Kiedyś kusiły go Legia i Lech, w ostatnim sezonie zdobył mistrzostwo Słowacji nie przegrywając meczu i został wybrany trenerem sezonu. Zagłębie Lubin podejmowało w poprzednich miesiącach ryzyko przy zatrudnianiu szkoleniowców, lecz tym razem pracę dostanie mocne, uznane, zagraniczne nazwisko. Sprawy wkroczyły już na ostatnią prostą i jeśli nic się na niej nie wysypie, pracę w Lubinie rozpocznie Martin Sevela, jeden z bardziej cenionych trenerów na słowackim rynku.
Przeciąganie liny trwało długo. Sevela pozostaje bez pracy dopiero od lipca, swoją markę ma, telefony od innych klubów odbierał regularnie (między innymi z Czech i Bułgarii). Nie był wcale na musiku, przekonanie go trochę zajęło, dlatego zostanie zatrudniony dopiero pod koniec przerwy reprezentacyjnej. Ale i tak w Zagłębiu mogą dziś odpalać szampana, bo zatrudniają naprawdę dobrego fachowca. W klubie rozmyślano jeszcze między innymi o Arturze Skowronku, którego trzeba byłoby wykupić ze Stali, co wcale nie musiało okazać się łatwe. Ale to Sevela stał na liście życzeń wyżej.
W piątek drużynę Zagłębia w starciu z Wisłą Płock poprowadzi jeszcze Paweł Karmelita. Jego pierwszą decyzją w roli tymczasowego szkoleniowca było skrócenie zespołowi wolnego w trakcie przerwy na mecze reprezentacji z pięciu dni do dwóch i przywrócenie do pierwszej drużyny Kamila Mazka. Sevela zostanie lada dzień zaprezentowany, piątkowy mecz obejrzy jeszcze z perspektywy trybun.
CO MUSIMY WIEDZIEĆ O NOWYM SZKOLENIOWCU ZAGŁĘBIA?
Po pierwsze – że jest utytułowany. Pracował w dwóch klubach (AS Trenczyn, Slovan Bratysława), zdobył trzy mistrzostwa. Będzie ciężko utrzymać tę imponującą średnią w Zagłębiu, ale… kto wie. Swojej renomy na Słowacji też nie zbudował podczas pracy z ligowym krezusem, a w Trenczynie, klubie uchodzącym za słowacką kuźnię talentów. Zdobył w nim dwa tytuły, nigdy wcześniej ani nigdy później Trenczyn nie powtórzył tego sukcesu. Ma 43 lata, więc wszystko co najlepsze jeszcze przed nim.
Po drugie – że ma za sobą rewelacyjny sezon. Prowadzony przez niego Slovan wręcz zaorał ligę w rozgrywkach 18/19. Skończył ją z siedemnastopunktową przewagą nad drugą DAC Dunajską Stredą, matematycznie liga rozstrzygnęła się już w kwietniu. Przez cały sezon (32 kolejki) przegrał tylko dwa mecze, oba już po przyklepaniu przez Slovan tytułu. Co więcej, żadnym innym sezonie Slovan nie strzelał tak ochoczo (84 gole). W maju wybrano go trenerem roku. Zapadnie w pamięć niecodzienną formą celebracji mistrzostwa – jeszcze na murawie jego piłkarze obcięli mu włosy.
Już podczas sezonu Sevela mówił w słowackich mediach, że praca w Slovianie to siedzenie na rozklekotanym krześle. I rzeczywiście – tak kozacki sezon nie wystarczył, by zachować posadę, gdy przyszło potknięcie. Slovan odpadł po karnych w pierwszej rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów z czarnogórską Sutjeską Niksić. Robotę Sevela stracił już następnego dnia, a Slovan koniec końców awansował do fazy grupowej Ligi Europy. I tak wytrwał na stanowisku długo – w XXI wieku tylko dwóch trenerów pracowało w klubie z Bratysławy dłużej.
Zagłębie było już ostatnio bliskie dobrego strzału trenerskiego zza naszej południowej granicy – negocjowało zimą z Vítezslavem Lavicką, lecz zostało uprzedzone przez Śląsk Wrocław. Nie udało się, wyczucia na rynku trudno jednak lubinianom odmówić. Tym razem to “Miedziowi” wygrywają rywalizację – po Sevelę w przeszłości zgłaszali się teoretycznie najwięksi w tej lidze: i Legia, i Lech.
DLACZEGO BEN VAN DAEL NIE ZOSTANIE W KLUBIE?
