Cały sezon polskie kluby walczą o to, by zagrać w pucharach. Transfery, premie za miejsca na podium, układanie mikrocykli pod Ligę Europy, a później szok i niedowierzanie – w środku tygodnia trzeba polecieć na mecz. Zaskoczenie równe temu, że Taco na nowej płycie wydaje z siebie “ą” jako przerywnik. Legia była tak zszokowana tym faktem, że poprosiła o przełożenie meczu z Wisłą Płock z 14 sierpnia na połowę września. Wszystko przez to, że trzy dni po starciu z płocczanami czekałoby ją wyjazdowe starcie z Atromitosem Ateny.
Dwie kolejki Ekstraklasy za Legią. Najpierw pierwsza ligowa porażka z Pogonią u siebie (po raz ostatni szczecinianie wygrali w stolicy jakoś za Napoleona), później spacerowe tempo w Kielcach i wciśnięcie farciarskiego gola w samej końcówce. No i – jak moglibyśmy zapomnieć – heroiczne boje w eliminacjach do Ligi Europy z Finami i Gibraltarczykami.
Te męczarnie i litry potu wylane na boiska (niektóre sztuczne – boiska, nie litry potu) sprawiły, że piłkarze Legii są już wycieńczeni i muszą mieć przekładane mecze. Nie wiemy, czy inicjatywa o przełożeniu spotkania z Wisłą Płock wyszła od nich, czy jednak to wspaniałomyślny pomysł kogoś wyżej postawionego. Jeśli to wymysł zawodników – to zalecamy zmienić robotę na taką, gdzie pracuje się raz w tygodniu.
Jeśli to wymysł kogoś z władz – to zazdrościmy takiego szefa.
Wiecie, my też chętnie przychodzilibyśmy do roboty możliwie jak najrzadziej. Przypuszczamy, że listonosz również z uśmiechem rozwoziłby paczki tylko w poniedziałki i wtorki. Że pani z lidlowej kasy byłaby szczęśliwa, gdyby do roboty musiałaby przyjść tylko w środę rano i to na cztery godzinki. Że nawet ksiądz najchętniej odbębniłby tylko niedzielną mszę o dwunastej i bailando, ciekawe co tam na Netfliksie.
Sęk w tym, że zawód piłkarza jest regulowany terminarzem. Ci teoretycznie słabsi grają cyklem jeden mecz w tygodniu, a ci lepsi w nagrodę dostają jeszcze jedno spotkanie – we wtorek, środę lub w czwartek. Oczywiście dostają za to dodatkową kasę, mają większą szansę na promocję do jeszcze lepszej pracy za jeszcze fajniejsze pieniądze. Normalna sprawa.
Tak jak zupełnie normalną sprawą jest granie co trzy dni. Pucharowicze z całej Europy od dziesiątek lat grają tym rytmem i jeszcze nikt od tego nie umarł. Ale nie – w Warszawie uznali, że to ponad siły ich piłkarzy.
Proponujemy Legii, by poszła krok dalej. Czekamy na kolejne wnioski. Za granie w pucharach – z automatu handicap w następnej ligowej kolejce. Za każdy punkt do ligowego rankingu – dodatkowa premia na koniec sezonu. Za każdy dzień poświęcony na wyjazd w Europę – dodatkowy dzień urlopu do wybrania. No i wiadomo – kilometrówka do zwrotu w kasie Ekstraklasy. I jeszcze jakby te dni w pucharach dało się jakoś podwoić przy stażu pracy i żeby z tego była wcześniejsza emerytura, to byłaby bajeczka.
Panowie z Legii – przestańcie lecieć w kulki i nie róbcie ze swoich piłkarzy emerytów, którzy po meczu w tygodniu muszą przez dwa kolejne dni dochodzić do siebie. Bo zaraz załatwicie im oświadczenie o niepełnosprawności, by mogli parkować bliżej mieszkania, bo 100 metrów spaceru pozbawi ich cennej energii. Jeśli przegrają w Ekstraklasie – to trudno. W niejednym sezonie udowadniali, że w tej lidze wystarczy się sprężyć na wiosnę, by i tak sięgnąć po mistrzostwo. Kadra wygląda na dość szeroką i przyzwoitą, by obskoczyć wszystkie rozgrywki. Jeśli podstawowi piłkarze nie są w stanie znieść takiego wysiłku, niech wykazują się rezerwowi.
A co z Wisłą Płock w tej sytuacji? Eeee, chłopaki, innym razem z wami zagramy, nie trujcie dupy, to trzeba usiąść na spokojnie.