Pewne rzeczy pozostają niezmienne: słońce wschodzi na wschodzie a zachodzi na zachodzie, po nocy nadchodzi dzień, a Piotr Zieliński nawet jeśli nie ogarnia w reprezentacji, to ogarnia w klubie. Zielu zagrał dobry mecz z Sampdorią, dając małą lekcję futbolu Karolowi Linettemu i Bartkowi Bereszyńskiemu, a Napoli wygrało 2:0. Cała trójka Polaków rozegrała po dziewięćdziesiąt minut.
Sampa weszła w ten sezon jak w nie powiemy co, bo jesteśmy zbyt kulturalni, ale widać, że w tym wejściu nie ma przypadku. Dzisiaj, owszem, nawet trochę postraszyła gospodarzy w pierwszej połowie, ale nie dzięki organizacji gry. Najlepsze okazje, gdy wynik jeszcze był sprawą otwartą? Strzał z bliska po stałym fragmencie, a także sam na sam Rigoniego po długiej piłce i błędzie stoperów Napoli – coś się z rzadka udało, ale kultura gry była zdecydowanie po stronie neapolitańczyków.
Podczas gdy Linetty pojawiał się i znikał – później coraz częściej znikając – a wyróżnił się jedną niezłą akcją w środku pola, kiedy Ruiz musiał uciekać się do faulu na żółtą kartkę, tak Zielu był nieustannie pod grą. Oliwił przygotowanie akcji, nie odpowiadając za ostatnie zagranie, tylko za nadanie jej rozpędu, zainicjowanie jej. Finalne szlify kładli inni, ale nie ma przypadku w tym, że przy obu bramkowych akcjach brał udział w początkowej fazie. Napoli w trzynastej minucie pokazało na czym powinna polegać składna, zabójczo szybka akcja i Mertens strzałem z pierwszej piłki umieścił futbolówkę w siatce.
Heatmapa Zielińskiego i Linettego. Za WhoScored.com
Napoli bawiło się grą i stwarzało kolejne okazje, najwięcej aktywności przejawiał Mertens, który jeszcze przed przerwą uderzył w poprzeczkę, po drugiej strony próbował Quagliarella. Napoli kontrolowało jednak grę, próbowało różnych ataków, pachniało drugim golem – ten przyszedł po zmianie stron. Zieliński świetnie zagrał w pole karne do Rui, tworząc mu miejsce, tam akcja Llorente, a ostatecznie wszystko skończył znowu Mertens nie bez udziału jednego z obrońców. Ponownie godne podkreślenia – piłka przeszła jeszcze przez niejednego piłkarza, ale to Zieliński swoim zagraniem wprawił akcję w ruch, kwestia nie do przecenienia. Na pewno Polak nie zadowalał się jednak wyłącznie tego typu podaniami, wymowne, że nikt w Napoli chętniej nie próbował dryblingów (udane dwie próby na pięć), chętnie podłączał się wyżej, wymieniając się czasem pozycjami z bardzo dobrze grającym Elmasem.
Po 2:0 Sampdoria miała swój ostatni zryw, ale gdy Ekdal nie trafił z pięciu metrów choćby w światło bramki było jasne, że goście nic tu nie ugrają. Napoli kontrolowało spotkanie, urządzając sobie gierkę, coś pomiędzy gry na posiadanie a strzeleckim – kto wie, może nawet Ancelotti ma prawo być niezadowolonym, bo przy 26 oddanych strzałach coś więcej mogło wpaść do siatki.
Przed Polakami z Sampdorii mało przyjemna podróż do domu. Są czerwoną latarnią ligi, a indywidualnie ich dzisiejsze popisy trudno nazwać udanymi. Bereszyński pozwalał na wiele po swojej stronie, z przodu natomiast dawał mało, może wypada odnotować jedną niezłą wrzutkę. Portal SampNews24 dał Linettemu notę 5.5, punktując bardzo mały wpływ na grę, a jeszcze sugerując, że być może Linetty ma jakieś problemy z przygotowaniem fizycznym. I tak Linetty dostał jednak notę lepszą od Bereszyńskiego, któremu dano 5 i łatkę najgorszego zawodnika meczu.
Zieliński? Na pewno była to dla niego odtrutka po zgiełku na kadrze, a on sam przypomniał nie tylko sobie, że umie grać w piłkę. Może spokojnie przygotować się do hitowego starcia z Liverpoolem.
Napoli – Sampdoria 2:0 (1:0)
Mertens 13, 67
***
Ależ się działo na stadionie we Florencji! Juventus w biało-czerwonych strojach! Starcie polskich bramkarzy, Wojciech Szczęsny między słupkami Starej Damy, z kolei po drugiej stronie Bartłomiej Drągowski! Wreszcie debiut Szymona Żurkowskiego, który pojawił się na boisku w 89. minucie!
O. I to chyba już wszystko, co jest warte wspomnienia z tego wyjątkowego spektaklu. Zdajemy sobie sprawę, że Fiorentina starała się tu przede wszystkim nie przegrać. Zdajemy sobie sprawę, że przez Turyn przeszło morowe powietrze – już przed meczem kontuzji było mnóstwo, a jeszcze przed przerwą ze względów zdrowotnych z boiska zeszli Pjanić oraz Costa. Ale i tak jesteśmy zdegustowani. 90 minut grania w tak lajtowym tempie to coś, co po prostu nie przystoi mistrzom Włoch. Przez cały mecz właściwie jedna godna uwagi sytuacja pod bramką Drągowskiego – strzał przewrotką w wykonaniu Cristiano Ronaldo, który poszybował wysoko nad poprzeczką. Na upartego, tylko po to, by pochwalić Drągowskiego, możemy wspomnieć o paru centrach, w szesnastkę Violi, ale bądźmy poważni, to nie jest Ekstraklasa, by chwalić piłkarzy za to, że zagrali mocną piłkę w pole karne.
Fiorentina? Zrobiła więcej by wygrać, oddała kilka strzałów z przyzwoitych pozycji, ale o żadnej sytuacji nie możemy napisać: tu powinien być gol. Okej, Szczęsny nieźle wybronił strzał Dalberta, po przerwie ładnie próbował Chiesa, ale tak naprawdę najbliżej gola było po kiksach reprezentacyjnego bramkarza oraz Matthijsa de Ligta, popełnionych zresztą na przestrzeni kilkudziesięciu sekund. Najpierw Szczęsny tak długo zwlekał z podaniem, że Chiesa znalazł się o półtora metra od niego. Mocne wybicie w tym momencie nie było szczególnie rozważne, ale na szczęście dla Juve – piłka trafiła w piętę napastnika Fiorentiny, po czym pofrunęła nad bramką. Chwilę później podobny błąd popełnił holenderski stoper – de Ligt nie mógł się zdecydować, do kogo skierować piłkę, więc ostatecznie musiał się ratować podaniem niemal wzdłuż linii bramkowej. Szczęsny uratował kolegę wślizgiem tuż przed stopami piłkarza Fiorentiny.
Żurkowski? Pobiegał trochę w środku, na zasadzie: “Szymon, próbuj”. Wyniku nie zmienił, ale skoro nie udało się to Ronaldo, Ribery’emu czy Higuainowi, to czemu miałby tego dokonać skromny “Zupa”. Plusy? Cóż, przynajmniej nie musieliśmy oglądać Arki. No i warto dodać, że polscy bramkarze niemal bezbłędnie, z czystym kontem.
Fiorentina – Juventus 0:0
Fot. NewsPix