Rafał Pietrzak wykorzystuje do maksimum najlepszy sezon w swojej karierze, który rozegrał ostatnio w Wiśle Kraków. Już rok temu dostał powołanie do reprezentacji od Jerzego Brzęczka, a latem wyjechał do lepszej ligi i wygląda na to, że w niej nie przepadnie. Nadspodziewanie szybko wywalczył sobie miejsce w Excelsiorze Mouscron i zbiera dobre recenzje. W rozmowie z nami nie ukrywa, że obecny klub nie jest szczytem jego marzeń.
W jakich szczegółach belgijska ekstraklasa przerasta naszą? Dlaczego nowi koledzy dziwili się, że w ogóle odszedł z Polski? Za co w Belgii zbiera się ochrzan od trenera? Który polski klub dawał mu więcej niż Mouscron? Jak przyjął obecność w kadrze Arkadiusza Recy, który od roku prawie nie gra? Kiedy wydawało mu się, że projekt ratowania Wisły jednak nie wypali? Zapraszamy.
***
Rok temu po debiucie w reprezentacji mówiłeś, że z sumą szczęścia i pecha wyszedłeś na zero. Dziś jesteś już na plusie?
Myślę, że tak. Zrealizowałem plan spróbowania swoich sił za granicą. W nowym klubie gram regularnie, więc na razie mogę powiedzieć, że wszystko idzie w dobrym kierunku.
Wyjazd z Polski był twoim priorytetem w letnim okienku?
Tak. Pojawiły się jakieś tematy z polskiej ligi i to naprawdę bardzo ciekawe, ale byłem nastawiony, że jeśli będzie taka możliwość, to chcę wyjechać. Młodzieniaszkiem już nie jestem, 27 lat na karku. To był ostatni dzwonek, żeby sprawdzić się w innym kraju.
Tymi tematami z Polski były Lechia i Legia. Podobno oferowały ci nawet więcej niż Mouscron.
Nie wiem, jak by to wyglądało z Legią, ale pewnie bym nie narzekał. Lechia dawała bardzo dobre pieniądze, przebijała Belgów. Czułem jednak, że to jest ten moment, żeby podjąć zagraniczne wyzwanie. Za mną najlepszy sezon w karierze i cieszę się, że trafiłem do Mouscron. Oby tylko zdrowie dopisywało.
Wcześniej zadeklarowałeś nawet, że albo zostajesz w Wiśle, albo wyjeżdżasz, bo przejście do innego polskiego klubu nie miałoby sensu. Miałeś w pamięci te słowa, kiedy odzywali się ludzie z Gdańska i Warszawy?
Agenci od początku wiedzieli, na co jestem nastawiony. Gdy pojawiały się zapytania z Ekstraklasy, mówili, że przede wszystkim czekam na oferty z zagranicy, a jeśliby tych ofert nie było, pierwszeństwo w rozmowach ma Wisła. Jasno się określiliśmy. Jak mówiłem, mimo to wysyłano propozycje kontraktowe z Polski, ale nie zmieniło to moich priorytetów.
Polska wygra ze Słowenią? Zagraj w ETOTO po kursie 2,35 (kliknij, aby zarejestrować się i odebrać bonus 200% od pierwszego depozytu, aż do 200 złotych)
Ale gdybyś nie miał z czego wybierać z innych lig, a z Wisłą byś się nie porozumiał, musiałbyś zaprzeczyć swoim słowom. Łatwo później wypomnieć takie rzeczy.
To prawda, mogłoby tak być, ale mocno wierzyłem, że jednak konkretne zainteresowanie się pojawi. Agent, do którego mam zaufanie, mówił, żeby spokojnie czekać i na pewno coś się znajdzie. I tak było. Otrzymaliśmy sporo zapytań z Turcji, było też coś z Hiszpanii, tyle że na zasadzie „gdyby ktoś inny nie podpisał, to może ty na tym skorzystasz”. W tych przypadkach nie miałem poczucia, że komuś naprawdę na mnie zależy. W Mouscron natomiast od początku czułem, że jestem potrzebny. Zadzwonił trener, dał do zrozumienia, że widzi mnie w drużynie, że zna mój profil, że byłem obserwowany od pewnego czasu. To ułatwiło podjęcie decyzji.
Czyli tak naprawdę jedyną konkretną ofertę z zagranicy dostałeś z Mouscron?
