Dzisiaj przed meczem nie mogliśmy pozbyć się jednego dość głupiego skojarzenia. Spójrzcie na grafiki ze składem. W obu drużynach na prawej pomocy znalazł się zawodnik swobodnie operujący lewą nogą, w klubie grywający na różnych pozycjach, dobrze czujący się i przy linii, i w środku. Podobieństw można byłoby znaleźć więcej – występy w Serie A, dość duże oczekiwania kibiców, świetna technika.
Nie trzeba tu było wielu analityków, by dojść do wniosku, że to właśnie od dyspozycji Josipa Ilicicia i Piotra Zielińskiego w dużej mierze może zależeć wynik meczu. Jeśli chodzi o naszych rywali, sprawa jest wyjątkowo prosta – poza Oblakiem to bodaj jedyny piłkarz z szerzej rozpoznawalną marką, więc nic dziwnego, że 85% akcji posiadało stempel zawodnika Atalanty. Wiedzieliśmy o tym my i każdy kolejny rywal Słoweńców, wiedzą o tym wszyscy skauci i szefowie banków informacji, wiedzą o tym trenerzy – ale Ilicić jest gościem na takim poziomie, że niespecjalnie go to porusza.
Oczywiście najprościej byłoby przywołać fenomenalną asystę przy drugiej bramce, wizjonerskie podanie, które kompletnie zgubiło naszą defensywę. Napisać: patrzcie, to jest pan Josip, teraz macie już grać cały czas tylko w ten sposób. Ale tutaj było o wiele więcej zagrań, które warto podpatrywać. Już ten pierwszy strzał, który sprawił sporo problemów Fabiańskiemu – zamarkowanie podania po linii pola karnego, ale zamiast tego natychmiastowy odwrót i uderzenie z lewej nogi. Zagranie wychodzące z szablonu, w dodatku w miejscu, w którym Ilicicia właściwie nie powinniśmy się spodziewać – blisko lewego skrzydła. A tego było więcej – łamanie schematów i poruszaniem się po murawie, i zagraniami. Pierwsza bramka to też zresztą jego dobra centra z rzutu rożnego, a z tych dobrych zagrań warto jeszcze wyróżnić kontrę dwa na jeden, gdzie idealnie „zagarnął przestrzeń”, co zmarnował kiepskim podaniem Verbić.
Bardzo długo mieliśmy wrażenie, że gdyby Ilicić miał choć jednego kolegę posiadającego jakiś zmysł gry kombinacyjnej, z polskiej defensywy nie byłoby co zbierać. Jesteśmy świadomi, że ten gość to nie jest Cristiano Ronaldo. Ze słabiutkimi Izraelem i Macedonią Północną nie potrafił poprowadzić kolegów do zwycięstwa, pewnie gdybyśmy mieli zebrać jego poszczególne występy i skonfrontować z grą naszych liderów, to porównanie nie wyglądałoby aż tak druzgocąco.
Oceniamy jednak wyłącznie dzisiejsze 90 minut. I patrząc na Ilicicia, a potem przenosząc wzrok na Zielińskiego, Lewandowskiego czy Grosickiego… Czujemy ból.
Są takie dwie akcje, o których koniecznie trzeba wspomnieć. Przed przerwą Piotr Zieliński próbuje dryblować na prawej flance, obrócić się do sklepania piłki, znów dryblować. Wychodzi z tego przejście jakichś 10-15 metrów w stronę własnej bramki, po czym oddanie piłki do obrońcy. Tuż po przerwie? Ten sam Zieliński nieco fartownie, ale jednak przede wszystkim za sprawą swoich umiejętności oraz przebojowości mija trzech rywali, po czym zagrywa minimalnie za słaby przerzut na prawą stronę.
Zielińskiemu nie brakuje i nigdy nie brakowało wachlarza zagrań, brakowało mu takiego bezczelnego złapania gry we własne ręce, w sposób, w jaki zrobił to Ilicić. Zresztą, dzisiaj podobnie byliśmy rozczarowani Lewandowskim, którego cofnięcia po piłkę do drugiej linii kończyły podania w pięty Piątka czy Grosickim, który zagrał wyjątkowo dyskretne spotkanie. Czy nasze lokomotywy są słabsze od Ilicicia? Nie, nie ma mowy.
Po prostu rzadko są w stanie wziąć całą drużynę na plecy i samodzielnie rozstrzygnąć mecz. A szkoda, bo podskórnie czujemy, że przynajmniej dwóch Polaków na murawie byłoby na to stać.
Fot.FotoPyK