Cokolwiek mówiłby Aleksandar Vuković i wszyscy związani z Legią, nikt rozsądny nie miał wątpliwości, że mecz z ŁKS-em nie będzie najważniejszym starciem Wojskowych w najbliższych dniach. To w czwartek Legia zagra o niezłe pieniądze i przełamanie fatalnej pucharowej passy, bo przecież klubowi ze stolicy dużego europejskiego kraju nie wypada trzeci raz z rzędu kończyć międzynarodowej przygody przed jesienią. A spotkanie w Łodzi? Jakby się dało, to Legia pojechałaby jeszcze raz do Radomia. Ale że się nie dało, trzeba było mocno rezerwowy skład wysłać na ŁKS.
I tutaj musimy pochwalić legionistów, ponieważ wygrać w takich okolicznościach też trzeba umieć.
Wyobraźcie sobie pewien scenariusz – Legia dostaje po głowie od łodzian i traci kolejne punkty w lidze. Potem jedzie do Szkocji, tam wyłapuje w papugę od Rangersów i europejskie drzwi się dla niej zamykają. Vuković wypadłby fatalnie, bo nie dość, że poświęcił Ekstraklasę na puchary, to jeszcze w tych pucharach nic nie ugrał.
No, ale ten scenariusz przynajmniej w takiej formie nie zaistnieje, bo owszem, z problemami, ale jednak Legia wygrała.
Parę rzeczy w grze gości naprawdę nam się podobało. Mimo że Vuković zaufał Praszelikowi, Karbownikowi, Agrze, Astizowi, Niezgodzie i paru innym gościom, którzy zbyt często nie grają, to Legia nie wyglądała jak zbieranina ściągnięta z Dworca Centralnego. Jasne, może nie było u Wojskowych zajebistej płynności, kontroli nad meczem od A do Z, ale w kilkunastu czy kilkudziesięciu zrywach pokazywali jakość. Super na lewej obronie wyglądał Karbownik, który raz po raz śmigał swoim skrzydłem i dał przytomną asystę, gdy wycofał piłkę przed pole karne. Nagy miał wielką ochotę do gry, co potwierdził zresztą w konkretach, notując gola i asystę. Antolić? Cholera jasna, ten regularny drwal zaliczył dzisiaj ważnie podanie przy bramce na 3:2… plecami.
Nawet Agra, choć sprokurował karnego, w jakimś ułamku wyglądał jak piłkarz. A jeśli Agra choć troszkę przypomina sportowca, to wiemy, że działy się rzeczy wielkie.
Legia miała też charakter, którego niejednokrotnie jej brakowało. ŁKS wyszedł na 1:0 w czwartej minucie po główce Sekulskiego? Trudno, goście starali się grać swoje, parę razy fantastycznie bronił Kołba, ale w końcu wicemistrzowie Polski dopięli swego. Wspomniany Nagy nawinął rywala, uderzył, piłka już klasycznie zahaczyła pechowca Bogusza i wpadła do bramki.
A dalej, ŁKS wyszedł na 2:1 po idiotycznym faulu Agry i rzucie karnym? Trudno, Legia dalej wierzyła w wygraną. Najpierw Nagy nie odpuścił i po interwencji Kołby wrzucił piłkę do Niezgody, potem ładną kontrę znów wykończył Niezgoda, dobijając strzał Gwilli.
Przyznacie, że nie raz, nie dwa widzieliśmy Legię w lidze, również za kadencji Vukovicia, która przy takim scenariuszu przestałaby wierzyć w trzy punkty. Niby by próbowała, żeby kibice nie czepiali się bardziej, ale w podświadomości miała przekonanie, że rywal zbyt dobrze się broni i ma zbyt dużo szczęścia. Hej, za tydzień przecież też jest mecz. Tutaj takiej postawy nie było i bardzo dobrze. A skoro podobny charakter potrafili pokazać rezerwowi, to można wierzyć, że i podstawowa jedenastka nie pęknie w Glasgow.
Natomiast choć chwalimy Legię, na miejscu łodzian mocno byśmy się nad sobą zastanowili. Cóż, Kołba wygląda na bramkarza z bardzo dobrym refleksem, ale są pewne granice, wszystkiego ten facet ekipie Moskala nie wybroni. Tyle się nasłuchaliśmy o wielkim talencie Sobocińskiego, a dziś gość wyglądał jak dziecko we mgle, czego naczelnym przykładem była pierwsza bramka Niezgody, który przepchnął obrońcę jak niezbyt ciężki stolik nocny. Bogusz? Chyba stłukł jakieś lusterko, gdyż co przeciwnik strzela w tym sezonie farfocla, to Bogusz macza w tym palce. Juraszek z Grzesikiem też poziomu defensywy dzisiaj łodzianom nie podnieśli.
I można mówić, że ŁKS fajnie wygląda w rozegraniu piłki, ponieważ rzeczywiście na grę przykładowego Ramireza patrzy się z przyjemnością, ale to beniaminkowi aż tylu punktów nie przyniesie. 11 bramek straconych w sześciu meczach, tyle samo co Arka Gdynia. A jeśli ŁKS chce równać do żółto-niebieskich, to za rok może to robić na nieco brzydszych stadionach i przy nieco mniej efektownej otoczce. W pierwszej lidze, krótko mówiąc.
A przecież nie ma co się czarować, że łodzian ograła dziś Legia. Spotkanie wygrały rezerwy Legii i to naprawdę nie wystawia dobrego świadectwa ŁKS-owi.
Fot. FotoPyk