Były też mocne konkrety z Turcji, ale wszystko sobie przemyślałem i uznałem, że wolę kierunek belgijski.
Jak to wyglądało z ewentualnym pozostaniem w Wiśle?
Rozmawiałem z trenerem Maciejem Stolarczykiem, był na bieżąco. Ludzie z klubu też wiedzieli, jak wygląda sytuacja. Powiedziałem im, że chcę wykorzystać swoje pięć minut, lecz gdyby nie wyszło, wtedy w pierwszej kolejności patrzę na Wisłę. W pewnym momencie to się przedłużało, pojawiło się trochę napięcia, ale klub niejako już wcześniej pogodził się z moim odejściem i ściągał nowych zawodników na lewą stronę. A gdy już otrzymałem ofertę z Belgii, poszedłem od razu do trenera, pogadaliśmy i dostałem kopniaka na szczęście. Rozstaliśmy się w bardzo przyjaznej atmosferze, bez żadnych niedomówień.
W rozmowie na antenie Weszło FM przyznawałeś, że Mouscron to też nie jest szczyt twoich marzeń i nie wykluczasz, że może to być dla ciebie trampolina w karierze.
Nie ukrywam, że gdyby z czasem pojawiły się oferty z lepszych klubów, na pewno będę chciał skorzystać. Taki jest plan: pokazać się z dobrej strony w Mouscron i iść gdzieś wyżej, a Belgia to świetne miejsce do promocji. Ale gdybym miał zostać dłużej, też nie będę narzekał, bo dobrze się czuję w tym miejscu. Podpisałem kontrakt na trzy lata i na razie jestem bardzo pozytywnie zaskoczony. Myślałem, że przystosowanie się do nowych wymagań potrwa dłużej, ale dzięki pomocy całego sztabu i kolegów z szatni szybko wkomponowałem się do zespołu.
Wskoczyłeś do składu w 3. kolejce i miejsca już nie oddałeś. Tak szybko wywalczyłeś sobie plac czy może skorzystałeś na absencji któregoś z kolegów?
Nie wiem, musiałbym zapytać trenera (śmiech). Na początku powiedział mi jasno, że nie byłem z zespołem na obozie i muszę wszystko nadrobić. Cieszę się, że był słowny, nie oszukał mnie i gdy wykonałem swoją robotę na treningach, to dał mi szansę. Wykorzystałem ją, gram cały czas i bardzo się z tego cieszę. Wiadomo, jak to nieraz bywało. Ktoś wyjeżdżał z Ekstraklasy i zderzał się ze ścianą. Na razie udaje się tego unikać.
Jak oceniasz swoje dotychczasowe występy, również na podstawie informacji od trenera i jego asystentów? Był mecz, po którym czułeś, że powinieneś zagrać lepiej?
Tak, po meczu ze Standardem Liege, przegraliśmy na wyjeździe 1:4. Ani ja nie miałem dobrego dnia, ani cała drużyna. Standard jest w Belgii jedną z topowych ekip, w tamtym spotkaniu był poza naszym zasięgiem. Czułem, że mogłem wtedy dać więcej. Po tej porażce rozegraliśmy kolejne dwa mecze i wiem, że trener jest ze mnie zadowolony. Raz trafiłem nawet do jedenastki kolejki. Wydaje się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku.
11 punktów po sześciu kolejkach to lepszy wynik niż realnie zakładano w klubie?
Myślę, że tak. Trener przed każdym meczem mówi, że walczymy o zwycięstwo, ale nie ma co ukrywać: mamy dobry początek. Ze Standardem nam nie wyszło, ale z nim zespoły ze środka i dołu tabeli nie mają dziś większych szans, a my na dodatek po prostu nie trafiliśmy z formą na ten dzień. Potrafimy grać znacznie lepiej, co pokazaliśmy wcześniej remisując z Anderlechtem i pokonując Gent. Sądzę, że z meczu na mecz jeszcze będziemy szli do góry. Nikogo się nie boimy, chcemy grać swoją piłkę i jestem dobrej myśli. Mamy ekipę z dużym potencjałem.
Po cichu liczycie na puchary?
