Marek Niewiada jako zawodowy piłkarz pierwszoligowej Floty Świnoujście łączył grę w piłkę ze służbą w marynarce wojennej, co nie przeszkodziło mu stać się jednym z wyróżniających się zawodników zespołu z Wyspy Uznam. No, chyba że akurat musiał odbyć półroczne szkolenie w Ustce i przyjeżdżał jedynie na weekendowe mecze. Dlaczego kilku wojskowych myślało, że ma specjalne przywileje? Czy Petr Nemec był trenerem, który najmocniej zalazł mu za skórę? Podczas jakiego meczu kibice wyrywali chodniki i atakowali policjantów? Jak bardzo bolał upadek Floty, która właśnie wywalczyła awans do czwartej ligi? Zapraszamy!
*
Trudniej być piłkarzem czy żołnierzem?
Służba w wojsku jest trudniejsza, bardziej wymagająca. Ale zapewnia stabilność i poczucie, że nie zostaniesz z niczym. Właśnie z tego względu osiedliłem się w Świnoujściu – przyjechałem tutaj ze względu na wojsko, bo myślałem bardziej przyszłościowo, a taka praca daje duże możliwości finansowe, mówię przede wszystkim o kwestiach emerytury. No i kształtuje charakter. Wielu młodym ludziom brakuje służby zasadniczej. Tego szkolenia, które kiedyś było. Jestem teraz jednym z najbardziej doświadczonych zawodników we Flocie i widzę, jak wygląda sytuacja. Angażujemy się w stu procentach, nie odpuszczamy, a u młodych – odwrotnie. Zawsze jakiś problem, trudno przyjść, ktoś jest zmęczony. Nie ma tego charakteru. Młodzi chcieliby grać, ale najlepiej bez treningu, przychodząc z marszu na mecz i jeszcze kasując pieniążki. Mówię ogólnie o mentalności młodych ludzi. Rozmawiam z wieloma kolegami-trenerami i w wielu klubach występuje problem z takimi zawodnikami. Do dyspozycji są orliki, a stoją puste. To nie jest przypadek, po prostu zmieniła się mentalność. Już nie mówię o myśleniu o przyszłości…
Wielu piłkarzy kończąc karierę nie wie, co ze sobą zrobić. Pan w trakcie grania w piłkę miał już nie tyle plan, co zawód.
Owszem. Kariera piłkarza, wiadomo, prędzej czy później się kończy. Jest fajnie, kiedy trwa, ale później zostajesz z niczym. Nie chciałem podążać tą drogą. Wielu piłkarzy po zakończeniu kariery się pogubiło, co zdecydowało, że podjąłem takie kroki, a nie inne.
#POWIATBET STWORZYLIŚMY WSPÓLNIE Z ETOTO, BUKMACHEREM, KTÓRY MA SZEROKĄ OFERTĘ ZAKŁADÓW NA TĘ KLASĘ ROZGRYWEK
Widział pan wielu takich piłkarzy?
Wielu, naprawdę wielu. Nawet bardzo dobrych, grających na wysokim poziomie. Kończyli kariery i nie mieli pomysłu, co dalej. Jak odnaleźć się w życiu codziennym? Czym się zająć, by zarabiać pieniądze? To nie jest łatwa sprawa, ale obserwując te sytuacje na co dzień, można wyciągnąć swoje wnioski i planować przyszłość znacznie szybciej. I lepiej.
Pan nawet nie planował zostać piłkarzem.
Grać w piłkę chciałem, ale na pewno nie spodziewałem się, że będę ją uprawiał na poziomie zawodowym. Powiem szczerze, że do Floty przyszedłem z jednego, prostego względu: dawała możliwość łączenia służby z grą, a zależało mi, by nie stracić roku poza piłką. Tym samym normalnie pracowałem, a w międzyczasie grałem w trzeciej lidze. Wiadomo, że nie zawodowo, zresztą mówimy o początkach kariery, więc siłą rzeczy dało się wiele spraw pogodzić. Jako piłkarze mieliśmy w głowach ambitne plany, chcieliśmy zrobić coś fajnego, ale warunki nie były takie, żeby wywalczyć awans. Tym samym kilka sezonów w trzeciej lidze – tej starej, przed reorganizacją – spędziliśmy, ale później przyszła niespodziewana zapaść. Coś się wypaliło, spadliśmy do czwartej ligi.
