Liverpool potrzebował 90 minut, by odrobić straty z Camp Nou w półfinale Ligi Mistrzów. Lewandowski kiedyś walnął pięciopak i nawet nie zszedł mu kwadrans. W piłce wiele rzeczy potrafi się dziać szybko, nawet bardzo, w końcu to dość dynamiczny sport. Chyba że mowa o Ekstraklasie, wtedy nie. Najnowszy dowód? Dwa tygodnie to za mało dla dwóch klubów, by znaleźć sobie trenera.
31 sierpnia wyleciał Lettieri. Dzień później jego los podzielił Van Dael. No, żadna to była sensacja, w każdym razie te ruchy wyglądały na dość sensowne, bo trenera i gościa od spinaczy oraz długopisów (w końcu praca biurowa) wyrzucano przed przerwą reprezentacyjną, nie za pięć dwunasta do meczu. Jak mawiał klasyk: skoro zwalniają, to zaraz będą zatrudniać. Przynajmniej tak powinno być w poważnej piłce – zmieniasz trenera, to mniej więcej wiesz, kto będzie jego następcą. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że do poważnej piłki mamy dość daleko i liczyłem, że pięć-sześć dni na kabaret jednak zleci.
Ale, cholera jasna, dwa tygodnie i nic? Czy wy jesteście poważni?
Wiadomo, że nie jesteście.
Naturalnie można zakładać, że trenerzy tymczasowi okażą się niezwykłymi geniuszami, ale równie dobrze i Zagłębie, i Korona mogą sobie wpisać do budżetu na przyszły sezon kasę za wygranie Ligi Mistrzów, Wimbledonu i Pucharu Sześciu Narodów. Efekt będzie ten sam. Bur… bałagan, no.
I szczerze mówiąc kibice czy dziennikarze mogą mieć w dupie, dlaczego nie udało się przez dwa tygodnie (rany boskie…) znaleźć kogoś sensownego. Słyszę, że w Zagłębiu veto postawiła rada nadzorcza. Trudno. O ile mi wiadomo, rada też jest jakąś częścią Zagłębia, nie przechodziła akurat z tragarzami i nie stwierdziła nagle: nie, nie, tego pana to nie bierzemy. Wszystko tam składa się na jedność, a że akurat w radzie mogą zasiadać ludzie niepoważni? To przecież nie mój kłopot, tylko lubinian.
Z kolei w Koronie nigdy nic nie działa, więc nie ma co się rozpisywać. Kiedyś miał przyjść tam Lewczuk, jeszcze za Leszka Ojrzyńskiego, ale prezes wolał oglądać Radwańską i nie miał czasu. Serio.
Potem przychodzi czas meczu i – zaskoczenie – bilety są w tej samej cenie. Przecież to kabaret. Wyobrażacie sobie, że idziecie do teatru, ale, załóżmy, pierwszoplanowego aktora nie ma i przez ten czas zastępuje go szatniarz, ale nic a nic nie wpływa to na cenę wejściówki? No nie wyobrażacie sobie. W polskiej piłce to jest możliwe. Dwa tygodnie, trenera dalej nie ma. Ale jakoś to będzie, odbijemy sobie potem.
Tyle że jak rzeczywiście przyjdzie nowy szkoleniowiec, to swoje przegra, zanim pozna drużynę i zaraz będzie kolejna przerwa na kadrę. Zwalniamy znowu? Kurczę, tylko kogo potem znaleźć w jego miejsce. O ile wiadomo, że Zagłębie szukało następcy, o tyle chciałbym się dowiedzieć, co w tym czasie robili rządzący Koroną. Radwańska już co prawda nie gra, natomiast grała reprezentacja, więc może ktoś wolał wybrać się na Narodowy, zamiast zająć się swoją robotą. Powiecie, że brzmi to absurdalnie, ale Korona Kielce działa tak, a nie inaczej i jak zatrudni Krzysztofa Pieczyńskiego w roli szkoleniowca, to ja się wcale nie zdziwię.
Nawet jeśli z tym Smudą to fake, tylko Korona w Ekstraklasie mogła być na takim poziomie, żeby łączyć z nią Franza.
Bawcie się panowie, bawcie. Tylko potem nie udawajcie poważnych korporacji. Bo jesteście na poziomie bufetu szkolnego, w którym nie ma nawet drożdżówek.