Szefowie klubu na razie nie postawili przed nami konkretnych celów, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. Dobrze gramy, u siebie wygrywamy, na wyjazdach remisujemy – nie licząc tej porażki w Liege. Kilka dni temu zremisowaliśmy w Mechelen po golu w ostatniej minucie. Jeśli nie spuścimy z tonu, to nie będziemy minimalistami w swoich oczekiwaniach, ale zbytnio do przodu nie wybiegamy.
Zdążyłeś już przerobić kilka systemów taktycznych. Graliście z czwórką obrońców, graliście też z trójką stoperów w wariancie i ofensywnym, i defensywnym.
Trener rotuje ustawieniem, chyba chciał zobaczyć, w którym wariancie będziemy wyglądali najlepiej. System z wahadłowymi nie sprawdził się przeciwko Standardowi, źle to funkcjonowało. Z Eupen i Mechelen przeszliśmy na klasyczną czwórkę w tyłach. Wypaliło, graliśmy dobrze lub nawet bardzo dobrze. Sądzę, że tego będziemy się trzymali w najbliższym czasie.
Grasz w Belgii, ale twoim trenerem jest Niemiec Bernd Hollerbach, który w Wolfsburgu i Schalke był asystentem Felixa Magatha, a potem prowadził Wurzburger Kickers i HSV. Po kilku tygodniach współpracy możesz go już scharakteryzować?
Przede wszystkim jest bardzo wymagający. Na każdym treningu musisz dawać z siebie absolutnego maksa, nie mówiąc już o meczu. Nikt nie może czuć się pewniakiem do składu na następną kolejkę. Wystarczy jeden słabszy trening i od razu grozi ci ławka. Kadra jest dość szeroka i wyrównana, zawsze są alternatywy. Hollerbach wie, czego chce, ma charyzmę i posłuch w szatni. Oczekuje od nas, żebyśmy się nie bali i zawsze próbowali grać do przodu, bez względu na to, czy mierzymy się z Anderlechtem, czy z ostatnim zespołem w tabeli.
Podejście do gry ofensywnej to jedna z większych różnic między ligą belgijską a polską?
Gra się tutaj bardziej intensywnie i właśnie bardziej odważnie. Gdy jest chociaż cień szansy na stworzenie sytuacji koledze, to każą próbować. Jeśli masz okazję podać do przodu i tego nie zrobisz, na pewno czeka cię bura od trenera. Ale jeśli zagrasz do przodu, z jakimś pomysłem i nawet będzie to niedokładne, trener może cię pochwalić. Na początku grałem jeszcze po staremu, podawałem do tyłu byle tylko utrzymać piłkę po odbiorze, a Hollerbach od razu powiedział w przerwie, że to źle, że mam szukać ofensywnego zagrania. Zmieniłem nastawienie i teraz po otrzymaniu piłki w pierwszej kolejności patrzę, czy mogę przyspieszyć akcję. Inne podejście. W Belgii praktycznie wszystkie drużyny atakują, kiedy tylko jest taka możliwość.
(kliknij, aby zarejestrować się i odebrać bonus 200% od pierwszego depozytu, aż do 200 złotych)
Rozumiem, że taka filozofia grania bardziej ci pasuje?
Zdecydowanie. Nie ukrywam, że lepiej czuję się w ofensywie niż defensywie, więc takie granie jest ułożone pode mnie.
Jesteś już w stanie stwierdzić, że liga belgijska jest pod każdym względem lepsza od polskiej? Czy może jest lepsza jedynie w pewnych aspektach?
Moim zdaniem różnice są tylko w detalach. W Belgii gra się intensywniej, szybciej trzeba podjąć decyzję. Ale czy są jakieś większe różnice? Nie wydaje mi się.
Co do obciążeń treningowych: przeżyłeś szok, którego na początku doświadcza wielu naszych ligowców?
Muszę przyznać, że początkowy okres był bardzo ciężki, bo musiałem trochę nadrobić. Przez dwa tygodnie trenowałem po trzy razy dziennie – część z drużyną, część indywidualnie. Przetrwałem to, co teraz procentuje, bo czuję się naprawdę świetnie.
A jak Mouscron wygląda w kontekście organizacji klubu i bazy treningowej?
