Jarosław Niezgoda kontynuuje swoją serię: najpierw strzelił dwie bramki ŁKS-owi, a dziś wbił trzy gole do siatki Rakowa Częstochowa. Musi jednak odpowiedzieć sobie na szereg poważnych pytań: czy wywiązał się ze swoich zadań taktycznych? Czy pracował w defensywie? Czy utrzymywał się przy piłce? Czy nawet po takim meczu, w którym ładuje hat-tricka, można ocenić go wyżej niż oddającego serce i resztkę sił z wątroby Kulenovicia?
No nie bylibyśmy tacy pewni.
Sygnał na to, że do pierwszego składu wcale nie musi wieść droga usłana różami, Aleksandar Vuković dał po godzinie gry, gdy będącego w wielkim gazie Niezgodę zmienił Carlitos. Ta zmiana była swoją drogą majstersztykiem – Hiszpan musiałby przez te pół godziny stanąć na rzęsach i zatańczyć breakdance, żeby ktokolwiek stwierdził, że przebił swojego rywala. Czego oczywiście nie zrobił – miał wielką chcicę, owszem, był wszędobylski jak zwykle, ale na niecelnym strzale sprzed pola karnego poprzestał.
Odstawiając już te szalone żarty na bok, trzeba przyznać, że dzisiejszym meczem Niezgoda pogodził (nomen omen) Carlitosa i Kulenovicia. Wiele wskazuje, że to on może być pierwszym wyborem na pozycji numer dziewięć w przyszłych meczach. Na tle konkurentów proponuje zdecydowanie najwięcej konkretów. Gdy przeliczymy czas spędzony na boisku do zdobyczy bramkowych, wyjdzie nam, że Niezgoda strzela bramkę co 69 minut. Carlitos potrzebuje na jedno trafienie 208 minut. Kulenović? To już wyższa szkoła jazdy – on musi spędzić na boisku 390 minut, by wpadło coś z jego inicjatywy. Problem Kulenović vs. Carlitos może rozwiązać się także w inny sposób – jak czytamy dziś na portalu legia.net, do ostatniego dnia okienka poważnie będzie grany temat transferu do Dinama Zagrzeb.
No, ale oddajmy cesarzowi co cesarskie – Niezgoda zagrał dziś koncert, choć akompaniowali mu głównie piłkarze Rakowa. Legia nie zdążyła jeszcze nawet dobrze wejść w mecz, a już miała wynik 2:0. Przy pierwszej bramce Apolinarski stwierdził, że walczenie o górną piłkę jest przereklamowane – napastnik Legii wykorzystał więc wrzutkę Vesovicia z bocznej strefy. Drugi gol? Ha, to już było kuriozum. Najpierw Karbownik budził na lewej stronie podobne zainteresowanie, co parkowe ławki, na które narobiły gołębie. Tak sobie biegł, biegł, wpadł w pole karne, aż piłkę w końcu musiał zabrać mu Niezgoda. Obrońcy Rakowa zupełnie wtedy zgłupieli – zamiast zaatakować, cała formacja stanęła jak wryta. No to Jarek zamarkował strzał, a potem uderzył tam, gdzie mu się podobało (czyli tuż przy słupku).
Trzeci gol to już rzut karny, który został wywalczony dzięki klepce Gwilia – Luqinhas (faulowany ten drugi, oprawcą Petrasek). Czech jako jedyny z bloku defensywnego wyglądał jako tako, a swoją notę zawyżył bramką strzeloną w ostatniej akcji po wrzutce z rzutu z autu. Szymonowicz i Azemović byli dziś tak ekskluzywni, jak czteropak Harnasia na imprezie. Apolinarski z kolei, który maczał swoje ręce po łokcie przy dwóch pierwszych trafieniach, został zaproszony na zjazd do bazy już po pół godziny gry.
Żeby to chociaż z przodu dobrze wyglądało, ale – wyjąwszy tę bramkę – największe zagrożenie dla Rakowa stworzył Majecki, który źle przyjął sobie piłkę i musiał wybijać piłkę z okolic linii bramkowej. Niby częstochowianie strzelili jeszcze jednego gola (konkretnie Kun), ale słusznie został on nieuznany, bo chwilę wcześniej Felicio Brown Forbes staranował Mateusza Wieteskę. Poza tym akcji brak, o strzale z 30 metrów Bartla w Majeckiego wspominać przecież nie będziemy.
Smutno się patrzy na Raków, smutno się patrzy na beniaminków. Legia zweryfikowała ich brutalnie. Najpierw ogoliła ŁKS drugim garniturem, a później załatwiła Raków w dziesięć minut. Miało być z beniaminkami jak nigdy, ale wygląda na to, że będzie jak zawsze.
Fot. FotoPyK