Wielu piłkarzy poradziłoby sobie w wojsku?
Jeśli mieliby charakter, to tak. A charakter jest najważniejszy, bo trzeba pogodzić dwa – powiedzmy sobie szczerze – wymagające zawody. Ja pracowałem w marynarce wojennej. Zaczynałem o 7, siedziałem do 15:30. Do tego szkolenia, strzelania, różne ćwiczenia, egzaminy. Sporo tego. Ważne są chęci i samozaparcie. W trzeciej lidze mieliśmy trzy treningi tygodniowo plus mecz, więc większego problemu nie było. Naturalnie większe wymagania stawiało zaplecze Ekstraklasy. Gdy treningi – już codzienne, zupełnie inny poziom, inne wymagania – zaczynały się o 11, trzeba było kombinować. Dobrze podejść do przełożonych, by się dogadać. Ale miałem dobry układ. Szef był kibicem Floty, chodził na mecze, więc było łatwiej. Nierzadko nie mogłem być na treningu, taka specyfika armii, że trzeba stawić się na służbie i nie ma innego wyjścia, ale w większości przypadków dawałem radę.
Komuś pana nieobecności przeszkadzały?
Na pewno. To działa w obie strony. Zdarzało się, że trener – na przykład Petr Nemec – wkurzał się, gdy mówiłem mu, że muszę opuścić jeden czy drugi trening. A raz wyszło tak – już za Bogusława Baniaka – że nie było mnie znacznie dłużej. Doskonale pamiętam półroczne szkolenie w Ustce, właśnie w czasach pierwszej ligi, gdzie pojawił się problem. Nie byłem na treningach, ot przyjeżdżałem na piątkową sesję i mecz. Siłą rzeczy nie liczyłem na grę, sam mówiłem trenerowi, że skoro nie trenuję, to nie mogę mieć pierwszeństwa do występów. Byłem do dyspozycji w razie potrzeby, kilka spotkań rozegrałem, ale to był trudny okres. Pół roku poza Świnoujściem, gdzie przyjeżdżanie wyłącznie na weekendy. Podobną sytuację miałem w Vinecie Wolin, ale to już była trzecia liga, a i lepsza sytuacja. Wojsko wysłało mnie na kurs języka angielskiego, ale tak się złożyło, że w tygodniu miałem możliwość trenowania z wówczas trzecioligowym KS-em Chwaszczyno, więc łatwiej było trzymać formę przed weekendowymi meczami w lidze. W Ustce było trudniej, nie udało się dogadać z Jantarem.
Pobyt w Ustce mocno odbił się na pana formie?
Mocno, mocno. O ile w pierwszych meczach wyglądałem dobrze, o tyle z biegiem czasu było już tylko gorzej. Brakowało zgrania z drużyną, więc i forma spadła.
Czuł pan kiedyś, że łapiąc dwie sroki za ogon, nie poświęca pan jednej rzeczy wystarczająco dużo uwagi?
Myślę, że nie. Byłem zaangażowany i tu, i tu. Zdarzało się, że przychodziłem zmęczony na treningi, oczywista sprawa, ale ja lubię wysiłek fizyczny, więc nie było problemu. Taki jestem, nawet teraz. Gram sobie w okręgówce czy teraz w czwartej lidze, ale w międzyczasie szukam zawodów biegowych, wystartowałem w półmaratonie. Nie mogę siedzieć w domu!
Wcześniej do siedzenia w domu nie miał pan chyba zbyt wiele okazji. Łączenie obu prac na poziomie zawodowym musiało zabierać czas prywatny.