Szoku nie przeżyłem, choć szybko dało się zauważyć, że bardzo mocno stawiają tutaj na rozwój młodzieży. Praktycznie każdy klub, nawet trzecioligowy, ma swoją akademię dysponującą 6-7 boiskami i widać, że jest komu na nich trenować. W tym względzie musimy jeszcze mocno gonić. Jeśli chodzi o stadiony czy bazy treningowe dla pierwszej drużyny, większego przeskoku nie odczułem. Powiedziałbym nawet, że polskie obiekty są ładniejsze, a polska liga jest lepiej opakowana.
Na domowych meczach Mouscron szału frekwencyjnego nie ma.
Najczęściej przychodzi 3-4 tys. ludzi, na bardziej renomowanych rywali co najmniej drugie tyle. Więcej niż 10 tys. kibiców i tak nie wejdzie, bo taka jest pojemność stadionu. Pokazałem raz kolegom video z kibicami z meczu Wisła – Legia. Pytali, co to za liga, gdzie jest taka fajna atmosfera. Powiedziałem, że to klub, z którego przyszedłem i tak to u nas wygląda w topowych meczach, a i na tych „normalnych” było wielu kibiców. Chłopaki zaczęli się śmiać i pytać, po co tu przyszedłem, skoro na trybunach jest kilka tysięcy osób. Ale jestem w Mouscron, żeby grać w piłkę. Fajnie, gdy jest pełny stadion, to jednak nie determinuje wszystkiego. A kto wie, może jeśli dalej będziemy regularnie punktowali, więcej ludzi zacznie nas oglądać.
I wszystko super, tylko ty masz teraz dwa tygodnie samych treningów, a na zgrupowaniu kadry przebywa Arkadiusz Reca, który od roku więcej gra w reprezentacji niż w klubie.
Nie chcę tego komentować. Nie czuję się gorszy od Arka, ale to nie ja wysyłam powołania. Staram się robić swoje, nie obrażam się, nie tracę motywacji. Jeśli będę potrzebny kadrze, selekcjoner ma mój numer. Gdyby zadzwonił, stawiam się bez szemrania.
W marcu miałeś rozmowę z Jerzym Brzęczkiem na temat tego, dlaczego nie dostałeś powołania. Uchylisz rąbka tajemnicy, jakie miał uwagi do twojej gry?
To nie były uwagi, po prostu konkretnie powiedział, że na ten moment nie jestem potrzebny reprezentacji. I tyle. Trener nie musi mi się tłumaczyć.
Miałeś poczucie, że z trzech jesiennych zgrupowań wycisnąłeś maksimum?
Nie. Jak już raz przyjedziesz na kadrę, to potem chcesz jeździć cały czas. W listopadzie graliśmy towarzysko z Czechami i liczyłem, że wtedy zagram, bo innego nominalnego lewego obrońcy nie było. Niestety stało się inaczej. Pozostaje mi dalej walczyć.
Inna sprawa, że po pierwszym powołaniu spuściłeś z tonu i dość długo wracałeś do formy. Skąd się wziął ten kryzys?
Nie ma jednoznacznej przyczyny. Słabiej wyglądaliśmy jako cała drużyna i dopiero po jakimś czasie złapaliśmy odpowiedni rytm, co pozwoliło mi wrócić na właściwe tory. Nikt nie jest cały czas w najwyższej formie. Pojedyncze mecze mogą nie wychodzić, ale uważam, że dobrych miałem jednak więcej niż złych. Ostatni sezon w Wiśle mogę sobie zapisać na plus, zwłaszcza w kontekście liczb. To był dla mnie przełomowy czas.
Nie miałeś wrażenia, że naprawdę dobre noty zbierałeś głównie wtedy, gdy dawałeś konkrety w ofensywie? Gdyby oceniać cię tylko przez pryzmat postawy w obronie, wyglądałoby to znacznie słabiej.
No tak jak mówiłem, mam więcej atutów w grze z przodu niż z tyłu. Oczywiście obrońcę w pierwszej kolejności rozlicza się z obrony, to się nie zmieni. Wisła miała ofensywny styl, który z jednej strony pozwalał się wykazać przy atakach, ale z drugiej wiązał się z większym ryzykiem w defensywie. Dużo goli traciliśmy i jeszcze więcej strzelaliśmy – najwięcej w całej lidze. Wiosną cały czas analizowałem swoje mecze z trenerami Wisły. Wychodziło, że spisywałem się coraz lepiej w pojedynkach w obronie, więc to też nie było tak, że skupiałem się jedynie na ofensywie.
