w odwodzie mieliśmy za to Kokosińskiego. W naszym składzie dalej brakuje kontuzjowanego Kominiaka, Sawicki zerwał więzadła krzyżowe w kolanie i w tej rundzie na boisku już go raczej nie zobaczymy. Tak czy inaczej, nasza jedenastka wyglądała na papierze bardzo dobrze.
Pierwsza połowa – kompletnie do zapomnienia. Zero podbramkowych sytuacji nie wynagrodziła walka w środkowej strefie boiska. Gra była ostra jak nóż do steków. Rajd, wślizg, faul, gwizdek. Powtórz. Czasami na końcu wyliczanki pojawiała się żółta kartka. U nas raz próbował Ciechański, raz Madej, ale pierwszy nie wcelował w bramkę, drugiego uderzenie zablokował defensor Hutnika. Gospodarze też chcieli, jednak stać ich było na strzał z okolicy dwudziestego piątego metra. W okolicach boiska mocno wiało i jeżeli chcieliście się ogrzać pod wpływem emocji związanych z grą – zły adres. Za to więcej działo się w środku pola. Delikatnie rzecz ujmując – mecz walki.
Nasza gra wymagała zmian, albowiem zaskoczyła, ale ponownie negatywnie. Grzał się Zdyb, do bardziej energicznej rozgrzewki ruszył także Kokosiński. Na drugie 45 minut wybiegliśmy co prawda w takim samym zestawieniu, jednak rotacje przyszły chwilę później. Tylko że wówczas było już 1:0 dla rywali. Hutnik skonstruował naprawdę ładną akcję. Rozciągnięcie na prawą flankę, wrzutka w pole karne i napastnik w pomarańczowej koszulce zaskoczył Byszewskiego. W efekcie ta nerwowa sytuacja przeobraziła się w stan wyjątkowy.
Po stracie gola ruszyliśmy na bramkę większą liczbą zawodników, bardzo mocno eksploatowany był Kropiewnicki, praktycznie brał udział w każdej ofensywnej akcji. Raz wrzucał, raz schodził do środka i oddawał koledze. Oba schematy, jak możecie się domyślić, nie zdały egzaminu. Co rusz z tropu zbijali nas zawodnicy Hutnika. A to ktoś wywalił futbolówkę w kosmos, a to chwilę dłużej poleżał. To nie jest absolutnie próba wytłumaczenia, w swoich działaniach byli bestialsko skuteczni. KTS grał tak samo jak wcześniej, zmiany też nie przyniosły ocalenia. Tym bardziej, iż w końcówce gospodarze skorzystali z naszej chwili nieuwagi, krótko rozegrali rzut rożny i umieścili piłkę w siatce po raz drugi.
Oczywiście walka nie ustępowała. Raz bardzo nieładnie zachował się jeden z przeciwników, gdy wymierzył łokcia wprost w splot słoneczny Michała Kropiewnickiego. Nie zrozumcie nas źle, my też mamy na sumieniu jakieś grzeszki. Czasami puszczały nerwy, co nie jest niczym dziwnym, jak gra kompletnie się nie układa. Fakty są jednak takie, że z terenu Hutnika nie wywieźliśmy ani jednego punktu i pretensje możemy kierować tylko w naszą stronę.
Zero punktów, zero goli, zero pomysłu na grę. Teraz w końcu możemy odpocząć, odbyć normalne treningi, mocniej popracować a za tydzień w niedzielę wyjść na mecz z GKS-em Dąbrówką i dać czadu. Przecież nie zapomnieliśmy, jak się gra w piłkę. Aktualnie jesteśmy na zakręcie, pytanie, kiedy zmienimy ten stan rzeczy. Oby wkrótce.
Hutnik II Warszawa – KTS Weszło 2:0 (0:0)
fot. FotoPyk