Owszem. Mam dwie córki, które wychowała żona. Praktycznie w pojedynkę. W Świnoujściu nie mamy rodziny – ja jestem z Wielkopolski, ona z Dolnego Śląska – więc było trudno. Jak mieliśmy wyjazdy, to pochłaniały cały weekendy i żona nie miała ze mnie pożytku. Cóż, taki zawód. Tyle ile mogłem, to pomogłem, jednak czasu było mało. Ale niczego nie żałuję, bo byłem nastawiony na piłkę. O niej marzyłem, gdy byłem dzieckiem. Tylko piłka, piłka i piłka.
Jeszcze co do wojska – tam też komuś pana nieobecności przeszkadzały?
Nie ukrywam, że łatwiej było się dogadać w trzeciej lidze niż w pierwszej. A to z jednego, prostego powodu. Kiedy przyjechałem do Świnoujścia, to Flota bazowała na zawodnikach, którzy trafiali tutaj na służbę zasadniczą. Prosty układ: wojsko załatwiło służbę, a przy okazji Flota miała na rok ciekawego zawodnika. Dużo było takich ludzi – ze mną na przykład Sergiusz Prusak, kolega z moich stron.
Później, w pierwszej lidze, jak mnie puszczali, to niektórzy – wiadomo, jak jest w wojsku – patrzyli nieprzychylnie, że piłkarz wychodzi sobie w czasie pracy na trening. Niektórzy może myśleli, że mam specjalne przywileje czy coś w tym stylu. Wiadomo, jak jest. Ludzi parzy w oczy, gdy widzą, że muszą siedzieć do 15, a ktoś wychodzi wcześniej, jednak mówimy o pojedynczych przypadkach, bo większych konfliktów nie notowałem.
Skoro przy konfliktach jesteśmy, to Petr Nemec nie był trenerem, z którym miał pan po drodze.
Specyficzny człowiek, trener też. Miał swoje zasady i nie pasowało mu, że opuszczałem treningi. Wymagał stuprocentowej obecności. Niby normalna sprawa, ale przy mojej drugiej pracy – dość problematyczna.
NAJLEPSZE BONUSY PO REJESTRACJI? TYLKO W ETOTO (KLIKNIJ, BY SIĘ ZAREJESTROWAĆ)
Mówił pan, że całe Świnoujście było w niego wpatrzone jak w Boga, ale panu jakoś nie pasował.
Typowa stara szkoła – dużo ćwiczeń fizycznych, biegowych, tego typu sprawy. Ludziom w Świnoujściu się podobało, bo dawał zawodnikom wycisk na treningach, a to nie zawsze jest dobre, często nie idzie w parze z pierwotnym celem. Nierzadko w sezonie było widać, że gdy letni okres przygotowawczy był krótszy i nie można było specjalnie dać nam w kość, to później graliśmy na większej świeżości i notowaliśmy lepsze wyniki. Z kolei po zimie pojawiało się mocne zajechanie… A czy go nie lubiłem? Nie wiem, na pewno trzeba było zapieprzać. I tyle. Po tym okresie mam jeden wniosek – najważniejsze w pracy trenera jest znalezienie równowagi. Zdarza się, że trzeba docisnąć, ale nie może zabraknąć miejsca na sprawy taktyczne. U niego nie zawsze tak było. Trudno było nawet wyprosić dzień wolny. Wiadomo, pierwsza liga, też należy od nas wymagać. Cóż – każdego trenera trzeba przeżyć.
Jak wyglądała trzecioligowa Flota, która po spadku… za chwilę wskoczyła do pierwszej ligi?