Pierwotnie założenie było takie: Holender obejmuje na jakiś czas pierwszy zespół, by wkrótce wrócić do akademii, z którą miał związać się na lata. Dziś jest ono nieaktualne: podpisując w maju nowy kontrakt, zakres jego obowiązków ograniczał się jedynie na pracy z pierwszą drużyną. Na papierze z akademią Zagłębia nie łączy go dziś już praktycznie nic. Nawet gdyby Zagłębie chciało pozostawić van Daela w klubie, nie byłoby dla niego miejsca. Zwłaszcza po ściągnięciu do akademii nowego specjalisty z Holandii, Henny’ego Lee.
Ale coś nam się wydaje, że… nawet jeśli byłaby taka możliwość, mało kto w Lubinie chciałby dalej współpracować z Holendrem.
Van Dael już w zeszłym sezonie jawił się jako człowiek ciężki do współpracy. Początkowo uznawano to za jego atut – bo dyscyplina, bo ma swój pomysł, bo może faktycznie ma sporo wiedzy do przekazania. Od początku przygotowań do obecnego sezonu zaczął błyskawicznie przesuwać się w stronę niebezpiecznej granicy “pan trener nauczy teraz głąbów, jak się robi futbol”. I tak jak jeszcze w zeszłym sezonie myślano “to gość z innego świata, on naprawdę nauczy nas czegoś nowego”, tak pod koniec kadencji jego wiarygodność znacznie osłabła.
Autorytet tracił powoli, ale systematycznie. Jeśli dobrze przyłożymy ucho, usłyszymy, że pośmiewiskiem zaczął stawać się w momencie, gdy po raz pierwszy został wyrzucony na trybuny, z czym kompletnie nie mógł się pogodzić. Przy każdej możliwej sytuacji dało się usłyszeć, że w Holandii to nie do pomyślenia, że w Holandii okazuje się trenerom szacunek, że w Holandii nigdy, przenigdy nie wyleciał na trybuny, a przepracował przecież dwadzieścia lat. To sędziowie mieli być złowrogo nastawieni do Holendra, a podejmowali skądinąd słuszne decyzje.
Ktoś rzucił pomysł: a może sprawdźmy, czy on faktycznie był w tej Holandii taki święty?
Ktoś szybko zweryfikował: oczywiście, że nie. Wylatywał na trybuny i dodatkowo ma na zachodzie łatkę kłótliwego typa.
Szereg takich małych zachowań sprawiał, że czar van Daela pryskał. Apogeum odlotu przyszło, gdy uparł się na zorganizowanie letniego obozu w Holandii. Rodziła się wątpliwość: po co jechać aż do Holandii, skoro można do Gniewina, Opalenicy czy Spały? Latem jest tam wszystko, co potrzebne, o sparingpartnerów łatwo, wszystko na miejscu, ekonomiczniej, pogoda przecież świetna. No, ale trener się… uparł. Holandia i koniec. A gdy sugerowano, że może polska koncepcja praktykowana przez lata nie jest taka zła, obraził się i poinformował: w takim razie zorganizuję ten obóz sam.
No i zorganizował – sam wydzwaniał po hotelach z prośbą o przedstawienie oferty, sam klepał transporty, boiska, odnowę, sparingi, wyżywienie. W skrócie – wykonał całą robotę, która leży na barkach kierownika drużyny. W klubie początkowo przyjęto to z entuzjazmem: skoro tak mu zależy, może naprawdę spotkają nas nowe standardy?
Obóz okazał się kompletnym niewypałem. Lokalizacja? Totalnie z czapy, w hotelu, który mieścił się tuż przy autostradzie. Treningi? W innej miejscowości, pół godziny drogi od hotelu. Odnowa biologiczna? Na drugim końcu miasta. Sparingi? W dwóch lokalizacjach – 130 i 160 kilometrów od hotelu. Jedzenie? Wątpliwej jakości.
Niektórzy pukali się w głowę: i to ma być ten zajebisty obóz w Holandii, o który tak walczył trener?
Wszystko zaczęło być jasne, gdy odkryto, że hotel, w którym śpi Zagłębie, znajduje się 30 kilometrów od rodzinnego domu van Daela. I Holender chętnie z tego faktu korzysta.
Jak mówią dobrze poinformowane osoby, to właśnie wtedy van Dael stracił do reszty lubińską szatnię i zaufanie w klubie. I jeśli tak ceni sobie czas spędzany w rodzinnym domu, od tego tygodnia ma ku temu więcej okazji. Mógł mieć ciepłą posadkę w akademii, ale już do niej nie wróci, bo jego dalsza obecność w klubie – gdy atmosfera jest tak gęsta – przez mało kogo byłaby mile widziana.
JAKUB BIAŁEK
Fot. Newspix.pl / FotoPyK