Jak dziś patrzysz na ten kryzysowy okres w Wiśle? Bardziej się uśmiechasz czy krzywisz?
Staram się uśmiechać, smutnych momentów nie było aż tak dużo. Był to trudny okres dla klubu i dla drużyny, nie wiedzieliśmy, co będzie dalej, ale tworzyliśmy zgraną ekipę z charakterem i poczuciem humoru. Gdybyśmy mieli gorszą atmosferę, moglibyśmy się rozlecieć od środka. Ukłony dla sztabu szkoleniowego, który wiedział, kiedy trochę odpuścić, a kiedy przyostrzyć. Dzięki temu przetrwaliśmy. Odchodząc, powiedziałem chłopakom, że żal mi się z nimi żegnać, bo przeżyłem z nimi fajne momenty i do końca życia nie zapomnę, że byłem w tej szatni. Miałem wokół siebie ludzi, którym mogłem ufać. Będę miło wspominał ten czas, mimo braku pieniędzy i ciągłej niepewności.
Jak blisko było, żebyś odszedł z Wisły już zimą? Nie uwierzę, że nie brałeś tego pod uwagę.
Brałem, ale do końca czekałem na rozwój wydarzeń w klubie. Wcześniej nie chciałem z nikim rozmawiać, bo czułbym, że byłoby to nie fair wobec drużyny i pracowników klubu. Dawałem do zrozumienia, że mogę rozważać inne opcje tylko wtedy, gdyby Wisła nie mogła dalej grać w Ekstraklasie. Ciągle wierzyłem, że jakoś przetrwamy. Mieliśmy swoją grupę z chłopakami, byliśmy na łączach i jeśli ktoś miał nowe informacje, od razu przekazywał je reszcie.
Doszedłeś do punkty krytycznego, gdy miałeś przekonanie, że jest po wszystkim?
Chyba wtedy, kiedy okazało się, że pan Vanna to jakiś przebieraniec nie wiadomo skąd. Po meczu z Lechem czekaliśmy na obiecane przelewy, a gościu miał mieć zawał w samolocie. Przeszło mi przez myśl, że to się chyba nie uda, że już za dużo tych absurdów. Staraliśmy się z tego śmiać, ale w głębi duszy nie było nam do śmiechu. Na szczęście w końcu pojawili się ludzie, którzy wzięli odpowiedzialność za klub na swoje braki i powolutku wychodziliśmy na prostą. Cieszę się, że mogłem wypełnić kontrakt.
Mówiłeś na przełomie roku, że najbardziej irytował was zupełny brak komunikacji z „górą”, że nikt nie był w stanie przekazać wam choćby nawet smutnej prawdy.
Za każdym razem, gdy ktoś do nas przychodził, mówił, że pieniądze będą za miesiąc czy za dwa tygodnie, że już idą przelewy, że już podpisaliśmy umowę z kimś tam, tyle że ktoś czegoś tam nie zrobił. Lepsza jest najgorsza prawda, niż takie kręcenie. Byliśmy nastawieni na to, że może być źle, ale jeśli ciągle słyszeliśmy, że już zaraz będą przelewy i potem ich nie widzieliśmy na kontach, trudno było się nie wkurzyć. Nie traciliśmy jednak ducha, jeden mógł liczyć na drugiego, gdyby potrzebował wsparcia finansowego.
Przez ostatnich 13-14 miesięcy w twoim życiu dzieje się tyle, co w filmie akcji.
Wszystko, co można było przeżyć, przeżyłem. Powrót do Wisły bez większych nadziei, zmiany trenerów, zmiany właścicieli, sportowo wzloty i upadki, transfer za granicę. Całościowo pobyt w Krakowie muszę ocenić na duży plus. Koniec końców wybiłem się do reprezentacji i do lepszej ligi, a na swojej drodze spotkałem świetnych ludzi, z którymi do dziś mam kontakt. Nadal trzymam kciuki za Wisłę i oglądam jej mecze.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyk/newspix.pl
Jeśli wpłacisz 50 złotych, dostaniesz dodatkową stówkę i na grę będziesz miał 150 złociszy. Jeśli wpłacisz stówkę, otrzymasz 200 złotych i grać będziesz mógł za 300. Bonus 200% od pierwszego depozytu, aż do 200 złotych w ETOTO!