Mieliśmy bardzo dobrych zawodników, plasowaliśmy się w czołówce trzeciej ligi, która była bardzo mocna, ale wszystko skończyło się, gdy kilku piłkarzy opuściło zespół. Mikuła, Jakubiak, Niezgoda i tak dalej. Nowi gracze nie dali oczekiwanego impulsu i spadek stał się faktem. Tyle dobrego, że dość szybko przyszedł nowy sponsor, pan Leonowicz z Połczyna-Zdroju. Klub chciał zacząć od początku, więc zrobił casting na całe województwo, a ze starego składu zostaliśmy tylko Prusak i ja. Awans okazał się formalnością, po sezonie znowu dokonano sporych zmian, przyszedł właśnie Petr Nemec i rywalizując z Kotwicą Kołobrzeg, wywalczyliśmy kolejną promocję. Z trzeciej ligi do pierwszej, bo trafiliśmy na czasy reorganizacji. Historyczny sukces, zasłużony awans. Na zapleczu Ekstraklasy kilku trenerów się przewinęło – Nemec, Pawlak, Nowak, Kafarski – ale, co najważniejsze, zbudowaliśmy solidną drużynę. Nie martwiliśmy się o utrzymanie, graliśmy naprawdę ciekawe mecze, przychodzili zawodnicy, którzy gdzieś tam pogubili formę, a u nas się odbudowywali. Stworzono rodzinny klimat, bez wielkiego ciśnienia.
Żałuję, że koniec końców nie awansowaliśmy do Ekstraklasy. A za trenera Nowaka było bardzo blisko Po pierwszej rundzie mieliśmy sporą przewagę w tabeli, wzmocniliśmy się lepszymi zawodnikami, wszystko szło w dobrym kierunku…
Ale się nie udało.
Zawaliliśmy. To chyba mój najgorszy moment we Flocie. Niby bardzo wysokie miejsce, a jednocześnie ogromne rozczarowanie. Byliśmy małym klubem, a mogliśmy zrobić coś wielkiego. Żałuję tego, jestem pewny, że sprawdziłbym się w naszej najwyższej lidze. Wiosną potraciliśmy cenne punkty. Remis w Bydgoszczy 2:2, porażka u siebie z Kolejarzem Stróże 0:1, gdzie trener mocno zmienił skład. Było blisko…
Fot. 90minut.pl, sezon 2012/13
A najlepszy moment w Świnoujściu?
Co ciekawe nie z czasów pierwszej ligi, a trzeciej. Puchar Polski, pamiętne mecze, wypełniony stadion. Jedna osoba przy drugiej, ścisk niesamowity i kilka pięknych historii, które napisaliśmy. Pokonaliśmy ŁKS, który szykował się na derby z Widzewem, bo z nim miała zostać rozegrana kolejna runda. Potem właśnie ten Widzew, wygrana dogrywka.
W końcu przyjechała tutaj Amica Wronki. Cały czas mówimy o sezonie 2003/04. Co to był za mecz, co to była za drużyna… Bardzo mocna, z nazwiskami, a przegraliśmy tylko 3:4. Sędziował pan Mikołajewski, który miał później problemy, by wydostać się ze stadionu. Podpadł i nam, i kibicom niesamowicie. Raz, gdy Prusak obronił karnego, a rywal strzelił gola, gdy były dwie piłki na boisku i dwa, kiedy nie podyktował ewidentnego rzutu karnego dla nas, a w konsekwencji dał Krzyśkowi Mikule czerwoną kartkę. Tragedia… Kibice wyrywali chodniki, był ogień. Musieliśmy zbiec do szatni, fani rzucali kamieniami w kordony policji, która używała gumowych kul, generalnie działo się. Ale nie dziwie się kibicom, bo widzieli, że zostaliśmy oszukani. Nie da się tego ukryć, po prostu.
To były piękne, pamiętne czasy. Tak samo mecze z Pogonią Szczecin, GKS-em Katowice czy Cracovią w pierwszej lidze. W porównaniu do tego, co się dzieje teraz… No, trochę na takie mecze jeszcze poczekamy.
Bardzo smutno, że Floty brakuje w pierwszej lidze. Że taka ciężka praca działaczy, trenerów i zawodników została zaprzepaszczona. Że tego już nie ma. Kluby z większymi tradycjami i możliwościami marzą o pierwszej lidze od lat, a u nas ona była, ale nie do końca została doceniona.
Przez kogo?
Ogólnie. Nie doceniliśmy pierwszej ligi, a zaczęliśmy żałować, gdy już jej nie było. Dziś ludziom jej brakuje i spora część osób nie potrafi wybaczyć zarządowi i miastu, że wszystko zaprzepaszczono tak lekką ręką. Przyjeżdżają ludzie z każdego zakątka Polski – czy to na wczasy, czy to do sanatorium – i zdarzało się, że chodzili na te mecze. Pytali kiedy, gdzie i jak, a teraz tego wszystkiego nie ma. Cóż, wiadomo, że wszystko rozbija się o pieniądze.
We Flocie szczególnie.
Kiedy nie ma pieniędzy, trudno funkcjonować na tym poziomie. To był główny czynnik, że miasto – czołowy sponsor – zaczęło się z tego wszystkiego powoli wycofywać. Pod koniec było wiele problemów, trudno było zebrać na organizację meczów, a co dopiero na pensje. Pan Woźniak próbował załatwiać pieniądze, coś tam coś tam, ale klub nie chciał dać mu tego, czego oczekiwał. W końcu powiedział dosyć, a w kwietniu zakończyliśmy pierwszoligowy byt.
Tyle lat pracy, sukcesów i porażek, budowania marki i nagle koniec. Nie jest tak, że problemy klubu spadły na nas jak grom z jasnego nieba, bo kilka miesięcy wcześniej pojawiły się wątpliwości. Potem była niepewność, czy dostaniemy zaległe pieniądze, czy pojedziemy na mecz… Trudne czasy.
Jak bardzo bolało wycofanie?
Okropnie. Pamiętam, jak prezesi obradowali na stadionie, jak przyszła garstka kibiców, która marzyła, by klub nie upadał. My też byliśmy – ja i dwóch-trzech zawodników – ale wszystko na nic. Flota zniknęła z piłkarskiej mapy Polski.
Przeżyłem kilka awansów, przeżyłem spadek, który nie załamywał, lecz sprawiał, że dążyliśmy, by klub był coraz lepszy. A potem takie załamanie. Mam takie poczucie, że straciliśmy to, co budowaliśmy, ale wspomnienia pozostaną. We Flocie działo się sporo, naprawdę sporo. Dużo było pięknych chwil, ale nie brakowało momentów zwątpienia, zawahania.
Flota miała kilka trudniejszych, specyficznych momentów. Przede wszystkim kwestia licencji.
Stal Rzeszów chciała odkupić licencję, co nie przeszło i bardzo dobrze, bo awanse powinno się robić na boisku a nie przy zielonym stoliku. Zamieszanie było ogromne, ale jako że większość zawodników i tak była przyjezdna, to oni byli zdecydowali, by do Rzeszowa pojechać. Ale ja i paru miejscowych nie myśleliśmy o wyprowadzce i nawet gdyby transakcja doszła do skutku, to nie ruszyłbym się z miejsca.
Dalej zamieszanie z ustawionymi meczami przez Rumunów.
Nowy zarząd chciał ratować klub, znaleźć sponsora, coś takiego. Przyszedł jakiś Izraelczyk, pojechaliśmy na zgrupowanie do Hiszpanii, ale nasz trener zażyczył sobie cały sztab pochodzenia rumuńskiego. Przyszło też kilku piłkarzy stamtąd. Od początku wyglądało to dziwnie, tym bardziej że ja nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, żeby obstawiać sparingi, odpuszczać… Gdy rozmawialiśmy między sobą, to każdy był w szoku. W pierwszym sparingu nie graliśmy, Rumuni nie prezentowali się zbyt dobrze, ale myśleliśmy po prostu, że nie są piłkarskimi orłami i tyle. A tu później takie zamieszanie. Ale nie chcę o tym zbyt dużo rozmawiać, bo drażni mnie ten temat. Nie potrafię sobie wyobrazić, że ktoś mógłby ustawić mecz. To w sporcie niedopuszczalne!
Jakie są cele i perspektywy przed dzisiejszą Flotą? Tą, która zaczęła w A-klasie, a za chwilę – jako beniaminek – wystartuje w czwartej lidze?
Nie przeszedłem tej drogi, bo po awansie opuściłem zespół. Chciałem spróbować wyżej, czułem się na siłach. Zgłosiła się Vineta Wolin, ówczesny beniaminek trzeciej ligi. Wygraliśmy rozgrywki, otarliśmy się o poziom centralny, ale w barażach Odra Opole okazała się zbyt mocna.
A jakie cele stawia sobie dzisiejsza Flota? Powiem szczerze: ciut niżej, w klasie okręgowej, było bardzo trudno znaleźć zawodników, którzy mogliby zasilić nasz zespół. Odstrasza poziom rozgrywkowy i specyfika naszego miasta, przede wszystkim promy. Że trzeba przepłynąć, że trzeba czekać w korkach, więc pochłaniają czas ludziom spoza miasta. Jednak kadrę zebraliśmy, doświadczeni zawodnicy pociągnęli wózek, młodsi pomogli i zrobiliśmy awans. Teraz zmienił się zespół, trzeba było ściągnąć kilku zawodników i zobaczymy. W okręgówce mówiliśmy głośno: walczymy o awans. Teraz dajemy sobie pół roku na zbadanie ligi i składu. Zmienił się zarząd, dołączył Marcin Adamski i Seba Olszar, więc wszystko wydaje się iść w dobrym kierunku. Władze miasta, na czele z prezydentem, zapewniają, że z trzecią ligą nam pomogą. Ale później będzie trudno, musimy szukać sponsora, więc nie zadeklaruję, że prędzej czy później wrócimy na zaplecze Ekstraklasy, bo nie wiem, jak będzie. Miasto bardzo dobrze stoi finansowo, ale nas na tym poziomie nie utrzyma. Zobaczymy. Liczę na coś więcej, nie ukrywam, bo Flota wiele dla mnie znaczy. Wystarczy spojrzeć, gdzie jestem do dziś. Tutaj osiedliłem się z rodziną, spodobało mi się miasto, ludzie, kibice i atmosfera tego miejsca. Dlatego zostałem. Pierwotnie planowałem, by odbyć służbę zasadniczą i wrócić do swojego macierzystego klubu, do Pleszewa, ale zaproponowano mi dalszą pracę w wojsku i tak funkcjonuję. Uważam, że poradziłbym sobie w Ekstraklasie, miałem kilka sygnałów, ale bez konkretów, jednak choć jest mały niedosyt, to ciesze się, że jestem tu, gdzie jestem. Moja kariera zbliża się do końca, ale będę przychodził na mecze i – mam nadzieję – oglądał dobrą piłkę w Świnoujściu.
I przy okazji nadal będzie pan pracował w wojsku.
Owszem. Na razie nie myślę o emeryturze. Bardzo dobrze mi się służy. Wojsko jest w tym momencie ważniejsze, ale charakter pokazuję i tam, i na boisku.
Rozmawiał Norbert Skórzewski
Fot. Newspix.pl
*
#PowiatBet to nasz cykl tekstów, w których prezentujemy realia klubów z czwartej ligi. Szykujcie się na dużo atrakcyjnych materiałów, bo przecież właśnie na tym szczeblu występują m.in. zespoły z Bytomia, Odra Wodzisław Śląski, drużyna Ślusarskiego, Telichowskiego i Zakrzewskiego, a nawet żywa legenda lat dziewięćdziesiątych, RKS Radomsko. Partnerem cyklu są nasi kumple z ETOTO, którzy czwartą ligę pokochali na tyle mocno, że regularnie przyjmują zakłady na spotkania na tym szczeblu rozgrywkowym.